„Wrogie niebo”: sezon 5, odcinek 6 – recenzja
Połowa finałowego sezonu za nami, a „Wrogie niebo” ("Falling Skies") nadal skupia się na nudnych i zapychających fabułę wątkach. Jest naprawdę źle.
Połowa finałowego sezonu za nami, a „Wrogie niebo” ("Falling Skies") nadal skupia się na nudnych i zapychających fabułę wątkach. Jest naprawdę źle.
Nie spodziewałem się, że „Falling Skies” aż tak bardzo rozczaruje podczas swojej ostatniej serii. Jasne, cudów nikt tu się nie spodziewał (a sam początek sezonu był niezły), jednak im dalej w las, tym gorzej. Wojna z kosmitami odeszła na dalszy plan, a my skupiliśmy się na historiach obyczajowych rodem z opery mydlanej. Jakim cudem można było stwierdzić, że taka taktyka to dobry pomysł?
Najlepsze w tym jest to, że w najnowszym odcinku nawet na sekundę nie pojawia się szalony Pope, który tak bardzo ostatnio wkurzał. Ktoś mógłby pomyśleć, że to udany zabieg, a produkcja na tym skorzysta. Nic bardziej mylnego. Przecież musiała prędzej czy później wrócić najgorsza oś fabularna całego tego serialu – trójkąt miłosny pomiędzy Benem, Halem i Maggie. I chyba, żeby doprowadzić nas już do łez, scenarzyści stwierdzili, że przekształcą to romantyczne trio w czworokąt. Wrzucono więc jeszcze w to bagno Isabellę. Głupota do potęgi. Brak słów.
Perypetie Toma to niesamowita sztampa, a twórcy bardzo chcieli uziemić głównego bohatera na cały odcinek. Jakieś dwie doby na nietkniętej przez Espheni farmie to idealna ilość czasu na wyleczenie rany postrzałowej nogi i poczytanie Tocqueville’a. No i jeszcze do tego dostaliśmy kolejnego irytującego nastolatka i debatę na temat różnych podejść do wychowania dzieci po traumatycznym wydarzeniu – w tym przypadku po inwazji kosmitów. Te motywy – każdy z osobna – widzieliśmy w innych produkcjach już setki razy. Tu zdołano wepchnąć je do jednego odcinka.[video-browser playlist="734035" suggest=""]
Trudno mi wymyśleć cokolwiek, za co można by ten epizod pochwalić. Facet, którego Weaver uratował przed totalną emocjonalną zapaścią, teraz chce mu się koniecznie odwdzięczyć, co denerwuje niemiłosiernie. Jest też Cochise, który do tej pory całkiem nieźle posługiwał się mózgiem, aż nagle zdecydował się pomóc Maggie usunąć jej kolce (oczywiście nie bez obowiązkowych komplikacji). Nasz ulubiony Volm to inteligentny gość, który powinien wiedzieć, że 2nd Mass będzie słabsze bez „ulepszonej” bohaterki, a cała ta operacja nie miała ani jednego strategicznego i pragmatycznego zastosowania. Wszystko kierowane było emocjami i wyszło zupełnie niewiarygodnie. Nie ma już chyba w tym serialu wątku (ani postaci), która wzbudzałaby jakąś autentyczną sympatię. Podczas seansu można czuć głównie obojętność.
„Falling Skies” serwuje nam mało interesujące zapychacze podczas liczącego 10 odcinków finałowego sezonu. To świadczy o sporej słabości serialu, który nie ma na siebie absolutnie żadnego dobrego pomysłu. Razi przede wszystkim całkowite zmarnowanie potencjału nowych pozaziemskich istot i skupienie się na ludzkich problemach, jak z telenoweli. Wygrajcie już tę wojnę i zwijajcie ten interes.
Poznaj recenzenta
Oskar RogalskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat