The Walking Dead: sezon 8, odcinek 6 – recenzja
Po przyzwoitym odcinku sprzed tygodnia The Walking Dead znowu serwuje widzom słaby epizod, który tylko w minimalnym stopniu rozwija fabułę. Nawet powrót wielu postaci nie przyniósł większych emocji czy ciekawszych zwrotów akcji.
Po przyzwoitym odcinku sprzed tygodnia The Walking Dead znowu serwuje widzom słaby epizod, który tylko w minimalnym stopniu rozwija fabułę. Nawet powrót wielu postaci nie przyniósł większych emocji czy ciekawszych zwrotów akcji.
W nowym odcinku The Walking Dead pojawia się tak wiele postaci i wątków, że przypomina on zlepek wyciętych lub niewykorzystanych scen w serialu. Tak to wygląda, kiedy produkcja posiada liczną obsadę i o nikim nie można zapomnieć, ponieważ spowoduje to natychmiastową krytykę widzów. W konsekwencji skaczemy między poszczególnymi bohaterami, przez co trudno jest określić, czy wydarzenia rozgrywają się w tym samym czasie lub dniu – raz jest jasno, raz ciemno albo zachodzi słońce. Takie sytuacje jeszcze bardziej potęgują wrażenie, że niektóre sceny są oderwane od głównej osi fabularnej. Plusem jest to, że wielość postaci dynamizuje akcję, ale także sztucznie przysłania fakt, że w gruncie rzeczy nic istotnego się nie dzieje.
Najciekawiej w całym odcinku zapowiadał się wątek Ricka, który poszedł do Śmieciarzy, aby zawrzeć z nimi nową umowę w sprawie walki przeciwko Zbawcom. W zdawkowym sposobie mówienia Jadis jest coś zabawnego, a nawet komiksowego, co wyróżnia ją spośród wszystkich postaci. Natomiast trudno zrozumieć to, że po rozpoczęciu wojny z Neganem jej grupa po prostu zaszyła się na swoim terytorium, a liderka zajęła się odprężającym rzeźbiarstwem. To nie pasuje do bojowej i wojennej atmosfery tego sezonu. Już lepiej byłoby, gdyby twórcy wyjaśnili nam, skąd wziął się helikopter, a nie zamykali głównego bohatera w kontenerze, co jednoznacznie kojarzyło się z uwięzieniem Daryla ze względu na literkę „A” i jego nagość. Taki obrót wydarzeń nie zapowiada niczego ciekawego, ale przynajmniej stało się jasne, w jakim celu Rick robił zdjęcia Polaroidem kryjówce Negana. Zawsze to coś.
Natomiast wartościowy okazał się wątek Carol i Ezekiela. Jej próba przekonania Króla, aby wrócił na swoje stanowisko, nie miała nic z patetycznego tonu, jakim ostatnio przemawiają bohaterowie. Duże wrażenie zrobiły jej ciepłe, budujące słowa, które miały go podnieść na duchu w trudnym momencie wojny. Wprowadziło to swój piękny i nieco intymny klimat. Cieszy fakt, że Carol jest potrzebna w tym serialu nie tylko po to, aby zabijać w stylu Rambo, ale również wnosi trochę uczucia w te dramatyczne wydarzenia – nie licząc poprzedniego odcinka, coś pod tym względem szwankuje w The Walking Dead. Na słowa pochwały zasługuje fantastyczna Melissa McBride, której bohaterkę chętnie widziałabym jako Królową.
Obecnie najbardziej oderwaną historią w The Walking Dead jest wątek Carla, który ugania się po lesie za nieznajomym. Gdyby nie to, że Siddiq jest postacią występującą w komiksie, wprowadzenie go nie miałoby w ogóle sensu, poza wywołaniem w widzach stanu przedzawałowego na widok atakujących ich zombie. W końcu szwendacze są ważną częścią serialu i co jakiś czas zapewniają drobne emocje. Jednak ciekawe, czy Siddiq będzie mieć coś wspólnego ze swoim komiksowym odpowiednikiem – jak na razie nie przypomina go nawet z wyglądu, a twórcy zazwyczaj są wierni takim szczegółom. Jeśli podkradli tylko imię, to byłoby dobrze, jakby odegrał jakąś ważniejszą rolę w serialu. Nie można się oprzeć wrażeniu, że szybko zostanie pożegnany.
Z kolei w pozostałych wątkach powiało nudą. Eskapada Michonne i Rosity nie emocjonowała, a do tego wysadzenie jednego ze Zbawców zapachniało wtórnością – w szóstym sezonie widzieliśmy już coś podobnego ze strony Daryla. Nie wspominając, że wyglądało to po prostu kiepsko. Jeszcze bardziej nużące okazały się wydarzenia w Hilltop, gdzie Maggie wyjawiła Jesusowi swoje plany odnośnie jeńców. Te sceny ożywił Gregory, który swoją karykaturalnością wprowadza do serialu pewne komediowe elementy. Jednak sprawianie, aby w wątku pojawiło się cokolwiek wartego uwagi, nie jest jego zadaniem.
The King, the Widow and Rick to po prostu słaby, nudny odcinek, który w porywie dobrego nastroju można kurtuazyjnie określić jako przejściowy. Czasami takie epizody przynajmniej zwiastują poprawę oraz interesujące wydarzenia w przyszłości. Jednak w tym wypadku brakuje pozytywnych perspektyw, choć pewną nadzieję dają poczynania Daryla i morderczo usposobionych kobiet, ponieważ wolą działać na własną rękę i prawdopodobnie planują zaatakować Sanktuarium. Oby przyniosło to za tydzień trochę emocji, których zaczyna brakować w The Walking Dead.
Źródło: zdjęcie główne: Gene Page/AMC
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat