To Kill a Mongolian Horse - recenzja filmu [BELLATOFIFEST 2025]
To Kill a Mongolian Horse, debiutancki film Xiaoxuan Jiang, to oszczędna i przejmująca opowieść o jeźdźcu z Mongolii Wewnętrznej, który mierzy się z rozpadem tradycji i własnej tożsamości. Zrealizowany na pograniczu dokumentu i fikcji, zachwyca obrazem i ciszą, która mówi więcej niż słowa.
To Kill a Mongolian Horse, debiutancki film Xiaoxuan Jiang, to oszczędna i przejmująca opowieść o jeźdźcu z Mongolii Wewnętrznej, który mierzy się z rozpadem tradycji i własnej tożsamości. Zrealizowany na pograniczu dokumentu i fikcji, zachwyca obrazem i ciszą, która mówi więcej niż słowa.

Głównym bohaterem filmu To Kill a Mongolian Horse jest Saina, jeździec z Mongolii Wewnętrznej, który próbuje utrzymać się na powierzchni w świecie, gdzie tradycja nie daje już żadnych gwarancji przetrwania. W dzień pracuje na farmie, w nocy bierze udział w pokazach konnych organizowanych dla turystów – to właśnie konie, kiedyś symbol wolności i dumy, stają się tu elementem komercyjnego spektaklu. Saina mieszka z ojcem, byłym jeźdźcem, który dziś jest obojętnym na wszystko, zadłużonym alkoholikiem. Relacja między nimi to mieszanka milczącej lojalności, żalu i bezradności. Bohater nie tylko próbuje utrzymać gospodarstwo i spłacić rodzinne długi, ale także pogodzić się z rozwodem i oddaleniem od dziecka, którego niemal nie widuje. W tym świecie każdy dzień jest próbą godnego przetrwania, a każdy wybór wydaje się wymuszony przez okoliczności.
Film w subtelny, ale bardzo sugestywny sposób ukazuje codzienność mieszkańców Mongolii Wewnętrznej jako realne, zmagające się z nowoczesnością społeczeństwo. Zimne, oszczędne kadry i niemal dokumentalne podejście do scen z życia w barakach, stajniach czy podczas występów, pozwalają poczuć rytm tej rzeczywistości: surowej, wymagającej i często niewidzialnej dla świata zewnętrznego. Jako widz niezaznajomiony z mongolską kulturą, miałam poczucie, że film wprowadza mnie w ten świat z szacunkiem i autentycznością, bez ubarwień, ale też bez uprzedzeń. Można tu zobaczyć, jak bardzo tradycyjny model życia – oparty na jeździe konnej, wspólnocie i silnych więzach rodzinnych – zderza się z komercją, ubóstwem i brakiem perspektyw. To doświadczenie nie tylko wzbogacające, ale i otwierające oczy na to, jak globalne zmiany dotykają miejsc i ludzi, o których na co dzień się nie myśli.
Obsada w To Kill a Mongolian Horse składa się z aktorów nieprofesjonalnych, co w połączeniu z dokumentalnym stylem zdjęć nadaje filmowi autentyczność, której nie da się wyreżyserować. Szczególnie wyrazista jest obecność prawdziwego Sainy, wcielającego się w samego siebie. Jego twarz, ruchy i milczenie niosą ciężar doświadczenia nie do odegrania. To, że nie mówi zbyt wiele, nie wynika z braku warsztatu, ale z wewnętrznego spokoju i zmęczenia, które są integralną częścią jego świata. Film operuje przede wszystkim obrazem – szerokie, zimne kadry i oszczędny montaż pozwalają widzowi zanurzyć się w surowym rytmie życia bohatera. Dźwięki są naturalne i nieprzerysowane, jak świst wiatru, odgłos kroków, ciche skrzypienie siodła. Dialogi, prowadzone po mongolsku i mandaryńsku, pojawiają się rzadko, ale są zawsze celne i prawdziwe, bez zbędnego patosu czy teatralności. Przez większość czasu dominuje cisza, która mówi więcej niż słowa. Całość przypomina raczej film dokumentalny niż klasyczną fabułę. To nie tyle opowiedziana historia, ile zanurzenie w czyimś życiu.
Jest to film, który nie podaje przesłania wprost, ale zostawia je gdzieś pomiędzy spojrzeniem bohatera a pustką mongolskich stepów. Tytuł staje się tu potężną metaforą – zabicie konia to jak zabicie własnej tożsamości, dumy i całego świata, przestającego mieć znaczenie w obliczu nowoczesności. Relacja Sainy z ojcem, tonącym w długach i alkoholu, mówi wiele o kryzysie męskości, tej milczącej, emocjonalnie wypłukanej, pozbawionej celu. Film opowiada o wykluczeniu ludzi, którzy nie nadążają za zmianami, a także o przetwarzaniu tradycji na coś, co dobrze wygląda w turystycznym folderze, ale traci swoją duszę. Po seansie zostają pytania: co zostaje z człowieka, gdy jego przeszłość przestaje mieć wartość? Czy można jeszcze żyć w zgodzie ze sobą, gdy wszystko wokół domaga się kompromisów?
Mnie ten film poruszył, choć nie w sposób oczywisty. Wciągnęła mnie brutalna, realistyczna codzienność bohatera i sposób, w jaki została opowiedziana – cicho, powoli, z szacunkiem. Szerokie kadry, zimna paleta barw i wymowne milczenie zapadają w pamięć bardziej niż jakikolwiek monolog. Takie kino ogląda się sercem. Ten film nie porwie każdego, ale zostaje pod powiekami przez swoją atmosferę i prawdę, której nie da się zagrać.
Poznaj recenzenta
Marta Karcz


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1994, kończy 31 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1961, kończy 64 lat
ur. 1988, kończy 37 lat
ur. 1980, kończy 45 lat

