The Walking Dead: sezon 8, odcinek 5 – recenzja
Po dramatycznych wydarzeniach, które miały miejsce w poprzednich odcinkach The Walking Dead, przyszedł czas na spowolnienie akcji i powrót do charakterystycznego klimatu serialu, gdzie atmosferę pełną napięcia zapewniał nie kto inny, jak sam Negan.
Po dramatycznych wydarzeniach, które miały miejsce w poprzednich odcinkach The Walking Dead, przyszedł czas na spowolnienie akcji i powrót do charakterystycznego klimatu serialu, gdzie atmosferę pełną napięcia zapewniał nie kto inny, jak sam Negan.
Widzowie, którzy zmęczyli się brawurową akcją, strzelaninami, wybuchami, zabijaniem czy ćwiartowaniem ludzi i od czasu do czasu zombie, pewnie w końcu znaleźli trochę przyjemności, oglądając nowy odcinek The Walking Dead. W ostatnich tygodniach obserwowaliśmy starcia grupy Ricka i jego sojuszników ze Zbawcami, więc zaglądnięcie na stronę przeciwnika trochę ostudziło emocje. W tym sezonie słuchaliśmy wielu wzniosłych przemów zagrzewających do walki, więc kilka rozmów dotyczących życia, śmierci i egzystencji podziałało odświeżająco na serial. A najważniejsze, że nie były to puste dialogi, aby wypełnić czas antenowy, lecz rzeczowe konwersacje z głębszym sensem, dające widzom pole do dyskusji.
Na pewno najwięcej uwagi w odcinku skupiali na sobie uwięzieni w przyczepie Negan i Gabriel. Atmosfera była napięta, tak jakby ciemnoskóry ksiądz trafił do klatki z wygłodniałym lwem. Takie ciemne, klaustrofobiczne warunki budowały nieco intymny klimat konfesjonału skory do zwierzeń. O ile historię Gabriela poznaliśmy na przestrzeni sezonów, tak większą ciekawość wzbudzało to, jakimi informacjami o sobie podzieli się Negan. Dotąd znaliśmy go z tej komediowo-okrutnej, a zarazem praktycznej strony, więc emocjonalne wyznanie o pierwszej żonie ujawniło jego ludzkie oblicze. Jeffrey Dean Morgan zagrał świetnie, bo zgodnie z charakterem postaci – nie przesadził z uczuciową wylewnością, ale cierpienie na twarzy było dostrzegalne. Warto powiedzieć, że ta opowieść o małżonce jest zgodna z komiksem Here’s Negan, tak samo jak porównanie swoich ludzi do dzieci oraz wspomnienie o przejęciu przez niego władzy. Co prawda nie podano nam najważniejszych szczegółów tej historii, ale może zobaczymy jej rozwinięcie, jeśli twórcy pokuszą się o nakręcenie odcinka o genezie Negana, co byłoby świetnym pomysłem. Na razie cieszmy się charyzmą złego lidera Zbawców, którą również zaprezentował przy naradzie z Gregorym, gdzie jego osoba działała na wszystkich przytłaczająco.
Filozoficzna konwersacja Negana z ojcem Gabrielem nie zdominowała całkowicie odcinka, ponieważ mieliśmy okazję przyglądnąć się, jak Zbawcy radzą sobie bez wodza. Tutaj też panowało złowrogie napięcie, ale te wydarzenia zapełniały tylko czas między ciekawszymi wątkami. Dobrze, że na pierwszy plan wysunął się Simon, bo to wyrazista postać, a Steven Ogg potrafi skupić na sobie uwagę. Szkoda, że jego bohater nie odgrywa większej roli i jest nieco stonowany w The Walking Dead, ale przynajmniej w momencie kryzysu w Sanktuarium miał okazję się wykazać, choć i tak nie dał rady opanować zaognionego konfliktu. Zastanawiające jest też to, że Zbawcy czy pracownicy niespecjalnie przejęli się sytuacją na zewnątrz, gdzie szwendacze swobodnie sobie spacerują, jak gdyby nigdy nic. One przecież też stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa mieszkańców, a nie tylko najeźdźcy z Alexandrii i Królestwa. Ponadto w tym całym zamieszaniu Eugene odkrył, że Dwight stoi za zdradą, łącząc ze sobą dwa fakty. Twórcy mogli wymyślić bardziej pomysłowe rozwiązanie, bo to sprawiło, że wątek stał się jeszcze nudniejszy.
Poza Sanktuarium dalej też śledziliśmy poczynania Ricka i Daryla, którym udało się zatrzymać transport broni. Niespodziewanie doszło między nimi do spięcia, co było bardzo zaskakujące. Na szczęście różnica zdań nie wzięła się znikąd, jeśli przypomnimy sobie poprzednie odcinki, gdzie Grimes ewidentnie wahał się z zabijaniem wszystkich Zbawców, a Daryl nie. Więc ta bójka wcale nie została wymuszona, aby po prostu urozmaicić epizod, lecz była podyktowana logiką i ciągłością wydarzeń. Ale chciałoby się, żeby wywołała większe emocje, skoro mamy do dyspozycji dwóch bardzo dobrych aktorów, których bohaterowie zdążyli już wiele przejść.
The Big Scary U nawiązał do charakterystycznego klimatu The Walking Dead, gdzie ważniejsze od zabijania są relacje między ludźmi. A żeby jeszcze bardziej podkreślić, że wróciliśmy na dobre tory, możemy wskazać scenę z brudzeniem się flakami zombie, aby wtopić się w hordę. Trudno tylko zrozumieć, dlaczego Negan i Gabriel nie umorusali sobie twarzy, ale może chcą się odróżnić od survivalowiczów z Fear the Walking Dead, którym to nie przeszkadza. W każdym razie nowy odcinek pozostawił nas z palącym pytaniem, czy Gabriel nie został ugryziony i z tego powodu ma gorączkę. Jeśli miałby się przemienić to jego śmierć nie nabrałby sensu czy celu. Ale czy na pewno? Pozostaje jeszcze kwestia helikoptera, który przeleciał nad głową Ricka, a trudno powiedzieć, co zwiastuje. Pewnie odpowiedź poznamy w kolejnym odcinku, miejmy nadzieję, że będzie tak samo dobry, jak ten obecny, a może nawet lepszy. Wojna dopiero się rozkręca!
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat