

Warszawianka. Gdy zgasną światła jest kontynuacją Warszawianki Idy Żmiejewskiej, zgrabnej obyczajówki z nutą romansu, rozgrywającej się w Warszawie z okresu zaboru rosyjskiego, gdzie granica między złymi zaborcami Moskalami a Polakami patriotami jest aż nazbyt wyraźna i nieubłagana. Nie przeszkadza to jednak dwojgu kochającym się bohaterom próbować nawiązać nici porozumienia, choć w cieniu tragedii i policyjnego śledztwa.
W drugiej części trylogii minęło półtora roku. Po tragicznej śmierci ojca i samobójstwie brata Leontyna Rapacka powraca z matką i siostrą do Warszawy. Okazuje się, że Aleksander Woronin, Rosjanin, do którego wbrew sobie żywiła słabość (z wzajemnością), a który prowadził śledztwo w sprawie śmierci jej ojca, sam został aresztowany i oskarżony o zasztyletowanie kochanki, aktorki Zofii Ostrowskiej. Co gorsza, w więzieniu znienacka odwiedza go eksnarzeczona, która wyraźnie czegoś od niego oczekuje, a Woronin milczy i nie chce się bronić. Mimo to Leontyna postanawia mu pomóc i namówić choćby do zatrudnienia adwokata. Dlaczego Woronin milczy? Czyżby chciał kogoś ochronić? Panna Rapacka, kierowana zarówno poczuciem sprawiedliwości, jak i porywami serca zaczyna prowadzić dochodzenie na własną rękę, co panience z dobrego domu, spętanej konwenansami towarzyskimi, nie przychodzi z łatwością. Do tego sama nie jest pewna, czy gdyby nawet udało jej się oczyścić Aleksandra Woronina z zarzutów, zdecydowałaby się na związek z Rosjaninem, a zatem wrogiem Polski, do tego, jak go niektórzy nazywają, „policyjnym hyclem”. Czy zaryzykowałaby swoją reputację? Odrzucenie przez rodzinę i wszystkich znajomych?

Obie powieści Idy Żmiejewskiej z serii Warszawianki umiejętnie, choć nieco pobieżnie odmalowują rzeczywistość Warszawy z 1887 roku pod rosyjskim zaborem, nie stroniąc od konkretów – wydarzeń, miejsc i lokalnego, ówczesnego kolorytu. Barwy środkowej części cyklu nadaje fakt, że tym razem mamy do czynienia ze światem artystów teatralnych – śpiewaczek i ich wielbicieli, dyrektorów, impresariów, garderobianych i szwaczek. Kolejnym barwnym dodatkiem jest wpleciona w treść odrobina Powiśla i jego gwary, dzięki postaci gospodyni Aleksandra, Agaty i jej znajomków.
Sama intryga kryminalna nie jest może zbyt wymagająca, mimo że parokrotnie potrafi zwieść czytelnika na manowce, podsuwając fałszywe tropy. Wątek tajemniczych zabójstw w teatrze jest jednak odsuwany na drugi plan, na pierwszym plasuje się uczucie, jakim darzą się główni bohaterowie, mimo że – nietypowo jak na romans – przez większość powieści, ze względu na okoliczności, nie widują się na ze sobą.
Trzeba przyznać, że pod względem językowym i obyczajowym Ida Żmiejewska dobrze czuje się na XIX-wiecznych salonach, w kancelariach adwokackich, cyrkule, gabinetach radców czy w zaciszach domowych, które czasem okazują się piekłem, zwłaszcza gdy ma się despotyczną matkę. Z drugiej strony ktoś z rodziny, dotąd nielubiany, niespodziewanie potrafi się zmienić i zyskać sympatię czytelników, co jednocześnie może rzucić kolejną kłodę pod nogi miłości Leontyny i Aleksandra. Cóż, o tym, czy miłość zwycięży, przekonamy się dopiero w trzeciej części Warszawianki. Dlatego warto na nią poczekać…
Poznaj recenzenta
Monika Kubiak
