The Walking Dead: sezon 9, odcinek 2 – recenzja
The Walking Dead oferuje spokojny początek 9. sezonu. Historia rozwija się powoli, ale widać na horyzoncie ciemne chmury. Nie jest źle, ale też nic nie porywa.
The Walking Dead oferuje spokojny początek 9. sezonu. Historia rozwija się powoli, ale widać na horyzoncie ciemne chmury. Nie jest źle, ale też nic nie porywa.
The Walking Dead oferuje kolejny przeskok w czasie o kilka miesięcy, by zawiązać akcję. W tym przypadku głównie po to, by pokazać finisz zapowiadanej odbudowy mostu, który będzie łączyć wszystkie społeczności. To staje się tak naprawdę wymówką do tego, by pokazać to, co w człowieczeństwie jest najbardziej przerażające, czyli brak otwartości i chęci współpracy. Premiera sugerowała, że nie wszyscy akceptują Zbawców jako części nowego świata. Tutaj ten motyw staje się kluczowy i ewoluuje. To właśnie w tym wątku następuje skaza na idealnej utopii Ricka Grimesa. Dzięki temu jest interesujący i czuć szansę na rozwój w dobrym kierunku.
Fakt, że to Daryl odgrywa kluczową rolę w zaognieniu sytuacji ze Zbawcami, nie jest przypadkowy. Wiemy, że jednak spotkała go pewna trauma ze strony Negana. Życie jako niewolnik u Zbawców odbiło się na nim w jakiś sposób i teraz twórcy postanowili to zobrazować. Ma to sens, jest wiarygodne i dobrze rozwija opowiadaną historię. A to chyba jest najważniejsze, by ten wątek potrafił zainteresować i napędzał fabułę. Nawet jeśli sam Daryl nie ma zbyt dużo argumentów i po prostu gwałtownie reaguje, to jest częścią problemu, jaki pojawia się w tym świecie. Być może nawet to jest sugestia twórców, że nawet w takich ekstremalnych warunkach ludzie nie mogą się zjednoczyć, bo silniejsze będą emocje i różnice, niż zdrowy rozsądek.
Dobrze też jest u Maggie, która po rozmowie z Michonne podejmuje decyzje o zgodzie na opracowanie wspólnych praw. Wiadomo, że na tym etapie to pierwszy krok do odbudowy cywilizacji. Kwestia Gregory'ego to zaledwie punkt wyjścia do ruszenia tego motywu i pokazania też, jak najwyraźniej będzie on dzielić społeczności, choć powinien łączyć. Zrozumienie motywacji niedoszłego zamachowca też wydaje się istotne dla rozwoju Maggie jako człowieka i przywódczyni. Takie zwyczajne rozmowy w tym sezonie wydają się mieć większe znaczenie niż w poprzednich. A w tym wszystkim też liczą się detale. Maggie mająca dylemat, czy pomóc byłym wrogom, Daryl wściekający się na Ricka, Zbawcy prowokujący tych, którzy ich oszczędzili - każdy z tych wątków buduje wrażenie, że rozpadnięcie tego wszystkiego na kawałki to kwestia czasu. Może właśnie dlatego scena z Neganem, choć krótka, ma tak wielkiego znaczenie w tym odcinku dla zrozumienia bieżących wydarzeń. Zaś sam Negan ponownie udowadnia, że nawet na tle Ricka nadal jest niezwykle charyzmatyczny.
Dużo w tych wszystkim małych, ludzkich sytuacji, które można nazwać wątkami pobocznymi. Coś, co wyraźnie będzie istotne, bo buduje relacje pomiędzy bohaterami. Czy to sympatyczne rozmowy Carol z Ezekielem, czy to Jadis z Gabrielem, czy to nawet ważna kwestia wątku Aarona. Każdy z tych elementów ma znaczenie, choć na pierwszy rzut oka to zwyczajny wątek, jakich wiele. Czuć, że w wielu momentach twórcy sieją ziarna. Pytanie brzmi: czy plony będą warte oczekiwania?
The Walking Dead nie porywa, ale też nie obraża absurdami i głupotą, jak to miało często miejsce w poprzednim sezonie. Na razie jest spokojnie, interesująco i nie nudno, z potencjałem do wykorzystania na horyzoncie. Szczególnie, że cliffhanger obiecuje, że tempo z każdym odcinkiem będzie rosnąć, a fabuła powinno rozwijać się w ciekawym kierunku. Solidnie, obiecująco, ale bez szału. A może to nawet i dobrze w perspektywie dobrego rozwoju sezonu?
Zobacz także:
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat