Timeless: sezon 2, odcinek 7 – recenzja
Twórcy Timeless mają dobre pomysły na misję w przeszłości, bo pokazują coś mniej znanego, ale ciekawego z historii USA. Szkoda tylko, że jeden wątek romantyczny psuje całe wrażenie.
Twórcy Timeless mają dobre pomysły na misję w przeszłości, bo pokazują coś mniej znanego, ale ciekawego z historii USA. Szkoda tylko, że jeden wątek romantyczny psuje całe wrażenie.
Pomysł na to, by pokazać historię sufrażystek w Stanach Zjednoczonych może się podobać. Twórcy w odróżnieniu od pierwszej serii nie idą w bardzo znane okresy z legendarnymi postaciami historii. Tym razem są to bohaterowie, których wpływ na historię jest niezaprzeczalny, ale są oni mało znani szerszej publiczności. To stanowi o sile tego sezonu Timeless, bo pozwala nadać mu walor edukacyjny i przez to jest interesująco. Nawet jeśli cały wydźwięk feministyczny fabuły nie do końca jest dobrze wykorzystywany.
Mam problem z tym, że Emma, czyli jedna z głównych antagonistek, decyduje się zawrzeć sojusz, bo Rittenhouse jest zabrać kobietom ich prawa. Niby jej motywacje są przedstawione rzetelne i można w nie uwierzyć, ale to wszystko kłóci się z tym, co o niej wiemy i czym jest ta organizacja. Wszyscy tutaj są fanatykami, którzy są gotowi na samobójcze akcje i widz ma uwierzyć, że Emma jest inna? Być może gdzieś nastąpił zgrzyt w przedstawieniu jej pobudek, bo nie kupuje ich do końca. Już bardziej przekonujące w kwestii wiary w feministyczny ruch i znaczenia słynnej przemowy jest Lucy, która kipi emocjami w tym odcinku.
Ciekawy zabiegiem jest wprowadzenie postaci, o której większość pewnie nie słyszała, czyli Macy Grace aka pani Sherlock Holmes. Na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z błyskotliwą detektyw z umiejętnościami godnymi Holmesa, ale gdy mamy świadomość, że to postać historyczna, a twórcy odrobili pracę domową na temat jej życia, działania i zachowania, całość nabiera nowego znaczenia. Zwłaszcza w mocnej scenie jej przemowy. Za to 2. sezon ma duży plus, by przedstawiać widzom tak interesujące postacie.
Problemem tego sezonu i tego odcinka jest trójkąt miłosny Lucy - Wyatt i jego żona. Wielokrotnie krytykowałem ten zabieg fabularny, ale im dalej tym gorzej. Widać, że twórcy wprowadzają niepotrzebne spięcia, absurdalne zachowanie Wyatta i niezręczne sceny pomiędzy nimi. To wszystko staje się oklepane, nudne i męczące. A wręcz zazdrosny Wyatt staje się irytujący w wielu momentach odcinka. Podobnie jak Rufus, którego zachowanie względem jego dziewczyny zaczyna odzierać tę postać z inteligencji.
Niby rozrywka prawidłowa, wesoła i lekka, ale cały zamysł z trójkątem psuje wrażenie i marnuje potencjał. A biorąc pod uwagę końcową scenę z jakże szokującym (sarkazm!) powiązaniem Jesse z Rittenhouse, to zasadniczo ręce opadają. Mam nadzieję, że twórcy jakoś z tego wybrną, bo na razie całość staje się błędną decyzją fabularną.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat