„Wrogie niebo”: sezon 4, odcinek 11 i 12 (finał) – recenzja
Falling Skies wkroczy za rok w swój finałowy sezon, poruszając się z dość sporą prędkością po równi pochyłej. Poziom drugiej połowy 4. serii był oszałamiająco niski, a ostatnie odcinki nie ratują sytuacji.
Falling Skies wkroczy za rok w swój finałowy sezon, poruszając się z dość sporą prędkością po równi pochyłej. Poziom drugiej połowy 4. serii był oszałamiająco niski, a ostatnie odcinki nie ratują sytuacji.
Falling Skies ("Falling Skies") trzeba jednak pochwalić na początku tej – w większości negatywnej – recenzji za to, że było tak słabe nie przez cały sezon, ale tylko przez jego część. David Eick chyba przeczuwał, że serial zmierza nieuchronnie w rejony opery mydlanej i ogólnie pojętej stagnacji, więc w premierze nieźle namieszał, rozdzielając głównych bohaterów i rozrzucając ich po różnych lokacjach. Ten pomysł zdecydowanie odświeżył serial, ale nowych pomysłów wystarczyło niestety tylko na kilka epizodów. Im bliżej zjednoczenia postaci, tym gorzej oglądało się Falling Skies, a po 7. odsłonie trudno było odnaleźć w tym rozgardiaszu jakiekolwiek zalety.
"Space Oddity" to jedno wielkie nieporozumienie, a scenariusz pisano pewnie na chybcika na planie. Kilka dziwacznych rzeczy rzuca się w oczy, jak choćby to, że Anne w jednej z początkowych scen wyraźnie sprzeciwia się Lexi, by kilka minut później całkowicie stać za nią murem. Poza tym zabawnie to wygląda, gdy tak potężna hybryda musi prosić mamę i tatę o zgodę na cokolwiek, tym bardziej gdy twórcy zagonili się do rogu z tą absurdalną misją na księżyc i udział w niej Lexi to coś oczywistego. Gdy już te rodzinne niesnaski pozostawiliśmy za sobą, mogło się wydawać, że w kosmosie będzie ciekawiej. Nic bardziej mylnego. Cała akcja z kokonem i wizjami to nic więcej tylko recykling motywu użytego już w poprzedniej serii, a poświęcenie całego epizodu na poszukiwanie przez Lexi zrozumienia i przebaczenia wyszło bardzo mizernie. Powrót Laurdes to już kompletny gwóźdź do trumny tego wątku.
[video-browser playlist="633362" suggest=""]
"Shoot the Moon" nie jest wcale o wiele lepszy. To, co mile zaskakuje w tym dwugodzinnym finale, to fakt, że ograniczono do niezbędnego minimum kwestię miłosnego trójkąta, który w szybkim tempie zamieniał Falling Skies w telenowelę. Zamiast tego było zdecydowanie więcej akcji – głupkowatej i niezamierzenie śmiesznej, ale zawsze (Pope pomyślał, żeby przegryźć tę "pępowinę", a kilka razy mądrzejszy od niego Weaver już na to nie wpadł). Wpisanie do scenariusza bazy na księżycu i jej wysadzenia nie zostało chyba przyjęte zbyt przychylnie przez speców od efektów specjalnych. Nie na budżet TNT takie cuda.
Czytaj również: "Wrogie niebo" we wrześniu w TV4
Gdy już wszystko się uspokoiło i wszystko, co w tych odcinakach złe przeminęło, przyszedł czas na ostatnią scenę, która okazała się być całkiem obiecującym prologiem 5. serii. Spodobała mi się ta sekwencja, ponieważ była bardzo lynchowska i nieco surrealistyczna. Nie można być oczywiście zbyt pozytywnie nastawionym do finałowego sezonu, ale Falling Skies potrzebuje właśnie kolejnej fabularnej rewolucji. Zupełnie nowy wróg może zdziałać dla tego serialu cuda, tym bardziej taki, który opiera swoją siłę na kontroli umysłów. Przekonamy się za rok, czy wyjdzie z tego coś wartego uwagi. Tak czy owak, będzie to ostatnich 10 odsłon, więc nie oszukujmy się – zapewne i tak obejrzymy je wszystkie.
Poznaj recenzenta
Oskar RogalskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat