Wikingowie: sezon 4, odcinek 18 – recenzja
Ostatni odcinek serialu Wikingowie, choć niepozbawiony wad, broni się całkiem sprawnie ukazanym na ekranie zezwierzęceniem głównych bohaterów. Widz jednak z tyłu głowy nadal będzie pytał samego siebie: czy istnieje jakiekolwiek życie po Ragnarze?
Ostatni odcinek serialu Wikingowie, choć niepozbawiony wad, broni się całkiem sprawnie ukazanym na ekranie zezwierzęceniem głównych bohaterów. Widz jednak z tyłu głowy nadal będzie pytał samego siebie: czy istnieje jakiekolwiek życie po Ragnarze?
Z Vikings w sezonie 4B jest trochę jak z tytułową lokomotywą z wiersza Tuwima. Od dłuższego czasu fabuła stoi na stacji, pot strumieniami spływa z Ivara, Bjorn sapie i dmucha, Lagertha kręci koło za kołem. Nawet jeśli do tej historii wprowadzimy wybitnych atletów zajadających tysiąc kotletów, to nadal zabraknie popisów jedynego w swoim rodzaju maszynisty – Ragnara. W odcinku Revenge pociąg na dobre rozpędza się dopiero w ostatnim akcie, jednak i tak część pasażerów niekoniecznie będzie zadowolona z kierunku jazdy. Zapowiadana bowiem w zwiastunach wielka bitwa w znany już nam sposób została z niejasnych powodów ograniczona do mierzenia swoich cojones przez wodzów armii. Pewną formą odkupienia win stanie się finałowa scena zemsty na królu Elli. Jeśli jednak tak dalej pójdzie, to fani Wikingów podzielą się niebawem na dwa wielkie obozy; nazwijmy je umownie „konserwatywno-sentymentalnym” oraz „Michael Hirst wciąż mnie oszukuje, łajdak jeden”. Jak możecie przypuszczać, Adam i ja niekoniecznie znajdujemy się w tym samym, dlatego każdy dzień rozpoczynamy od walki na topory. Na razie bardzo trudno określić, czy istnieje w tej kwestii jakakolwiek szansa na konsensus.
Odcinek Revenge zaczyna się naprawdę obiecująco, od ukazania panoramy wciąż i wciąż rozrastającego się Kattegat. W powietrzu czuć atmosferę napięcia i niepokoju; to właśnie dzięki niej będziemy w stanie wybaczyć twórcom mniejsze lub większe potknięcia. Zasadniczo proponują nam oni bowiem powtórkę z rozrywki: coraz bardziej pogrążającą się w refleksji Lagerthę, Bjorna dzielącego się przecież z matką tą samą kochanką czy spojrzenie na osobliwą noc poślubną Ubbe i Margrethe – ot, The Borgias ma naprawdę poważną konkurencję. W żaden sposób nie można jednak przejść do porządku dziennego nad knowaniami mistrza drugiego planu, Haralda. Od dłuższego już czasu postać ta zachowuje się w serialu niczym absolutnie każdy główny złoczyńca seriali superbohaterskich stacji CW. Układa więc swój niecny i szpetny plan o poziomie skomplikowania tak zaawansowanym, że nikt inny nie jest go w stanie zrozumieć, jątrzy, grozi, nadyma się i… nic z tego nie wynika. Facet przyczaił się tak bardzo, jak miały to zrobić w miseczce z ryżem w Indochinach pamiętne kiziory Marcellusa Wallace’a z Pulp Fiction. Obawiam się, że to oczekiwanie na jego ruch wielu z widzów doprowadzi na skraj załamania nerwowego.
Na szczęście jednak te mankamenty zostają przesłonięte przez wyzierającą z ekranu aurę tajemnicy. Czuć ją w ceremonii zaślubin czy w składaniu ofiary przez Lagerthę. Choć pojawiająca się na niebie w trakcie drugiej z tych sekwencji kometa rozproszy naszą uwagę, to warto jednak przyjrzeć się przeszywającemu, zimnemu spojrzeniu królowej Kattegat. Podskórnie będziemy czuć, że Lagertha sama staje tutaj symbolicznie oko w oko ze śmiercią. Aspekt mistyczny zostaje jeszcze uzupełniony przez zachowanie Flokiego. Wielu z Was krytykowało jego postawę w czasie wejścia do meczetu w odcinku Crossings, piętnując rzekome zerwanie z własnymi przekonaniami. Takie podejście wypacza jednak obraz tej postaci. Floki od samego początku wpisuje się bowiem w jedną z myśli wybitnego teologa, ks. Tomasa Halika, który przekonuje, że tylko wiara chwiejna jest naprawdę żywa. Dlatego na ekranie widzimy bohatera wciąż poszukującego, wątpiącego, rozerwanego pomiędzy różnymi aspektami sacrum, co wciąż popycha go w stronę budowania własnych wariacji na temat sfery profanum. Koniec końców konstytuuje go jednak miłość: do Helgi, jej mniej lub bardziej kuriozalnych decyzji, do swoich pobratymców i ta, którą w ramach swoistego testamentu ofiarował mu Ragnar. Wbrew pozorom Floki to postać tragiczna w każdym tego słowa znaczeniu, a przez to w dalszym ciągu pozostająca jedną z najciekawszych, jakie zaprezentowali nam twórcy serialu.
Ponownie mamy również okazję zapoznać się z rozgrywkami, które towarzyszą relacjom synów Ragnara. Nie do końca jestem zwolennikiem podejścia Adama, który – choć to w pełni zrozumiałe, zważywszy na rozwój fabuły Vikings – proponuje spojrzenie na nowych bohaterów przez pryzmat zlepku indywiduów. Osobiście bardziej zwracam w tym aspekcie uwagę na sieć wzajemnych zależności, interakcje, walkę o prymat. W odcinku Revenge możemy dostrzec kwintesencję tego typu zabiegów: Ubbe i Hvitserk kochają tę samą kobietę, więc najpierw w ramach młodzieńczych szarż zmierzą się w dziwacznym wyścigu, by potem znaleźć karkołomne wyjście z uczuciowego impasu; Ivar gotuje się w sobie, stopniowo pogrążając się w szaleństwie, choć jego ambicje utnie wyrastający na prawdziwego tytana serialu Bjorn. Posypuje głowę popiołem, gdyż jeszcze w poprzednim sezonie wychodziłem z założenia, że portretujący go Alexander Ludwig bardziej sprawdziłby się w którymś z filmów dla nastolatek, jednak to, w jaki sposób aktor przeobraża na ekranie swoją postać, zasługuje na słowa uznania. Prawdziwy majstersztyk w materii ukazywania wzajemnych stosunków pomiędzy braćmi pojawia się w czasie sceny decydowania o tym, kto stanie na czele armii. Gestykulacja i mimika twarzy Alexander Ludwig są tu dla widza tak niepokojące, że przywodzą na myśl postępujące zezwierzęcenie. Nie ma zapewne żadnego przypadku w tym, że inni synowie Ragnara słuchają jego rozmowy przykucnięci – to już nie świat ludzi; tego typu walkę o przywództwo obserwujemy raczej w stadzie goryli czy lwów. Tak potężnej siły nie jest w stanie zatrzymać nawet niepokorny Ivar – nie ma tu miejsca na więcej niż jednego samca alfa.
Według pochodzącej z XIII w. Sagi o Ragnarze jej bohater miał tuż przed śmiercią wypowiedzieć prorocze słowa: „Młode warchlaki zakwiczą, jeśli dojdą do nich słuchy, że stary dzik cierpi”. Słyszeliśmy je w poprzednich odcinkach, pojawiają się także w Revenge. Rozczarowujący dla większości z nas będzie fakt, że twórcy – nie po raz pierwszy zresztą – zdecydowali się pójść na skróty i cały ten aspekt zezwierzęcenia ograniczyć do krzyków i gestów przed bitwą. Rekompensatą stanie się jednak legendarny „krwawy orzeł”, wycięty na plecach króla Elli przez synów Ragnara do spółki z Flokim. Finałowy akt ostatniego odcinka zdaje się najlepiej oddawać to, w jakim miejscu znajdują się dziś Vikings. Stare, sprawdzone schematy wciąż cieszą oko i umysł widza, jednak wahania jakości samej fabuły pojawiają się stanowczo zbyt często. Czas pokaże, czy racje mają ci, którzy chcą dać serialowi kolejną szansę, czy jednak grupa przekonująca o tym, że właśnie widzimy łabędzi śpiew Vikings. Twórcy produkcji w ekspresowym tempie muszą sobie jednak odpowiedzieć na arcyważne pytanie: czy istnieje jakiekolwiek życie po Ragnarze?
Źródło: Zdjęcie główne: History
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat