foto. materiały prasowe
Gdy ostatnio widzieliśmy Elphabę (Cynthia Erivo), to próbowała zdemaskować oszusta, czyli Czarnoksiężnika (Jeff Goldblum). Jej misja zakończyła się fiaskiem, przez co musiała uciekać w niesławie. Władca krainy i jego wierna przyboczna Madame Morrible (Michelle Yeoh) rozpuścili plotkę, że dziewczyna jest złą wiedźmą, która zagraża ich bezpieczeństwu – że jest wywrotowcem, który wraz z magicznymi istotami chce zburzyć panujący porządek i wprowadzić chaos. Dlatego trzeba było ją jak najszybciej pojmać, tak jak każde inne zwierzę, które posługuje się ludzką mową. Twarzą tego ruchu stała się Glinda (Ariana Grande). Dziewczyna okrzyknięta dobrą wróżką uspokajała mieszkańców i pięknymi słowami tłumaczyła wszystkie złe występki armii Czarnoksiężnika.
Wicked: Na dobre to opowieść o rządach totalitarnych, w których każde odstępstwo od tego, co mówi władca, jest uznawane za przestępstwo. Wszyscy żyją w złudnym przekonaniu, że otacza ich dobrobyt i szczęście, ale tak naprawdę to funkcjonowanie w ciągłym strachu. Sam tyran boi się wszystkiego, czego nie rozumie. Nie potrafi rozgryźć magii, więc stara się jej zakazać i wyeliminować każdego, kto się nią posługuje. Zastępuje czary maszynami, które je imitują.
Druga część Wicked jest dużo słabsza od poprzedniej z powodu strasznie poszarpanego scenariusza. Mamy w nim zbyt dużo przeskoków, przez co panuje chaos. Brakuje płynności w prowadzeniu fabuły jak w pierwszej odsłonie. Dochodzi do momentu, na który czekało wielu fanów Czarnoksiężnika z krainy Oz z 1939 roku, czyli pojawienia się Dorotki. Twórcy w ogóle go nie wykorzystali. Miałem wrażenie, że ta bohaterka im przeszkadzała. Wydaje mi się też, że widzowie, którzy nie znają filmu Kinga Vidora i Marvyna LeRoya, mogą czuć się zagubieni. Po pierwsze kamera unika dziewczynki. Skupia się tylko na jej pewnych charakterystycznych rzeczach, takich jak buty, fartuch, kucyki. Nigdy nie widzimy jej twarzy, jedynie cień lub plecy. Do tego scenarzyści z niezrozumiałego dla mnie powodu unikają jej towarzyszy. Od początku do końca poznajemy jedynie genezę Cynowego Drwala. Opowieść, skąd wziął się Tchórzliwy Lew, upchnięta jest w dwóch zdaniach, a prawdziwa tożsamość Stracha na Wróble trzymana jest w tajemnicy prawie do zakończenia filmu. To głupie rozwiązanie, zważywszy na to, że fabuła nie omija udziału przyjaciół Dorotki w walce ze Złą Wiedźmą. Po co więc takie sztuczki i omijanie części z nich? Przez to powstaje wrażenie, jakby z dziewczynką podróżował tylko Cynowy Drwal.
Wicked: Na dobre miejscami przypomina parodię. Pojawiają się takie sekwencje, które swoją dziwną konstrukcją wywołują mimowolny śmiech. Na przykład, gdy Fijero mówi Elphabie, że może się skryć w zamku jego rodziców. Następne ujęcie pokazuje nam, dlaczego w nim nie przebywają – posiadłość znajduje się pośrodku jakiejś górzystej pustyni, gdzie na niebie co chwila pojawiają się pioruny. Na dodatek stoi na niewielkich kolumnach i się nawet nie trzęsie.
Największą siłą tego filmu pozostają niezmiennie aktorstwo oraz muzyka. W tej odsłonie to Ariana Grande przejmuje scenę. Jej Glinda stopniowo zaczyna widzieć świat takim, jaki naprawdę jest, a nie takim, jakim przedstawia go czarnoksiężnik. Osiąga to, co chciała, czyli wielką sławę i uwielbienie tłumu, ale zauważa też ciemne strony swojej rzeczywistości – to, że z osoby, która znała swoją wartość, staje się marionetką w rękach innych. Ma milczeć i robić to, co jej każą, inaczej ktoś inny zajmie jej miejsce. Ma dylemat: czy wybrać popularność, czy życie w zgodzie ze sobą? To nie jest proste, ponieważ Glinda jest próżna i ponad wszystko łaknie atencji.
Scenarzyści nie ułatwiają sprawy Cynthii Erivo. Grana przez nią Elphaba prowadzi nierówną walkę z całym państwem. Jest twarzą rewolucji, której nikt nie chce. Na papierze to wszystko wygląda znakomicie, niestety przez ciągłe przeskoki czasowe rozwój bohaterki jako wojowniczki jest mało dramatyczny. W pierwszej części jej postać była znakomicie prowadzona, a tutaj wkradł się jakiś chaos i Elphaba wymknęła się scenarzystom spod kontroli.
Moją uwagę przykuł jeszcze Ethan Slater grający Boqa – chłopaka zamkniętego w złotej klatce, który popada w niełaskę zakochanej w nim dziewczynie. Nagle staje się więźniem, któremu odbiera się coraz więcej praw, licząc na to, że w końcu zakocha się w swojej oprawczyni. Aktor dobrze przedstawia dramat takiej osoby – widzimy, jak z biegiem czasu opuszcza go nadzieja, jego twarz staje się posępna, a oczy pozbawione jakiejkolwiek nadziei.
O reszcie obsady – np. Jonathanie Baileyu, Michelle Yeoh, Jeffie Goldblumie – nie będę się rozpisywać, gdyż nie mają oni dużo do zagrania. A przynajmniej nic, co zapadałoby w pamięć. Goldblum kompletnie nie radzi sobie ze scenami dramatycznymi, a utwory muzyczne, które wykonuje, brzmią gorzej niż te, które śpiewał Russell Crowe w Nędznikach. A to nie lada sztuka!
Może Wicked: Na dobre działałoby lepiej oglądane bezpośrednio po pierwszej części, bo po rocznej przerwie niektóre wątki wyparowały z pamięci. A może po prostu początek tej historii jest ciekawszy niż jej finał?
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiRedaktor naczelny naEKRANIE.pl. Dziennikarz filmowy. Publikował między innymi w: Wprost, Rzeczpospolita, Przekrój, Machina, Maxim, PSX Extreme. Fan twórczości Terry’ego Pratchetta. W wolnym czasie, którego za dużo nie mam, gram na PS4, czytam komiksy ze stajni Marvela i DC, a jak nadarzy się okazja to gram w piłkę. Można go znaleźć na: