Największym problemem nowego sezonu Will & Grace jest brak jakiegokolwiek rozwoju formuły tego serialu. Wszystko utrzymane jest w stylu, który dobrze znamy, czyli sitcomu z lat 90. Brak ewolucji, która pozwoli dopasować odcinki do współczesnego widza. Tu nie chodzi o to, że styl tego serialu się postarzał czy po prostu nie przetrwał próby czasu, bo poprzednie sezony są cały czas tak dobre, jak były. Kłopot w tym, że twórcy starają się to odtworzyć i robią to bardzo nieumiejętnie. Jest sztucznie, sucho i czasem wręcz niezręcznie.
To jest też związane z brakiem ewolucji bohaterów, którzy choć są starsi o ponad 10 lat, zachowują się identycznie. Nie ma w tym żadnego rozwoju czy świeżości. To powinno być bardziej dopasowane do ich wieku, bo tyle lat zmienia człowieka, czy tego chcemy, czy nie. A to wpływa negatywnie na całokształt odcinka. Zwłaszcza przy postaci Jacka, którego specyficzne zachowanie i wygłupy wyglądają dziwacznie i kuriozalnie przy prawie 50-letnim bohaterze. Być może twórcy liczyli na efekt nostalgii, ale w większość interakcji i gagów opartych na specyfice postaci to po prostu nie działa. Odnoszę wrażenie, jakby chciano to zrobić bezpiecznie i w sumie to nie przemyślano formuły.
Najgorszej jednak wypada warstwa fabularna i humorystyczna. Cały odcinek w pełni jest skupiony na polityce. Nie mam nic do wątków nawiązujących do codzienności, gdy podchodzi się do takiej satyry mądrze i z pazurem. Tutaj mamy pełną gamę suchych i nieśmiesznych żartów z Donalda Trumpa i tego, co się dzieje w Stanach Zjednoczonych. A do tego wszystko jest ukazane z jednej strony, więc o mądrym i zdystansowanym podejściu nie ma w ogóle mowy. Tym drugim spojrzeniem miała być Karen, ale nie stanowi żadnego kontrapunktu. Trudno mówić o jakimś poziomie humoru, choćby zbliżonym do poprzednich sezonów. Wszystko jest siermiężnie i sztucznie odgrywane, bez serca, wyczucia czasu i pomysłowości. Trochę obarczam tutaj winą Jamesa Burrowsa, legendarnego reżysera najlepszych sitcomów, którego pojęcie o reżyserii scen komediowych pozostało na poziomie przeciętnego serialu z lat 90. Stracił on swoją rękę. Nic tutaj nie zgrywa się, nie bawi, a wręcz jest irytujące, gdy co chwilę jesteśmy atakowani sucharem o Trumpie i polityce, zamiast opierać się na tym, co było siłą tego serialu.
Tak nie tworzy się satyry politycznej, która miałaby bawić i uczyć. Ten odcinek bardziej przypomina tę krótkometrażówkę o wyborach prezydenckich sprzed roku. Jest to tylko i wyłącznie polityczny manifest twórców Will & Grace, który może przemówi do Amerykanów, a nawet jestem pewien, że osoby przeciwne Trumpowi, będą pozytywnie to oceniać w USA. Brak w tym uniwersalności, humoru i pomysłu. Zbyt suche i puste. Nie ratuje tego nostalgia, bo naprawdę super zobaczyć tych aktorów znów na ekranie, bo chemia cały czas działa, ale to za mało, by uratować mizerną próbę powrotu do wielkości.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można mnie znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/