„Wojownicze żółwie ninja”: Zielona katastrofa – recenzja
Przy nowej wersji przygód sympatycznych karate-gadów Transformersy to kino w stylu Ingmara Bergmana. Teenage Mutant Ninja Turtles to spektakularna porażka; trudno dopatrzeć się w tym filmie jakichkolwiek zalet.
Przy nowej wersji przygód sympatycznych karate-gadów Transformersy to kino w stylu Ingmara Bergmana. Teenage Mutant Ninja Turtles to spektakularna porażka; trudno dopatrzeć się w tym filmie jakichkolwiek zalet.
Teenage Mutant Ninja Turtles ("Teenage Mutant Ninja Turtles") teoretycznie powinny zaliczać się do takiej kategorii – kino rozrywkowe i niezbyt mądre także ma rację bytu, w końcu chyba każdy od czasu do czasu lubi się wyłączyć, odprężyć i przeżyć przygodę na sali kinowej albo po prostu nacieszyć oczy zdobyczami filmowej techniki. Najlepszy przykład? Avatar. Są też Transformersy, obecnie w kinach rządzą fenomenalni i fenomenalnie zabawni Strażnicy Galaktyki, których fabuła to schemat "zabili ich i uciekli", co jednak w żaden sposób nie przeszkadza w czerpaniu radości z seansu.
Rzeczywistość jest niestety inna, dużo smutniejsza i rozczarowująca. Nowa wersja przygód pizzożernych mieszkańców nowojorskich kanałów to infantylny, mało efektowny, momentami (czyt. bardzo często) żenujący produkt filmopodobny, w którym nic, absolutnie nic nie gra.
Zaczyna się od wstępu z April O’Neil, czyli Megan Fox na pierwszym planie. Jest nudno, drętwo pod względem aktorskim, nie pomaga nawet epizod Whoopi Goldberg. Czekamy więc na żółwie, tak? Te w końcu się pojawiają, ale… jakimś cudem mentalnie są czarnoskórymi nastolatkami, wypluwającymi z siebie mnóstwo nieśmiesznych tekścików, co najgorsze zaś – wcale nie prezentują się efektownie, a geekowaty Donatello to już obraza dla każdego szanującego się żółwia. Chłopaki szybko jednak znikają, wracamy więc do April/Megan, przy czym z każdą sceną jej wątek jest coraz gorszy, mimo iż wydaje się, że dna sięgnął już po pięciu minutach. O dziwo jednak, nie on jest najsłabszym elementem filmu.
[video-browser playlist="624248" suggest=""]
Bo też nie sposób takowy wybrać, gdy wszystko jest fatalne. Przede wszystkim leży scenariusz – tak prostacki, nieoryginalny, wewnętrznie sprzeczny i napakowany głupotami, że dziw bierze, iż do jego napisania potrzeba było aż trzech osób, którym dodatkowo ktoś za to zapłacił. A przecież poprzeczka była zawieszona tak nisko; nikt nie wymagał poziomu The Social Network. Tymczasem co rusz trafiamy na idiotyzmy typu leczenie zmutowanego szczura, Splintera, mutagenem z krwi żółwi – ktoś ewidentnie nie zauważył, że ten półtorametrowy, gadający gryzoń sam jest mutantem, więc ów mutagen w sobie ma!
Dobrze, uspokajamy się. Głęboki wdech. Wydech. Do kina na Teenage Mutant Ninja Turtles nie idzie się dla oscarowego scenariusza, ale dla widoczków, tak? Nie w tym przypadku – sceny walk, teoretycznie będące filarem tego typu obrazu, są chaotyczne, brak w nich jakiegokolwiek pomysłu na choreografię, bardzo często zaś na ekranie dzieje się tyle, że nie sposób zorientować się, co właściwie mamy przed oczami. Jakkolwiek to zabrzmi – lepiej wyglądały potyczki w Wojowniczych żółwiach ninja z 1987 roku.
Czytaj również: Do zobaczenia, czyli premiery kinowe
Tak w zasadzie to chyba nawet te żółwie z epoki przaśnego popu i gumowych kostiumów dzisiaj bronią się lepiej niż potworek Jonathana Liebesmana. Fakt, udało mu się przebić sequel, Wojownicze żółwie ninja 2: Tajemnica szlamu, ale ten był tak zły, że dwulatek z kamerą i akwarium pełnym gadów by tego dokonał.
W skrócie: ogromne, ogromne rozczarowanie. I traumatyczne kinowe przeżycie.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1974, kończy 50 lat