Vivo - recenzja filmu
Lin-Manuel Miranda od lat myślał o zrealizowaniu animowanego filmu pokazującego muzyczną kulturę kubańską. Czy jego nowa produkcja, przygotowana przez wytwórnię Sony, spełni oczekiwania najmłodszych widzów? Sprawdzamy Vivo, które trafia właśnie na Netflixa.
Lin-Manuel Miranda od lat myślał o zrealizowaniu animowanego filmu pokazującego muzyczną kulturę kubańską. Czy jego nowa produkcja, przygotowana przez wytwórnię Sony, spełni oczekiwania najmłodszych widzów? Sprawdzamy Vivo, które trafia właśnie na Netflixa.
Lin-Manuel Miranda ostatnio jest niezmiernie zapracowanym twórcą. W kinach w USA niedawno premierę miał jego musical In The Heights. Wzgórza marzeń, który został średnio przyjęty przez widzów. To zaważyło na tym, że globalna premiera została wstrzymana. Teraz na Netflix trafia jego kolejna, tym razem animowana produkcja skierowana do najmłodszych. Jest to opowieść o małym kinkażu o imieniu Vivo (Lin-Manuel Miranda). Bohater wyrusza w podróż z Kuby do Miami, by dostarczyć dawnej ukochanej swojego właściciela piosenkę. Podczas tej wyprawy nasz bohater pojmie, dlaczego utwór ten jest tak ważny dla jego twórcy. Zrozumie też, na czym polega prawdziwa przyjaźń.
Vivo jest tradycyjnym filmem drogi, w którym bohaterowie stają twarzą w twarz ze swoimi koszmarami i kompleksami. Rozwijają się poprzez poznawanie świata i obustronną pomoc w trudnych momentach. Kinkażu podróżuje z młodziutką Gabi (Ynairaly Simo), która jest lekkoduchem z bardzo wybujałą wyobraźnią. Żyje po swojemu, nie trzymając się żadnych zasad. Jest jego żywym zaprzeczeniem, co bardzo często doprowadza go do szewskiej pasji. Jednak bez jej pomocy nie dostanie się do Miami. Musi więc nauczyć się ją tolerować, a z biegiem czasu nawet się z nią zaprzyjaźnić.
Lin-Manuel Miranda wymyślił tę historię dawno temu, ale nie miał ani czasu, ani pomysłu, jak ją przekuć w pełen metraż. Poprosił więc o pomoc scenarzystę i reżysera Kirka De Micco, twórcę takich hitów jak Magiczny mecz – Legenda Camelotu czy Krudowie. Ten wziął notatki Mirandy i kompletnie przerobił jego pomysł. Zostawił bohaterów i kubański klimat, ale dodał też nowe postaci. Zależało mu na tym, by historia nabrała tempa, a nie była tylko tłem dla pięknych piosenek napisanych przez Lin-Manuela. Trzeba przyznać, że to mu się udało. Vivo jest ciekawą opowieścią z morałem, która trafi zarówno do młodszych, jak i starszych widzów. Nie jest może tak rozrywkowa jak Smok życzeń, ale nadrabia muzyką. To dla niej śledzi się przygody kinkażu i jego towarzyszy. Miranda świetnie połączył kubańskie rytmy z bardziej nowoczesną nutą. I może te utwory nie zostają na dłużej w głowie, ale podczas seansu wprowadzają nas w bardzo pozytywny nastrój i nadają całej historii unikalny klimat.
Największy problem na początku miałem z animacją i wyglądem postaci. Bo o ile tło, budynki i klimat Kuby czy Miami zostały uchwycone świetnie, o tyle wygląd bohaterów był dla mnie za prosty. Jednak to uczucie dość szybko zniknęło. Przyzwyczaiłem się do ich wyglądu. Sony nie oszczędzało na tym filmie, co udowadnia między innymi płynność ruchów każdej z postaci i to, że Vivo ma bardzo dynamiczną akcję. Dużo się dzieje na ekranie. Nie ma tu chwili na nudę, co spodoba się zwłaszcza młodszym widzom. Trzeba także pochwalić połączenie animacji 3D z 2D. Twórcy postanowili wykorzystać klasyczną animację w momencie, gdy Vivo wędruje w świat marzeń i wspomnień. Efekt jest świetny i fajnie współgra z klimatem filmu. Nie zaburza rytmu ani nie wprowadza chaosu. Jest idealnym dopełnieniem.
Jak na razie współpraca Sony Pictures Animation z Netflixem owocuje ciekawymi propozycjami dla najmłodszych widzów. Tylko w tym roku dostaliśmy genialne Mitchellowie kontra maszyny, zabawnego Smoka życzeń, a teraz muzycznego Vivo. A mamy dopiero sierpień. Mam więc nadzieje, że znów zostanę mile zaskoczony.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1993, kończy 31 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1976, kończy 48 lat
ur. 1974, kończy 50 lat