Will i Grace: sezon 9, odcinek 1 – recenzja
Po 11 latach na ekrany powraca popularny serial komediowy Will i Grace. To, co kiedyś było zabawne i świeże, teraz okazuje się wtórne i suche. Szkoda.
Po 11 latach na ekrany powraca popularny serial komediowy Will i Grace. To, co kiedyś było zabawne i świeże, teraz okazuje się wtórne i suche. Szkoda.
Największym problemem nowego sezonu Will & Grace jest brak jakiegokolwiek rozwoju formuły tego serialu. Wszystko utrzymane jest w stylu, który dobrze znamy, czyli sitcomu z lat 90. Brak ewolucji, która pozwoli dopasować odcinki do współczesnego widza. Tu nie chodzi o to, że styl tego serialu się postarzał czy po prostu nie przetrwał próby czasu, bo poprzednie sezony są cały czas tak dobre, jak były. Kłopot w tym, że twórcy starają się to odtworzyć i robią to bardzo nieumiejętnie. Jest sztucznie, sucho i czasem wręcz niezręcznie.
To jest też związane z brakiem ewolucji bohaterów, którzy choć są starsi o ponad 10 lat, zachowują się identycznie. Nie ma w tym żadnego rozwoju czy świeżości. To powinno być bardziej dopasowane do ich wieku, bo tyle lat zmienia człowieka, czy tego chcemy, czy nie. A to wpływa negatywnie na całokształt odcinka. Zwłaszcza przy postaci Jacka, którego specyficzne zachowanie i wygłupy wyglądają dziwacznie i kuriozalnie przy prawie 50-letnim bohaterze. Być może twórcy liczyli na efekt nostalgii, ale w większość interakcji i gagów opartych na specyfice postaci to po prostu nie działa. Odnoszę wrażenie, jakby chciano to zrobić bezpiecznie i w sumie to nie przemyślano formuły.
Najgorszej jednak wypada warstwa fabularna i humorystyczna. Cały odcinek w pełni jest skupiony na polityce. Nie mam nic do wątków nawiązujących do codzienności, gdy podchodzi się do takiej satyry mądrze i z pazurem. Tutaj mamy pełną gamę suchych i nieśmiesznych żartów z Donalda Trumpa i tego, co się dzieje w Stanach Zjednoczonych. A do tego wszystko jest ukazane z jednej strony, więc o mądrym i zdystansowanym podejściu nie ma w ogóle mowy. Tym drugim spojrzeniem miała być Karen, ale nie stanowi żadnego kontrapunktu. Trudno mówić o jakimś poziomie humoru, choćby zbliżonym do poprzednich sezonów. Wszystko jest siermiężnie i sztucznie odgrywane, bez serca, wyczucia czasu i pomysłowości. Trochę obarczam tutaj winą Jamesa Burrowsa, legendarnego reżysera najlepszych sitcomów, którego pojęcie o reżyserii scen komediowych pozostało na poziomie przeciętnego serialu z lat 90. Stracił on swoją rękę. Nic tutaj nie zgrywa się, nie bawi, a wręcz jest irytujące, gdy co chwilę jesteśmy atakowani sucharem o Trumpie i polityce, zamiast opierać się na tym, co było siłą tego serialu.
Tak nie tworzy się satyry politycznej, która miałaby bawić i uczyć. Ten odcinek bardziej przypomina tę krótkometrażówkę o wyborach prezydenckich sprzed roku. Jest to tylko i wyłącznie polityczny manifest twórców Will & Grace, który może przemówi do Amerykanów, a nawet jestem pewien, że osoby przeciwne Trumpowi, będą pozytywnie to oceniać w USA. Brak w tym uniwersalności, humoru i pomysłu. Zbyt suche i puste. Nie ratuje tego nostalgia, bo naprawdę super zobaczyć tych aktorów znów na ekranie, bo chemia cały czas działa, ale to za mało, by uratować mizerną próbę powrotu do wielkości.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat