Winchesterowie spłacają swoje długi
Większość odcinków Nie z tego świata ma jakiś motyw przewodni. Jakiś symbol, metaforyczny wątek, który jest osnową całości i splata przypadkową historię z aktualnymi odczuciami i przemyśleniami Winchesterów. "King of the Damned" właściwie nie ma wątku głównego, nie jest symbolem ani nawiązaniem – po prostu jest kolejnym kawałkiem większej całości.
Większość odcinków Nie z tego świata ma jakiś motyw przewodni. Jakiś symbol, metaforyczny wątek, który jest osnową całości i splata przypadkową historię z aktualnymi odczuciami i przemyśleniami Winchesterów. "King of the Damned" właściwie nie ma wątku głównego, nie jest symbolem ani nawiązaniem – po prostu jest kolejnym kawałkiem większej całości.
Nie jest to wcale złą cechą. Dzięki temu sezon zyskuje na spójności, a widz – na poczuciu oglądania jednej historii, w której zacierają się granice odcinków. Łatwiej opowiedzieć tę historię chronologicznie niż powiedzieć, jakie wydarzenie miało miejsce w konkretnym odcinku. Z drugiej strony jednak trudniej ocenić, czy to, co pokazano nam w kolejnych odcinkach, jest fabularnie dobre czy nie, ponieważ nie znamy jeszcze dalszego kontekstu, nie wiemy, jakie konsekwencje pociągną za sobą bieżące wydarzenia. Ważne, żeby przynosiły jakiekolwiek, a nie były przypadkowymi historyjkami bez związku. Spójność tej fabuły tak naprawdę można będzie ocenić za dwa tygodnie, po finale sezonu. Na razie dzieje się dużo. I trzeba przyznać – w tym odcinku jest nawet zaskakująco.
Dotrzymali słowa twórcy serialu, którzy jeszcze zanim zaczęto produkcję dziewiątego sezonu twierdzili, że konstrukcyjnie będzie on przypominał Grę o tron. Bo i dostajemy tutaj fragmenty różnych wątków dziejących się równolegle w różnych miejscach i z różnymi bohaterami. Dzięki temu oczywiście odcinek trzyma szybkie, nienużące tempo i – co ważne – nie spłyca jednocześnie narracji, poświęcając odpowiedni czas na każdego z bohaterów, przywracając pewne dawno zapomniane twarze, zawiązując nowe sojusze mogące zmienić w przyszłości bieg wydarzeń. Ale też nieoczekiwanie kończąc jeden z głównych wątków – coś, czego chyba wszyscy oczekiwali w finale sezonu, jeśli nie serialu. Daje to twórcom do ręki jeszcze jeden atut: teraz widz może się spodziewać właściwie wszystkiego. Kto wie, który jeszcze wątek okaże się za moment kolejnym fałszywym tropem?
Jeśli mowa o tropach i ścieżkach, to najciekawsze są te, jakimi podążają niektórzy bohaterowie serialu – Castiel ma okazję pokazać się jako wnikliwy i przewidujący przywódca mimo woli (jak dobrze, że pozwolono wreszcie dorosnąć tej postaci), a Gadreel, w którym raz zasiany głos wątpliwości zaczyna zadawać pytania i podawać w wątpliwość dotychczasowe sojusze, jako postać wewnętrznie skonfliktowana i niejednoznacznie zła. Największą zdobyczą tego sezonu jest chyba jednak rola, jaką w drugiej jego połowie powierzono Deanowi, zamieniając po bardzo długim czasie miejsca obu braci i być może także ostatecznie ich perspektywy oraz ocenę pewnych wydarzeń i decyzji. Brak tylko jeszcze zmiany perspektywy narracyjnej, ale nie można mieć wszystkiego. Może w przyszłym sezonie?
[video-browser playlist="634649" suggest=""]
Oczywiście twórcy Nie z tego świata nie byliby sobą, gdyby nie przemycali między poważnymi tematami także odrobiny humoru – w tym odcinku, trzeba przyznać, bardzo udanego. O komizm ocierają się rozmowy Crowleya z Gavinem, ale czysto komediowym (choć fabularnie bardzo istotnym) elementem jest scena przesłuchania, tak zupełnie zaskakująca, że absurdalna, ale też pokazująca alternatywne możliwości – nie każde tortury muszą być przerażające, a inteligencja i spryt mogą zdziałać więcej od bólu i siły fizycznej. Scena ta nie tylko rozjaśnia mroczną atmosferę kontekstu, ale daje aktorom tę rzadszą możliwość zabłyśnięcia talentem komediowym. Niestety nieco komiczne i nienaturalne mogły się też wydać niektóre efekty specjalne burzące odrobinę dramatyczny efekt.
Nie przesądzają one jednak o ocenie całości – "King of the Damned" to nadal odcinek dobry, zachowujący równowagę między tempem akcji a jakością narracji, wnoszący wiele nowego do dotychczasowej rozgrywki o najwyższe stawki. Być może rozegranie bez fanfar i wielkiej pompy wspomnianego już wcześniej wątku może zostać uznane za słaby i źle poprowadzony punkt fabularny, niemniej jednak uzyskano w ten sposób element zaskoczenia i nieprzewidywalności dalszej akcji. A to spore osiągnięcie jak na tak długi serial. Miejmy nadzieję, że finał okaże się równie zaskakujący, ale zdecydowanie bardziej emocjonujący.
Poznaj recenzenta
Joanna MichalakPoznaj recenzenta
Dawid RydzekKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1969, kończy 55 lat