

The Strain to ciągle stylizowany na horror serial, który pod względem straszenia już od długiego czasu nie ma nic do zaoferowania. Można powiedzieć nawet, że z czasem zmienił się w produkcję dramatyczną, która w pewnym sensie jest podobna do The Walking Dead. Oczywiście rozmach jest zgoła inny. TWD to ogromnie popularna produkcja, która jest realizowana na bardzo wysokim poziomie, natomiast The Strain to serial o dość wakacyjnym klimacie – brakuje w nim ogromnego napięcia, wielu wyrazistych bohaterów i sensownej fabuły, choć pod tym ostatnim względem sporo się zmieniło.
Przejdźmy jednak do samego finału, który, jak to w tej produkcji bywa, nie trzymał w ogromnym napięciu. Gdyby nie numerek to można by uznać, że to kolejny odcinek tego sezonu. Owszem, w poprzedniej odsłonie dostaliśmy wyraźny sygnał, że dojdzie do ostatecznego starcia z Mistrzem (który to już raz?), ale przez cały czas nie czuć było, że faktycznie ma dojść do czegoś wielkiego. Ot mimo wszystko było to trochę potraktowane po macoszemu, a same finałowe starcie wyglądało jak spotkanie kilku przypadkowych osób, które koniecznie muszą natłuc jednej z nich. To zdecydowanie nie było najbardziej fascynujące starcie w historii telewizji.
Ciekawiej było przed i po finałowej walce. Przede wszystkim twórcom udało się zaskoczyć widza (co nie zdarza się im często) wyborem osoby, w której Mistrz „zamieszka”. Palmer, bo o nim mowa, był najmniej oczywistym wyborem tym bardziej, że odwrócił się od Mistrza, sprzymierzając się z Setrakianem. Tu jednak ważniejsze dla Mistrza było to, że Palmer znał lokalizację atomówki, której chciał użyć do zniszczenia Nowego Jorku, a przejmując jego ciało, przejął jego umysł. Dzięki temu Mistrz uzyskał efekt zaskoczenia w walce przeciwko Setrakianowi i reszcie, co ostatecznie niewiele mu jednak pomogło.
Ogromną rolę w finale, co również mogło zaskoczyć, odegrał syn dr Goodweathera. Okazuje się, co trudno było zauważyć wcześniej, że jeśli chodzi o charakter, to bliżej mu było do tych złych, niż dobrych. To pokazała rozmowa z Eichorstem, a dowodem było końcowe odpalenie atomówki (co na marginesie całkiem ładnie wyglądało od strony wizualnej). Do tak desperackiego kroku skłonił go widok ojca i „matki” walczących przeciwko sobie. Ze starcia zwycięsko wyszedł tatuś, co ewidentnie synusiowi się nie spodobało. Dzięki temu zamieszaniu, złapany do skrzyni Mistrz mógł się uwolnić i ponownie uciec z rąk Setrakiana i reszty. Łatwość, z jaką to mu się udało, mimo wszystko mogła wywołać uśmiech politowania.
Finał The Strain nie zachwycił, ale też nie rozczarował. Końcowe rozprawienie się Mistrzem tradycyjnie nic nie dało, dlatego w kolejnym sezonie zabawa zacznie się od nowa praktycznie z tymi samymi postaciami. Pytanie tylko gdzie i w jaki sposób zostanie zaprezentowana akacja. Wybuch bomby atomowej daje możliwość pokazania post apokaliptycznego Nowego Jorku, gdzie sługi Mistrza będą zapewne niepodzielnie rządzić, a zdolna do obrony przed nimi będzie zaledwie garstka ludzi. Już ten sezon pokazał zresztą, że w tym serialu ciągle tkwi ogromny potencjał, który jednak nadal jest marnowany przez jego twórców. Z drugiej strony trzeci sezon pokazał, że da się go zrobić lepiej i ciekawiej. Należy więc liczyć na to, że tendencja wzrostowa się utrzyma, bo choć nie jest to serial wybitny, to ogląda się go naprawdę przyjemnie.
Źródło: zdjęcie główne: FX
Poznaj recenzenta
Paweł Szałankiewicz
