Twórca - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 29 września 2023Gareth Edwards powraca z kolejną futurystyczną wersją przyszłości. Czy kryje się za tą opowieścią coś więcej niż ładne obrazki? Sprawdzamy.
Gareth Edwards powraca z kolejną futurystyczną wersją przyszłości. Czy kryje się za tą opowieścią coś więcej niż ładne obrazki? Sprawdzamy.
Ludzkość stworzyła roboty, by te pomagały im w codziennych obowiązkach i przejmowały bardziej uciążliwe prace. Z biegiem czasu pojawiały się coraz to nowsze modele. Wprowadzono także AI mające na celu upodobnienie maszyn do prawdziwego człowieka. To był błąd. Stały się one świadome i zaczęły domagać się swoich praw. Konflikt na linii roboty – ludzie zaczął mocniej eskalować. Jego apogeum była detonacja przez AI bomby atomowej w centrum Los Angeles. Wówczas władze USA zarządziły kompletną eksterminację sztucznej inteligencji. Ludzkość zaczęła nawet tę walkę wygrywać. Wróg został zepchnięty na teren Nowej Azji, gdzie broni się ostatkami sił przed wyginięciem. Joshua (John David Washington) to agent służb specjalnych, którego żona zaginęła w czasie jednego z nalotów. Mężczyzna zostaje zrekrutowany do wytropienia i zlikwidowania nieuchwytnego architekta zaawansowanej technologii, odpowiedzialnego za stworzenie broni ostatecznej. Podobno ma ona przechylić szalę zwycięstwa na stronę robotów.
Reżyser Gareth Edwards, którego gwiazda rozbłysła mocniej dzięki sukcesowi filmu Godzilla i Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie, zabiera nas w podróż do innego świata. Tutaj sztuczna inteligencja jest nad wyraz rozwinięta. To świadomy, walczący o przetrwanie byt. Twórca nie kryje się, że przy pisaniu scenariusza wraz z Chrisem Weitzem inspirował się filmami ze swojej młodości, takimi jak Blade Runner, Czas apokalipsy czy Akira. I to mocno w tej opowieści widać. Wykreowany przez nich świat jest pogrążony w wojnie. Ludzkość nawet po 15 latach nie może się otrząsnąć po tym, co stało się w Los Angeles. Atak terrorystyczny ze strony AI pozostawił nie tylko zgliszcza, ale także niegasnącą nienawiść do sprawców. Rząd USA obiecał swoim obywatelom, że nie spocznie, dopóki wróg nie zostanie zmieciony z powierzchni ziemi. Podniesienie ręki na ich obywateli jest bowiem największą zbrodnią. Edwards inspiracje do tej części fabuły wziął akurat z kart historii. Widać gołym okiem odniesienia do wojny w Wietnamie i ataków na USA z 11 września 2001 roku. Ładnie to wplata w swoją opowieść, wciągając widza od pierwszych minut w wir wydarzeń. Intryga goni intrygę. Akcja z minuty na minuty nabiera coraz szybszego tempa. I pewnie byłoby wszystko w porządku, gdyby za tym tempem nadążał także scenariusz. A z tym jest gorzej.
Edwards przyznał, że nakręcił ponad pięć godzin materiału, z czego do finałowej wersji trafiło trochę ponad dwie godziny. Niestety przez to wiele następujących po sobie scen nie ma sensu. Nagle pojawiają się jakieś wątki wprowadzające chaos, a bohaterowie zachowują się tak, jakby wiedzieli o nich od dawna. Jedną z takich dziwnych wrzutek jest maszyna, która potrafi wskrzesić zmarłego, kasując jego umysł i przenosząc świadomość do innego, mechanicznego ciała. Motyw niezwykle ciekawy, ale twórcy nie poświęcają mu czasu, tylko wykorzystują go w dwóch miejscach, gdy jest im to potrzebne do popchnięcia akcji do przodu. Ze strzępków informacji wynika, że rząd USA nie do końca chce zlikwidować AI, ale ma na nich inny pomysł. Jaki? No tego właśnie nie wiemy.
Twórca ma niestety bardzo dużo takich mocnych niedociągnięć scenariuszowych i wydarzeń bardzo naiwnych, opierających się na szczęśliwym przypadku. Jakby brakowało solidnej części tekstu, która by wytłumaczyła nam pewne zachowania i wydarzenia. Przez te braki widz często nie wie, co się dzieje. Nie ma pojęcia, do czego to wszystko zmierza.
Nowa produkcja studia 20th Century stara się przykryć wszystkie scenariuszowe niedoskonałości stroną wizualną. I w dużej mierze jej to wychodzi. Widz miejscami zapomina o głupotkach scenariuszowych, a zachwyca się wykreowanym światem i pięknymi futurystycznymi widokami. Trzeba przyznać, że ta wersja przyszłości wygląda zarazem przerażająco, jak i fascynująco. Miasta są piękne, mienią się różnymi kolorowymi neonami niczym w wizji Ridleya Scotta. Nowa Azja to rajskie wysepki, buddyjskie świątynie, a także piękne ryżowe i kukurydziane pola, na których pracują farmerzy. Walki żołnierzy z robotami też są widowiskowe. Unosi się nad nimi duch Łotra 1, co mi wcale nie przeszkadzało.
Główny ciężar produkcji spada na barki Johna Davida Washingtona i debiutującej Madeleine Yuna Voyles. Oboje wywiązują się z powierzonych zadań genialnie. Dziecięca aktorka gra z ogromną naiwnością i chęcią poznawania świata. Widz z miejsca kupuje jej naturalność. To trochę taka nowa wersja opowieści o Pinokiu, który chce stać się prawdziwym chłopcem, ale wie, że to niemożliwe. I podobnie jest z Alphi szukającą odpowiedzi na to, w jaki sposób może stać się bardziej ludzka. Zastanawia się nawet, czy może „pójść do nieba”. Relacja pomiędzy Joshuą a Alphie jest ciekawie nakreślona, ale – jak większość rzeczy w tym filmie – bardzo niedopracowana. Wiele rzeczy musimy sobie sami dopowiedzieć. Nie powiem, po Edwardsie oczekiwałem naprawdę więcej. Zrobił w końcu najładniejszą wizualnie produkcję z Gwiezdnych Wojen, a teraz tylko potwierdza, że pod względem budowania światów nie ma sobie równych. A jednak to za mało, by Twórca zachwycił. Jest tutaj za dużo momentów, które traktują widza trochę jak idiotę. Wiara w to, że John David Washington sam uniesie ten film, jest zgubna. Oczywiście, aktor stara się, jak może, wprowadzając miejscami elementy komedii, by trochę widza rozbawić. Jednakże nawet on wydaje się czasami zagubiony w tym, co właściwie się dzieje. Widać, że naprawdę chce, byśmy uwierzyli w motywacje granego przez niego żołnierza i by udzielały nam się jego emocje. Szkoda, że scenarzyści utrudnili mu to głupimi scenami.
Twórca to przepiękny film pod względem wizualnym. Delektowałem się każdym ujęciem. Chłonąłem ten świat i się nim zachwycałem w każdej minucie. Niestety, gdy wchodziły wątki fabularne wymagające zastanowienia, to całość się rozpadała jak domek z kart. Edwards jest naprawdę bardzo utalentowanym reżyserem. Wizjonerem! Jednak marny z niego pisarz, co pokazuje scenariusz do tego filmu. Szkoda, bo oczekiwania były ogromne, a po seansie pozostał spory niesmak.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat