

21 lat temu Juliusz Machulski podbił nasze serca historią złodzieja antyków – Cumy (Robert Więckiewicz), który dostaje zlecenie kradzieży obrazu Leonarda da Vinci Dama z łasiczką. Aby tego dokonać, musi zebrać odpowiednią ekipę, a pomaga mu w tym dawny kumpel, Szerszeń (Borys Szyc). Dwie dekady później reżyser postanowił kontynuacją właśnie tej opowieści pożegnać się z kinową publicznością. W napisaniu scenariusza pomógł mu tym razem Robert Więckiewicz. Panowie w ten sposób chcą zamknąć pewien rozdział.
Punkt wyjścia do historii jest ciekawy. Cuma, który na ostatnim skoku nieźle się obłowił, od 21 lat prowadzi spokojne życie w Hiszpanii. Gotuje, popija wino i wpatruje się w oczy swojej pięknej partnerki, zastanawiając się, czy wzbogacić życie o szczeniaka, czy nie. Rutyna i nuda. Aż pewnego dnia w jego drzwiach staje Chudy z propozycją nowego, skomplikowanego skoku w rodzinnym Krakowie. Jest już nawet zorganizowana grupa młodych wilków, ale brakuje im kogoś z doświadczeniem Cumy. To ma być ten jeden, ostatni skok – taki, który ustawi ich wszystkich do końca życia. Dla byłego złodzieja kuszące, bo w życiu zaczyna mu brakować adrenaliny. Problem w tym, że po przyjeździe do Krakowa okazuje się, że nic nie jest tak, jak zapowiadano. Cuma musi szybko przeprowadzić korektę planów.
Na papierze wygląda to bardzo dobrze. Gorzej, gdy już siedzimy na seansie – okazuje się, że akcja jest powolna, a przez większość filmu towarzyszymy Cumie, który włóczy się po uliczkach Krakowa, odwiedzając starych znajomych i dowiadując się, co działo się u nich przez te 21 lat. W pewnym momencie pojawia się mnóstwo nic niewnoszących rozmów. W pierwszym Vincim to właśnie skok był głównym motorem napędowym – planowanie, problemy, ciekawe postacie – wszystko to czyniło film angażującym spektaklem sukcesów i porażek. W Vincim 2 tego zupełnie brakuje. Jakby Juliusz Machulski, który potrafił pisać inteligentne i – co najważniejsze – zabawne dialogi, zatracił ten talent. Nie ma tu ani jednego dialogu, który zapadłby w pamięć czy choćby wywołał krótki śmiech – nie mówiąc już o salwie.
Akcja jest w dużej mierze przewidywalna i pozbawiona twistów. Wszystko dzieje się wolno i liniowo. Nawet finałowy skok nie ma pazura znanego z pierwszej części. Gdy w końcu dochodzi do jego realizacji, widz najpierw ziewa, a potem przeciera oczy ze zdziwienia, jaką marną intrygę zaproponował reżyser. Rozczarowanie jest tym większe, że pierwsza część ma status kultowej i do dziś świetnie się ją ogląda – choćby scenę z furgonetką wpadającą do kanału. W Vinci 2 nie ma takich momentów. Są za to zwykłe fajerwerki. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że Vinci wyglądało wizualnie lepiej niż jego kontynuacja.
Jak już wspomniałem – przez ekran przewija się sporo znanych postaci. Problem w tym, że na większość z nich zabrakło pomysłu. Szerszeń jest tu zupełnie zbędny – jego rolę mógłby zagrać przypadkowy statysta i efekt byłby taki sam. Podobnie z policjantami granymi przez Łukasza Simlata i Marcina Dorocińskiego. Choć ten drugi przynajmniej stara się grać agenta FBI, który wrócił z wizytą na stare śmieci, to scenariusz ich nie angażuje. Pojawiają się, powęszą i tyle. Nie ma śledztwa, napięcia, żadnej gry wywiadów jak w pierwszej części.
To nie znaczy, że nie ma tu postaci ciekawych. Jedną z nich jest Kornelia – córka Werbusa, specjalistka od materiałów wybuchowych, która nie rozpoznaje twarzy. Grająca ją Zofia Jastrzebska wyciąga z tej roli maksimum – dodaje coś od siebie, sprawiając, że widz ją zapamięta. Niestety, to jedyna tak udana postać.
Duet młodych gangsterów – Ducha i Cienkiego – grany przez Piotra Witkowskiego i Jędrzeja Hycnara, nie został odpowiednio rozwinięty. Mieli być nowym pokoleniem złodziei radzących sobie z trudnymi skokami, ale scenariusz nie daje im na to szansy. Wszystko tonie w niedopowiedzeniach, a obaj wypadają jak zadufani w sobie goście, którzy nie tylko nie budzą sympatii, ale wręcz nas nie obchodzą. A szkoda – potencjał był.
Ciekawostka: w filmie pojawiają się wnuki Machulskiego. Jeden zagrał Teodora – syna Szerszenia, a wnuczka wcieliła się w dziewczynkę w warsztacie kaletnika, do którego z zamówieniem trafia Cuma.
Vinci 2 naszpikowane jest odniesieniami do poprzednich filmów Machulskiego – Seksmisji, Kilera, Kilerów dwóch czy pierwszego Vinciego. Niestety, nie wszystkie te nawiązania mają sens. Przebicie czwartej ściany w materiale z TVN24, gdzie na pasku pojawia się informacja o trwających zdjęciach do Vinci 2, jest po prostu słabe. Podobnie jak ograny żart z komendantem odpalającym broń w gabinecie.
Ostatni film kinowy Juliusza Machulskiego to niestety ogromne rozczarowanie. Nie ma w nim niczego, czego oczekiwalibyśmy po tym twórcy. Bardzo szkoda. Na szczęście zostają nam jego wcześniejsze dzieła, które na trwałe zapisały się w naszej kulturze. O tym filmie raczej szybko zapomnimy.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiRedaktor naczelny naEKRANIE.pl. Dziennikarz filmowy. Publikował między innymi w: Wprost, Rzeczpospolita, Przekrój, Machina, Maxim, PSX Extreme. Fan twórczości Terry’ego Pratchetta. W wolnym czasie, którego za dużo nie mam, gram na PS4, czytam komiksy ze stajni Marvela i DC, a jak nadarzy się okazja to gram w piłkę. Można go znaleźć na:

