Witajcie w Marwen - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 1 marca 2019Witajcie w Marwen to nowy film Roberta Zemeckisa, który jednak nie nawiąże do chlubnej filmografii twórcy. Oceniam.
Witajcie w Marwen to nowy film Roberta Zemeckisa, który jednak nie nawiąże do chlubnej filmografii twórcy. Oceniam.
Bohaterem filmu Witajcie w Marwen jest Mark Hogancamp, fotograf, który specjalizuje się zdjęciach z udziałem lalek. Niedługo swoją premierę będzie miała wystawa artysty, jednak w tym samym czasie ma się odbyć odczytanie wyroku pięciu mężczyzn, którzy brutalnie pobili Marka. W walce z traumą mężczyźnie pomaga robienie kolejnych zdjęć, a także pojawienie się Nicol, nowej sąsiadki, która wkrótce szybko staje się bohaterką prac fotografa. Wszystkie przedstawiają przygody wojowniczego alter ego Marka, pilota walczącego w czasie II Wojny Światowej z nazistami, w tytułowym belgijskim miasteczku.
Niestety często mamy tu do czynienia z przerostem formy nad treścią, na czym bardzo mocno cierpi historia. Reżyser Robert Zemeckis wraz ze swoją opowieścią uparcie zamyka się w ramach bajkowego świata, który tutaj stanowi metaforę życia Marka. I miejscami potrafi je wytłumaczyć tak, aby biografia postaci miała sens, jednak w zdecydowanej większości gubi się podczas nadmiernej stylizacji tych metafor. Zemeckis myśli, że w tej sferze potrafi wszystko wytłumaczyć widzowi, jednak z przykrością stwierdzam, że w wielu przypadkach się myli i zostawia odbiorcę z niedokończonym wątkiem i wieloma pytaniami. Tak jest choćby w aspektach dotyczących Wendy i Dejy, które mają być ważnymi trybami w historii Marka, jednak na dobrą sprawę niczego specjalnego się o nich nie dowiadujemy w czasie seansu. To wygląda tak, jakby Zemeckis myślał, że zostawi pewne wątki otwarte. Jednak w przypadku tej historii i tego gatunku to nie działa.
Nie zmienia to faktu, że gdy przychodzi do inscenizacji scen z udziałem lalek, to wszystko wychodzi jak najbardziej dobrze i całkiem nieźle ogląda się przygotowane przez twórców sekwencje w świecie wymysłów Marka. Efekty specjalne stoją na przyzwoitym poziomie i stanowią silny punkt tej produkcji. Niektóre postacie jednak za bardzo giną w tym (jak go nazywam) świecie metafory i Zemeckis nie skupia się na tym ludzkim aspekcie, który można by rozwinąć. Chodzi mi głównie o bohaterki, które stanowią oddział pomagający głównemu bohaterowi w walce z nazistami. W tej sferze jeszcze całkiem nieźle te postacie zostają zaprezentowane, jednakże wszystko blednie, gdy dochodzi do wejścia w realne życie. Tutaj niestety stają się kompletnym tłem dla historii, a tak się nie powinno zdarzyć. Kilka z nich pojawia się w pojedynczych scenach, inne natomiast robią za statystki. A wśród kilku był spory potencjał na dobry wątek poboczny, choćby u GI Julie granej przez Janelle Monáe. Niestety nic z tym nie zrobiono, a taki zabieg trochę wyklucza tę produkcję w moich oczach.
Aktorsko również nie jest za dobrze. Steve Carell stara się jak może, aby pokazać traumę swojej postaci i jej walkę o powrót do mentalnej formy, jednak scenariusz za bardzo mu na to nie pozwala i aktor przechodzi ze skrajności w skrajność. Podobnie Leslie Mann, która potrafi pokazać pazur, a tutaj została wbita w kreację cukierkowej wręcz kobiety bez wielkiej charyzmy. Inne postacie, jak już wspomniałem, zostały bardziej obniżone do roli statystów i nie za wiele dobrego mogę o nich powiedzieć oprócz tego, że pojawiły się na ekranie. Same relacje, głównie te romantyczne Marka z dwiema bohaterkami, czyli Nicol i Robertą, zostały rozegrane bardzo słabo i tak naprawdę ciężko w ogóle nazwać to relacjami. Szkoda.
Witajcie w Marwen według mnie to jedna ze słabszych pozycji w filmografii Roberta Zemeckisa, o której można zapomnieć zaraz po seansie. Wielka szkoda, bo był w tej historii potencjał na naprawdę dobrą opowieść.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Norbert ZaskórskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat