Wojna Krwi: Wiedźmińskie Opowieści – recenzja gry
Data premiery w Polsce: 23 października 2018Nie oczekiwałem po Wojnie Krwi zbyt wiele. Nowa produkcja CD Projekt RED okazała się jedną z największych niespodzianek tego roku.
Nie oczekiwałem po Wojnie Krwi zbyt wiele. Nowa produkcja CD Projekt RED okazała się jedną z największych niespodzianek tego roku.
Wydany w 2015 roku The Witcher 3: Wild Hunt stanowi zwieńczenie historii Geralta z Rivii i twórcy wspominali o tym kilkukrotnie. Nie zamierzają jednak porzucić oni tego uniwersum – stosunkowo szybko zapowiedziano karciankę Gwint, a jedną z jej części miała być kampania dla jednego gracza. Z czasem poinformowano, że moduł ten jest na tyle rozbudowany, że będzie dystrybuowany jako osoba, płatna produkcja – tak powstała Thronebreaker: The Witcher Tales. Decyzja ta okazała się trafna – wydaję mi się, że gdyby tytuł ten był jedynie elementem gry stawiającej na rozgrywki z sieci, to usłyszałoby o nim mniej osób i jednocześnie straciłyby szansę na naprawdę niezłą przygodę.
Thronebreaker: The Witcher Tales opowiada historię Meve, królowej Rivii i Lyrii, nad którymi ciąży widmo nadchodzącej inwazji Nilfgaardu. Przedstawiona w grze fabuła jest nie tylko interesująca, ale bardzo dobrze napisana. Pomaga w tym też sposób prezentowania historii, który kojarzy się z „papierowymi” RPG-ami. Mamy więc narratora i rozbudowane tekstowe opisy, a do tego listy, mapy i inne dokumenty, dzięki którym dowiadujemy się więcej na temat świata, postaci i wydarzeń. Ogromną zaletą Wojny Krwi są też decyzje, które od czasu do czasu musimy podejmować. W przeciwieństwie do wielu innych produkcji, tutaj faktycznie mają one konsekwencje – o czym możemy się przekonać dość szybko.
Podstawę rozgrywki stanowi tutaj eksploracja oraz karciane pojedynki. Pierwszy z tych elementów przypomina klasyczne gry RPG. Akcja prezentowana jest w rzucie izometrycznym, a klikając na mapie, poruszamy się po lokacjach. Te są liniowe i praktycznie zawsze prowadzą nas niemal wprost do celu, a z głównej ścieżki zbaczamy jedynie na krótkie chwile - by zdobyć znajdujący się tam skarb lub zobaczyć, co kryje się za znakiem zapytania oznaczonym na mapie. Oczywiście, w trakcie zwiedzania nie zabraknie też niebezpieczeństw, z którymi będziemy radzić sobie... przy pomocy kart.
Początkowo byłem pełen obaw, jak taki karciany system sprawdzi się w samodzielnej produkcji dla jednego gracza, ale wystarczyło zaledwie kilka pierwszych starć, by przekonać mnie do tego rozwiązania. Duża w tym zasługa fantastycznie wyglądających i udźwiękowionych kart – dzięki temu zagrywanie ich na stół za każdym razem sprawia radość i trudno się nie uśmiechnąć pod nosem słysząc, jak kosynier wypowiada kwestię „od zasiewów do żniw, nie każdy będzie żyw” znaną z Chłopów Reymonta. Takich smaczków jest tu zresztą znacznie więcej – i są one na tyle subtelne, że nie czuć w tym żadnej sztuczności, ale ich wyłapywanie sprawia sporo frajdy.
Karciane pojedynki są też po prostu przyjemne i przemyślane. Jeśli graliście wcześniej w Gwinta – np. w trzecim Wiedźminie lub jego sieciowym wariancie to dość szybko odnajdziecie się w Thronebreaker: The Witcher Tales. Podstawy rozgrywki przez cały czas pozostają takie same, ale twórcy na każdym kroku zaskakują nas pewnymi zmianami reguł – raz walka trwa jedną rundę, innym razem musimy pokonać tylko jedną konkretną jednostkę itd. Do tego dochodzą też zagadki, w których musimy wykonać konkretny cel przy wykorzystaniu konkretnej talii. Mam jednak wrażenie, że poziom trudności nie jest zbyt dobrze zbalansowany. Na domyślnym, średnim poziomie trudności, bez wytwarzania nowych kart czy przesadnego kombinowania, można poradzić sobie z większością starć w grze za pierwszym razem. Duża w tym "zasługa" sztucznej inteligencji, która gra w bardzo przewidywalny sposób, a przy tym bardzo rzadko wykorzystuje mocne strony swoich kart. Inaczej wygląda to w przypadku zagadek – tutaj z kolei miałem wrażenie, że część była zbyt trudna, przekombinowana i często posiłkowałem się metodą prób i błędów, by wreszcie trafić na właściwą kombinację. To wszystko nie ma jednak większego znaczenia – bo mimo dziwnych skoków poziomu trudności, rozgrywka sprawiała mi sporo radości.
Do dwóch wspomnianych elementów, czyli zwiedzania mapy i walki, dochodzi też trzeci, na który poświęcamy– rozbudowa obozowiska. Za zbierane surowce możemy odblokowywać kolejne zdolności – np. zwiększające prędkość poruszania się Meve lub sprawiające, że po każdym starciu otrzymamy nieco złota lub dodatkowych rekrutów. Ci, wraz z surowcami, potrzebni są zaś do zwiększania liczebności naszej armii, czyli... wytwarzania nowych kart, które zdobywamy za rozwiązywanie zagadek, pokonywanie określonych przeciwników lub znajdujących ich fragmenty w skrzyniach. W ten sposób wszystko ładnie się tu ze sobą zazębia – eksplorujemy mapę, by zbierać surowce, wykorzystujemy je do rozwijania obozu i armii, co z kolei ma wpływ na walkę itd. Nic nie sprawia tu wrażenie czegoś zbędnego, wrzuconego na siłę.
Ręcznie malowana oprawa Thronebreaker: The Witcher Tales jest dość specyficzna i podejrzewam, że nie każdemu przypadnie do gustu, ale trudno też się do niej przyczepić – jest po prostu estetyczna i miła dla oka. Przemierzane przez nas mapy są zróżnicowane i przejrzyste – chociaż czasami można nie zauważyć pewnych surowców, dopóki się do nich nie zbliżymy. Rewelacyjne wrażenie robią natomiast grafiki na kartach, o czym wspominałem już wcześniej. Każda tego typu ilustracja jest małym dziełem sztuki. Nie zawodzi również udźwiękowienie – muzyka jest klimatyczna i utrzymana w duchu wiedźmińskiej serii od CD Projekt RED. Trudno zresztą się temu dziwić, bo za ścieżkę dźwiękową ponownie odpowiada Marcin Przybyłowicz. Dobre wrażenie robią też aktorzy głosowi w polskiej wersji językowej. Ich kwestie brzmią przekonująco i dotyczy to nie tylko osób wcielających się w najistotniejszych dla postaci bohaterów, ale i postacie drugo- czy nawet trzecioplanowe.
Thronebreaker: The Witcher Tales to dla mnie jedno z największych zaskoczeń wśród premier gier w tym roku. Coś, co miało być jedynie kampanią w większej sieciowej produkcji, jest w stanie obronić się jako samodzielny tytuł i to całkiem długi, bo jego ukończenie zajmuje około 25-30 godzin. Dla fanów gier CD Projekt RED i twórczości Andrzeja Sapkowskiego jest to pozycja niemal obowiązkowa.
Plusy:
- świetne połączenie kilku gatunków;
- ciekawe zastosowanie mechanik z karcianki;
- zróżnicowana zabawa;
- klimatyczna muzyka;
- oprawa, a w szczególności grafiki na kartach;
- rewelacyjna polska wersja językowa.
Minusy:
- momentami zbyt prosta (na "średnim" poziomie trudności);
- sztuczna inteligencja w walkach.
Źródło: fot. CD Projekt RED
Poznaj recenzenta
Paweł KrzystyniakKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1957, kończy 67 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1989, kończy 35 lat