The Walking Dead: sezon 7, odcinek 1 – recenzja spoilerowa
Świat Ricka Grimesa oraz jego grupy zawalił się. Wystarczył jeden Negan by wyrządzić im więcej szkód, niż hordy żywych trupów przez sześć poprzednich sezonów. Układ sił zmienił się nieodwracalnie.
Świat Ricka Grimesa oraz jego grupy zawalił się. Wystarczył jeden Negan by wyrządzić im więcej szkód, niż hordy żywych trupów przez sześć poprzednich sezonów. Układ sił zmienił się nieodwracalnie.
Premiera The Walking Dead, co już wielokrotnie podkreślano, była prawdopodobnie najlepszym odcinkiem całej serii. Realizacji tego odcinka nie powstydziłby się sam Netflix ani HBO. Oczywiście wiadomo, że choć TWD to naprawdę dobry serial (który zalicza tak wzloty, jak i upadki) to mimo wszystko zawsze mu brakowało czegoś, co zrobiłoby różnicę w porównaniu ze wspomnianymi stacjami. Niemniej premiera była prawdziwą ucztą wyjątkowo nie dla chodzących zwłok.
Dusząca atmosfera napięcia i strachu towarzyszy nam w tym odcinku już od samego początku. Początku, który jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń z finału. Twórcy wbrew oczekiwaniom wszystkich widzów nie dają nam na początku tego, na co najbardziej liczyli – widoku Lucille robiącej miazgę z czyjejś głowy. Wyszli ponad to pokazując wydarzenia tuż po krwawym i brutalnym zakończeniu żywotów, któregoś z członków grupy Ricka. W tym momencie jeszcze nikt tak naprawdę nie mógł wiedzieć (a tylko podejrzewał), kto zginie, a już na pewno nie ile osób zginie. Zamiast pokazania tego od razu, skupiono się na reakcji Ricka i właśnie rozpoczynającej się rozgrywki z Neganem. Bo, prawdę mówiąc, kluczowym dla tego odcinka wydarzeniem nie była śmierć naszych ulubionych bohaterów, a relacja, jaka się miała wytworzyć.
Czytaj także: Fani atakują The Walking Dead. Reżyser 7. sezonu odpowiada
Negan to postać, którą równie dobrze mógłby stać się Rick, gdyby nie to, że mimo wszystkich wydarzeń pozostał w nim kręgosłup moralny. Jeffrey Dean Morgan zagrał tutaj osobę, która nie ma żadnych hamulców, która wręcz nadinterpretuje powiedzenie „po trupach do celu”. Negan w jego wydaniu jawi się jako postać, która wraz z umownym końcem świata wywołanym przez plagę zombie zrozumiała, że przetrwać mogą nie tylko ci najsilniejsi, ale przede wszystkim ci, którzy wykorzystają siłę innych do własnych celów. Dla niego ludzkie życie ma tak duże znaczenie, jak żywego trupa – to chodzące mięso z jednym wyjątkiem – da się je wytresować. I tak też właśnie Negan podchodzi do Ricka, który ma być niczym innym jak pieskiem wykonującym rozkazy. W scenach, gdy rozpoczyna tresować Ricka, nie ma tak naprawdę próby sił. Znaczy się z jest, ale tylko z perspektywy Ricka. Na Negana patrzy w sposób, w jaki patrzył choćby na Gubernatora, myśląc że nie można się poddać, tylko walczyć aż go nie pokona, aż go zabije (co zresztą mówi w jednej z pierwszych scen). Rick do pewnego momentu mocno wierzy w to, że siła charakteru, jaką wykazywał się w wielu kryzysowych sytuacjach, doprowadzi do tego, że wstanie z kolan, a jego przeciwnik padnie trupem. W tym przypadku tak nie było. Negan od pierwszych słów wypowiedzianych do Ricka pokazuje, że Rick jest jego własnością, nawet jeśli ten myśli, że jest inaczej. Do tego dla Negana cała sytuacja była po prostu dobrą rozrywką. Niezależnie od tego, co mogło się wydarzyć, miał świadomość, że to on panuje nad sytuacją, nad człowiekiem. Przy całym swym okrucieństwie pokazał też pozorną sprawiedliwość – jeśli podejmie się właściwe decyzje, czeka łaska, ale popełnij błąd, a zostaniesz z niego brutalnie rozliczony.
Rick przez długi czas nie potrafił tego zrozumieć. Ani w momencie, kiedy Negan robi mielonkę z głowy Abrahama (była to też jedna z najbardziej przejmujących i okrutnych scen w telewizji), ani w momencie, kiedy robi to samo z Glennem. Przy czym przy Glennie cała scena staje się już wręcz groteskowa czy to przez wypowiedziane jeszcze siłą miłości do Maggie słowa „znajdę cię” w sytuacji, gdy praktycznie z czaszki wypadło mu oko, czy też przez nabijanie się z całej tej sytuacji przez Negana (przy czym nabijanie tutaj brzmi bardzo dwuznacznie). Rick nawet zmuszony do aportowania po siekierę nadal ma w sobie ducha walki, ostatecznie ulegając Neganowi tylko po to, by poszukać okazji do zabicia go. Nawet w takich chwilach Rick nie jest świadomy tego, że jest martwy, bezsilny i złamany. Dochodzi to do niego dopiero w sytuacji, gdy zostaje zmuszony tą samą siekierką odrąbać rękę swojemu synowi. To go niszczy, a zarazem daje mu łaskę Negana, który w końcu w oczach Ricka widzi to, co widział od samego początku w oczach wszystkich jego towarzyszy – strach. Nie respekt, a strach większy niż nawet w beznadziejnych sytuacjach, kiedy walczył z hordą zombie. Ta scena pokazała, że Rick tak naprawdę nigdy nie zaznał prawdziwego lęku. Takiego, który sparaliżowałby jego ciało, rozdarł serce i umysł. W chwili, gdy Negan zmusił go do wyboru - ręka albo kolejny członek jego grupy – poddał się, stracił serce do walki, wypuścił wszystkie swoje słabości na wierzch. Negan pokazał mu, że w tym świecie nie ma miejsca dla słabeuszy i ludzi bez jaj, a Rick, jak się okazało, stał się właśnie kimś takim. Co warte podkreślenia, jedynym, którego Negan nie zdołał złamać (jeszcze) był Daryl, ale w tym przypadku jeszcze wszystko przed nim.
W tle rozgrywki Negana i Ricka mamy resztę grupy, która do niedawna zwarta i silna teraz jest w kompletnej rozgrywce. Maggie, co zrozumiałe, chce natychmiastowej zemsty na Neganie. Śmierć Glena wywołała w niej ogromny szok (aż dziw, że w całej tej scenie Maggie nie poroniła, zwłaszcza że i tak ma problemy ze swoją ciążą). Eugene, który przeszedł drogę niczym „od zera do bohatera” (oczywiście z przymrużeniem oka na słowo „bohater”) wrócił do punktu wyjścia. Po nim najmocniej było widać, że jego pierwotny strach wraca ze zdwojoną siłą. Podobnie ducha udało się złamać Neganowi w Sashy oraz w Aaronie. Co zaskakujące, nie stało się tak w przypadku Carla, który w pewnym momencie wyłączył emocje, co było widoczne w scenie, gdy prosił Ricka o odcięcie ręki. Młody, od dziecka karmiony okrucieństwem tego świata, najwyraźniej zmierza w stronę osoby niepoddającej się żadnym emocjom choć, co również da się zauważyć, istnieje w nim jeszcze nić empatii. Jest jeszcze jedna postać, którą być może nie udało się złamać (to pokażą kolejne odcinki), a jest nią Rosita. Widać to było zwłaszcza w momencie, gdy Negan pochylał się nad nią „szczerze” żałując śmierci Abrahama. W jej oczach był żal, smutek, ale też ogromna chęć zemsty, choć być może jest to niezamierzona gra aktorska odgrywającej jej rolę Christian Serratos.
Czytaj także: Telewizyjna Rada Rodziców atakuje 7. sezon The Walking Dead
Rick i jego grupa zaliczyli poważny upadek. Dostali dosłownie i w przenośni po głowach co uświadomiło im, że nie są panami tego świata, że nie są nietykalni i nie czeka ich spokojna starość. Jak na ironię, ostatnie sceny pokazały jednak, że potrafią nadal być dla siebie wsparciem nawet w najtrudniejszych chwilach. Tu jednak przeżyli tak duży koszmar, że może to być chwilowe, a pretensje o to, co się stało, mogą narastać w grupie z każdym kolejnym odcinkiem.
Te wszystkie wydarzenia pokazały jednak, że są oni tylko jednym z elementów piramidy żywieniowej, na czubku której stoi Negan. Zostali złamani i sprowadzeni do roli, co pokazuje ostatnia scena, gdy Rick odjeżdża z miejsca kaźni, żywego trupa. Od tego momentu wszyscy, włącznie z Rickiem, będą niczym zombie - bezwolnymi istotami, które w przeciwieństwie do nich, mają jeszcze rozum, ale jedyne, co będzie nimi kierować, to instynkt przetrwania. A żeby przetrwać, muszą służyć Neganowi. A to nie będzie łatwe. Niemniej, cytując Ricka, „nie dziś, ani nie jutro”, ale któregoś dnia uda się zmienić ten stan. Pytanie tylko, kiedy to nastąpi?
Źródło: fot. Gene Page/AMC
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat