Wikingowie: sezon 5, odcinek 17 – recenzja
Wikingowie to serial dołujący z wielu powodów. Wciąż boli oglądania tego, jak twórca raczy nas pomysłami wątpliwej jakości. 17. odcinek pod tym względem zaskakuje negatywnie.
Wikingowie to serial dołujący z wielu powodów. Wciąż boli oglądania tego, jak twórca raczy nas pomysłami wątpliwej jakości. 17. odcinek pod tym względem zaskakuje negatywnie.
Vikings w 17. odcinku schodzą coraz niżej pod względem jakości. Wszystko dlatego, że większość fabuły poświęcono beznadziejnemu wątkowi Flokiego. Czy można mówić o zaskoczeniu, jak to się potoczyło? Zasadniczo nie, bo powiela to, co już kilkakrotnie w tej historii miało miejsce. Ciągłe wałkowanie wzajemnej zemsty wikingów na tym etapie serialu jest nudne, a w tym wątku to kolejna oczywistość. Mieliśmy już zabijanie z jednej strony, z drugiej strony, więc nie ma tu żadnego zaskoczenia. Smutną niespodzianką jest jednak kolejny etap niszczenia postaci Flokiego, który zachowuje się jak jakiś pustelnik w typie Mojżesza, a nie waleczny wojownik, którego oglądaliśmy z zainteresowaniem. Zawsze był to bohater nieprzewidywalny, trochę szalony i charyzmatyczny. A teraz? Trudno nazwać tę postać Flokim, bo twórca podchodzi do destrukcji bohatera w taki sam absurdalnie głupi sposób, jak przy Ragnarze. Tam na końcu przyjąłem z ulgą śmierć Ragnara, bo był nie do zniesienia. Floki jest obecnie na tym samym etapie. Gdy mówi w rozmowie: "nie dało mi się ich powstrzymać", to aż krzyknąłem do telewizora: przecież nic nie zrobiłeś! Prawda jest taka, że dawny Floki wziąłby toporek i bez zadyszki zabiłby tych złych, ratując tych, którzy są warci uratowania. A tak to siedzi, smuci się, wylewa łzy i praktycznie akceptując ten los. A coś takiego woła o pomstę do nieba i totalnie sprzeczne z charakterem tej postaci. Marnowanie bohatera i świetnego aktora.
Nie wiem, o czym Michael Hirst myślał, tworząc wątek Flokiego, ale to głównie on pogrąża 5. sezon w bagnie absurdu, nudy i głupoty. Niszczenie wyobrażenia o utopii wcale nie ma w tym serialu żadnego sensu, głębi ani emocji. Jest pustym zapychaczem, który powinien się skończyć. Nie da się ukryć, że najlepszym odcinkiem sezonu jest ten... w którym tego wątku nie było! Wałkowanie ciągle tego samego jest już męczące. A żadnego potencjału czy fabularnego celu w tym nie dostrzegam.
Wątek Wessex jest przedramatyzowany do bólu. Czasem można odnieść wrażenie, że Michael Hirst w budowie relacji Alfreda z Judith poszedł trochę w stylu opery mydlanej. Dziwi jakikolwiek brak zdecydowanej reakcji Alfreda na wieść o zabójstwie brata. Być może śmierć Judith poprawiłaby co nieco w tym wątku. Najbardziej dziwi mnie scena, która cały czas tworzyła wrażenie za bardzo teatralnej, a przy tym dziwnie sztucznej. Chodzi mi o przemowę Judith do Alfreda na temat jego zachowania i temu, jaki ma być król. Pomijam fakt, czemu miałby on jej słuchać w momencie poznania prawdy o Aethelredzie, ale cały czas zastanawiałem się, co ona w ogóle gada? Jaki jest cel w tej całej wypowiedzi, która nie ma żadnego wyczucia czasu i sensu. By utrzymywać władzę nad synem? By zachować swoją pozycję, bo wiemy, że istnieje ryzyko jej utraty? W tym miejscu powinna być momentalna impulsywna reakcja Alfreda z wtrąceniem matki do lochu albo jej zabiciem, ale niestety czuć od razu, że Michael Hirst w swoim złym stylu będzie to przeciągać w nieskończoność. Na plus aktorka grająca Judith, bo choć całość pozostawia złe wrażenie, to przynajmniej zbudowała ona przekonujące i autentyczne emocje.
W jednej z recenzji przewidywałem, że dostaniemy trójkąt miłosny pomiędzy Haraldem, nową wojowniczką i Bjornem. I co? Niczym z M jak miłość cały wątek Bjorna wokół tego się toczy, ponownie staje się przeciąganiem wydarzeń i wypełnianiem czasu ekranowego nudną pustką. I niestety będzie to kontynuowane, bo wyraźnie nowa postać kobiety wchodzi w grę z wojownikami obydwu, nęcąc słowami. Od kiedy Wikingowie to przaśne romansidło? Po co komu wątek miłości Bjorna? Może jego wyznanie o strachu i miłości ma jakiś sens w rozwoju bohatera, ale... to nie jest wątek na ten serial. Nudna, powierzchowność i przeciąganie kolejnej wyprawy, które przynajmniej rozrusza serial.
Zapychacz to słowo klucz sezonu 5B. Jest on pełny scen, których obecność była nie do pomyślenia w pierwszych seriach. Co wnosi do tego odcinka watek Ivara i Hvitserka? Dostajemy kilka zbędnych rozmów i jedną konkluzję: wyjedź w misję dyplomatyczną. Być może plusem jest to, że nie wydarzyło się tutaj nic, co by jakoś raziło, ani nic, co by zachwycało. Dalej za Ivara wszelkie decyzje podejmuje jego wybranka, bo w końcu wszystko, co robi w tym sezonie, to po jej sugestiach. Pozostaje liczyć, że nowa postać króla Olafa wprowadzi do serialu jakieś ożywienie. Przynajmniej na tym tle scena z Ubbe chcącym zostać przywódcą armii Wessex ma jakiś potencjał.
Wikingowie są w totalnym marazmie. To nawet nie chodzi o kiepskie pomysły, fatalny wątek Flokiego i ogólną nijakość sezonu 5B. Chodzi o to, że wszystko odbywa się w jednostajnym wolny tempie, z przeciąganiem każdego wątku, jak tylko się da, by wypełnić ekran czymkolwiek i dotrzeć do jakiejś tam kulminacji. Po tych odcinkach dostrzegam w tym smutny wniosek: w 5. sezonie ogólnej ciekawej fabuły może starczyłoby na 10 odcinków. A tak dostajemy scenariuszową mieliznę...
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1957, kończy 67 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1989, kończy 35 lat