The Originals: sezon 5, odcinek 4 i 5 – recenzja
The Originals w końcu odkrywa swoje karty... Wiemy, kto jest czarnym charakterem ostatniego sezonu. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie banalna przewidywalność.
The Originals w końcu odkrywa swoje karty... Wiemy, kto jest czarnym charakterem ostatniego sezonu. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie banalna przewidywalność.
Pierwsze odcinki nie dawały nam jasnego sygnału, o co tak naprawdę będzie chodzić w finałowym sezonie The Originals. Kolejne dwa zmieniają ten aspekt, bo twórcy pokazują swoje karty. Ten serial musiał mieć jednoznaczny czarny charakter, który będzie napędzać historię. Tutaj jest nim rodzina wampirów, która chce m.in. zemsty na Klausie. Pomysł jak najbardziej dobry i jakże pasujący do serialu poruszającego różne aspekty rodziny. Ma to potencjał na godne zakończenie serii, ale niestety, realizacyjnie te odcinki się nie sprawdzają.
Chodzi o bolesną przewidywalność i dość irytujące zabiegi, którymi twórcy raczą nas w tych odcinkach. Najpierw w grupie wampirów Marcela jest eksponowana jednostka kobiety. Irytująca, buntownicza i wyróżniająca się na tle innych. Taka, która od razu dostaje rolę liderki. Początkowo można było sobie z tego nic nie robić, bo nie raz postacie o takiej działającej na nerwy manierze pojawiały się, by szybko ginąć. Gdy jednak tu się okazuje, że mamy do czynienia z głównym przeciwnikiem dla Mikaelsonów, trudno nie kryć rozczarowania. Bo choć pomysł na antagonistów jest niezły, wykonanie jest zaledwie przeciętne. Zwłaszcza że Greta jest naprawdę postacią bez charyzmy i ikry. Zbyt stereotypowa i fatalnie obsadzona.
Najgorzej jednak jest, gdy twórcy chcą połączyć w jedną całość wszystkie wątki poboczne. Z jednej strony cała geneza konfliktów z rodziną Sienna może się podobać. Jest interesująco, z pomysłem i dobrze rozłożonymi akcentami w odcinku. Z drugiej strony mamy dzieci Grety, których przedstawienie to oczywistość do przewidzenia przed wyjawieniem zwrotu akcji. Tyczy się to w taki sam sposób prawdy o Romanie, jak i o Antoinette. Nie chodzi nawet o sam fakt, że oni są związani z tą stroną konfliktu, ale o to, jak źle zostaje to pokazane. Nie tylko nie zaskakuje, a wręcz wywołuje niesmak oczywistością i wspomnianą przeze mnie przewidywalnością. To wyjawienie wywołuje jedynie obojętność, bo twórcy nie byli w stanie wprowadzić tego tak, by zaskoczyć.
Przez to wszystko te dwa odcinki The Originals są nierówne. Z jednej strony mamy utrzymany poziom serialu i wszystko gra jak trzeba, z drugiej widzimy kiepską Hope i oczywiste zabiegi fabularne, które nie pozwalają na pełnię satysfakcji. A szkoda.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat