Towarzysze broni - recenzja filmu
Towarzysze broni to ponad dwugodzinny film wojenny, którego akcja rozgrywa się w połowie XX wieku, podczas wojny koreańskiej. Czego można spodziewać się po produkcji? Sprawdźmy.
Towarzysze broni to ponad dwugodzinny film wojenny, którego akcja rozgrywa się w połowie XX wieku, podczas wojny koreańskiej. Czego można spodziewać się po produkcji? Sprawdźmy.
Towarzysze broni to ubiegłoroczny amerykański film wojenny, który opiera się na prawdziwej historii – całość rozgrywa się na tle wojny koreańskiej, która toczyła się w latach 50. ubiegłego wieku, tuż po drugiej wojnie światowej. Jak zasugerowano nam w napisach początkowych, o tej wojnie mało kto dziś pamięta. Całość opowiedziana jest z perspektywy oddelegowanych na misję pilotów amerykańskiej marynarki wojennej i w dużej mierze skupia się na przyjaźni Toma Hudnera (Glen Powell) i Jesse'ego Browna (Jonathan Majors) – wystawionej dodatkowo na próbę z uwagi na panujące w tamtym czasie uprzedzenia rasowe. Produkcja trwa ponad dwie godziny zegarowe. I choć na piśmie zapowiadała się wzniośle i epicko, to seans raczej nie zaskakuje.
Główną bolączką filmu jest fakt, że gatunek wojenny robi tu w zasadzie za tło, a w fabule bieżącej namnożono wątki, z których każdy pretenduje do tego, by być najważniejszym. Wszystko wydaje się równie istotne, przez co główna idea zwyczajnie gdzieś się gubi. Twórcy skupili pełną uwagę na przyjaźni między Brownem a Hudnerem – i choć może i jest to wątek istotny czy inspirujący, w pojedynkę nie ma na tyle mocy, by pociągnąć fabułę do przodu. Sekwencji wojennych nie mamy tu zbyt wiele – w głównej mierze obserwujemy refleksyjne męskie rozmowy w cztery oczy, które straszliwie wydłużają seans. Tego typu scen jest nieproporcjonalnie dużo, przez co nie tylko nużą, ale też niestety nie budzą takich emocji, jakie prawdopodobnie zaplanowali twórcy.
Kolejną cechą, która ewidentnie działa na niekorzyść filmu, jest wtórność scenariusza. Produkcja bazuje na motywach wielokrotnie ogrywanych w kinie, przez co całość szybko robi się przewidywalna. Widzę bardzo dużo podobieństw zwłaszcza do Pearl Harbor – mamy wątek zaprzyjaźnionych pilotów i praktycznie identyczny finał. Przez większość seansu nie zaobserwowałam tu nic świeżego czy oryginalnego, przez co film tak naprawdę nie potrafi utrzymać całej uwagi widza. Trochę szkoda, bo historia inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami i autentycznym życiorysem Jesse'ego Browna. Można byłoby wycisnąć z tego znacznie więcej, tymczasem twórcy poprowadzili całość tak schematycznie, jak to tylko możliwe.
Nie można powiedzieć nic złego o realizacji i aktorstwie – scenografia jest pełna detali, w kadrach czuć dopracowany klimat powojennych lat 50., a Powell i Majors starają się dać swoim postaciom charyzmę i głębię. Jednak wszystko to ogranicza przewidywalny i szablonowy scenariusz. Mimo usilnych starań aktorów między postaciami nie czuć szczególnej chemii – z dużą dozą prawdopodobieństwa to wina bardzo pobieżnej i ogólnikowej budowy tych postaci, bo na dobrą sprawę nie wiemy o nich zbyt wiele. Na dalszych planach wcale nie jest lepiej. Podczas dwóch godzin seansu jesteśmy świadkami kilku scen śmierci, które nie budzą szczególnego wzruszenia. Jeżeli ginie postać drugoplanowa, podchodzi się do tego na sucho, mechanicznie. Jeśli natomiast na włosku wisi los kluczowego bohatera, wszystko wygląda jak zilustrowana ckliwą muzyką klisza gatunkowa, która wzbudza jedynie westchnięcie zawodu, a nie poruszenie. Produkcja nawet nie stara się zaproponować widzom czegoś świeżego. To film, który równie dobrze mógłby powstać 20 lat temu – mimo możliwości, jakie oferuje dzisiejsze kino, historia poprowadzona jest w klasyczny, a tym samym przestarzały i nudny sposób. Raczej nie tego oczekujemy w 2023 roku, zwłaszcza po Top Gun: Maverick (w którym Powell miał do zagrania znacznie więcej, a wszystko budziło silne emocje).
Towarzysze broni to poprawne (i tylko poprawne) kino, które szybko uleci z pamięci. W dobie blockbusterów ten tytuł nawet się nie wybije. Twórcy nie korzystają z żadnych odważnych rozwiązań, a opowiadają po prostu powolną, schematyczną historię o przyjaźni i miłości naznaczonej widmem wojny. Wszystko to już widzieliśmy – kolejne wydarzenia można przewidzieć, a scenariusz niczym nie zaskakuje. Nie jest to film zły – z technicznego punktu widzenia zbudowano go poprawnie – ale to za mało, by opowieść podbiła serce współczesnego widza. Nic szczególnego.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat