Wojny nieskończoności - recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 19 maja 2021Wojny nieskończoności to nie lada gratka dla fanów kosmicznych crossoverów spod szyldu Marvela. Choć komiks nie jest pozbawiony wad, międzygalaktyczna wędrówka ze słynnymi kamieniami w jej centrum może wielu czytelnikom przypaść do gustu.
Wojny nieskończoności to nie lada gratka dla fanów kosmicznych crossoverów spod szyldu Marvela. Choć komiks nie jest pozbawiony wad, międzygalaktyczna wędrówka ze słynnymi kamieniami w jej centrum może wielu czytelnikom przypaść do gustu.
Marvel Fresh wchodzi na rodzimy rynek w dwóch odsłonach: po satysfakcjonującym w ostatecznym rozrachunku Odliczaniu przyszedł czas na kolejną edycję nowej linii wydawniczej, Wojny nieskończoności. Śpieszę donieść, że to jeden z tych tomów, do którego uwertura wydaje się lepsza pod względem jakościowym niż sama zasadnicza część wydarzeń, co w żaden sposób nie oznacza, że scenariusz Gerry'ego Duggana woła o pomstę do nieba. Wręcz przeciwnie; autor historii w całkiem przekonujący sposób porusza się po kosmicznej części uniwersum Domu Pomysłów, zderzając Strażników Galaktyki, Lokiego, Doktora Strange'a i szereg innych postaci z owianej aurą tajemnicy Requiem. Ta ostatnia w drodze po Kamienie Nieskończoności realizuje co prawda plan, który wydaje się wyjęty żywcem z dawnych przygód Thanosa, jednak w nakreślonym przez Duggana świecie fabularne akcenty zostają przesunięte w inne rejony. Wyobraźcie sobie rzeczywistość, w której jednemu z największych mocarzy wszechświata głowa zostaje odcięta już na wstępie, a później spotkania z przedziwnymi zespoleniami postaci w typie Iron Hammera. Brzmi na tyle kusząco, że jeśli kupimy te reguły gry twórcy, będziemy przymykać oko na fakt, iż wiele z ukazanych w tym tomie motywów w zasadzie nie oferuje czytelnikowi nic nowego.
W kosmosie Marvela wrze: kolejne postacie walczą między sobą o wejście w posiadanie najpotężniejszych artefaktów, jednak ich działania w tej materii zastopuje triumfalny i zarazem aż do bólu brutalny marsz Requiem. Kim jest ta bohaterka? Dlaczego tak mocno pragnie kamieni? I co właściwie chce z nimi zrobić? Sprawa jest na tyle poważna, że Doktor Strange w trybie nadzwyczajnym zwołuje spotkanie tych, którzy mieli w założeniu chronić przedmioty. Gorzej tylko, że na tym zebraniu stawi się również sama Requiem, a jej misterny plan od tej pory zacznie przebiegać jak z bicza strzelił. Tak, dojdzie tu do wariacji na temat Decymacji, jednak motywacje i konsekwencje tego posunięcia są zgoła inne niż w przypadku złowieszczej krucjaty Szalonego Tytana. Właściwie to bodajże największa niespodzianka całej opowieści, uświadamiająca odbiorcę, że nawet z Kamieni Nieskończoności w komiksowym uniwersum Domu Pomysłów da się coś jeszcze w aspekcie scenariuszowym wycisnąć.
Największy problem, jaki mam z tym komiksem? No cóż, Duggan z nie do końca zrozumiałych powodów stanowczo zbyt szybko rozwiązuje zagadkę prawdziwej tożsamości Requiem, przez co zupełnie nie wykorzystuje on ogromnego potencjału w kwestii ogrywania motywu zaskoczenia czytelnika. Pobudki kierujące tą postacią również nie zostają w odpowiednim stopniu pogłębione czy chociażby przekonująco wyłuszczone na kolejnych kartach tomu. Znacznie lepiej sytuacja prezentuje się tam, gdzie autor odpala kosmiczny silnik i zabiera nas w podróż po coraz to nowszych lokacjach, pokazując, że uniwersum raz jeszcze stanęło na granicy zagłady. Ten zabieg przypomina poniekąd szukanie drogi wyjścia z labiryntu; porównanie to jest tym bardziej zasadne, że Duggan przeskakuje pomiędzy światami Strażników Galaktyki, Requiem czy Adama Warlocka, przy okazji sprawdzając, czy czytelnik uważnie śledził poprzednie wydarzenia. Wojny nieskończoności pomimo swojego crossoverowego charakteru nie są komiksem, w którym sama liczba bohaterów może przyprawić odbiorcę o solidny zawrót głowy. Skala jest ogromna, stawka równie wielka, a jednak, zwłaszcza po ujawnieniu prawdy o Requiem, w tym tomie odnajdziemy ślady kameralności wydarzeń – dzięki temu znacznie pełniej będziemy w stanie skupić się na tym, co głównym bohaterom w duszy gra.
Za warstwę graficzną odpowiadało kilku rysowników; ilustracje z zasadniczej serii Infinity Wars wyszły spod ręki Mike'a Deodato, który przy pomocy swojego charakterystycznego stylu stawia na akcentowanie dynamiki wydarzeń i dbałość o detale. Artysta doskonale wie, w którym miejscu zmienić sposób kadrowania czy podkreślić kosmiczny rozmach wydarzeń. Nieco gorzej wypadli inni twórcy warstwy wizualnej z Markiem Bagleyem na czele, przy czym ich co bardziej „kreskówkowa” kreska koniec końców staje się integralnym i, co najważniejsze, spójnym elementem tomu.
Wojny nieskończoności, pomimo faktu, że rozpoczynają kolejną linię wydawniczą Marvela, nie przeobrażają uniwersum Domu Pomysłów w drastyczny sposób, do którego zdążyliśmy się już przez lata przyzwyczaić. Owszem, to wciąż nowe otwarcie, choć trudno póki co mówić o fabularnym świeżym powiewie. Cieszy fakt, że Gerry Duggan uporządkował historię kilku postaci z Draxem na czele, a przy okazji pozwolił sobie na pewne odważne zabiegi twórcze. Fani crossoverów i bitew rozciągających się na cały kosmos z pewnością będą z lektury zadowoleni. To, co najlepsze w Marvel Fresh, dopiero jednak nadejdzie.
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat