„Wrogie niebo”: sezon 5, odcinek 8 i 9 – recenzja
To powinien być przedsmak finału, oferujący widzom wielkie emocje i budujący napięcie po kulminację. Zamiast tego "Wrogie niebo" zajmuje się głupotami.
To powinien być przedsmak finału, oferujący widzom wielkie emocje i budujący napięcie po kulminację. Zamiast tego "Wrogie niebo" zajmuje się głupotami.
Cały 8. odcinek 5. sezonu serialu "Falling Skies" to nieporozumienie. Twórcy dalej wałkują klisze, które nigdy tutaj nie działały. Zachowanie dowódcy bazy jest podejrzane na kilometr, ale wszyscy ślepo wykonują rozkazy. Być może ten wątek byłby zjadliwy, gdyby skupiono się na oskarżeniu Masonów i ich egzekucji, ale nie - twórcy wolą totalnie niepotrzebne motywy, które potrafią uśpić najtwardszego wielbiciela science fiction. Takim sposobem mamy błąkającego się Weavera, który miota się pomiędzy uczuciem do kobiety a podejrzeniami. Mamy też rozmowy o dziewczynach, życiu i walce pomiędzy ludźmi. O oczywiście pojawia się też męczący wątek trójkąta miłosnego. Prawie nic w tym odcinku nie działa, a seans jest męczarnią.
Problem "Falling Skies" polega na nieudanej realizacji często dobrych pomysłów. Zamiast kierować wszystko w stronę konfliktu z kosmitami, twórcy pokazują, jak skutecznie zmarnować potencjał. Robią tak praktycznie od samego początku, kierując się w stronę mdłej telenoweli w otoczce science fiction, w której poważne rozmowy o uczuciach i absurdalne zachowania bohaterów zastępują walkę o przeżycie i próby wygrania wojny.
W obu odcinkach widzimy fajny pomysł z królową Espheni, z ich wcześniejszą obecnością na Ziemi i z kosmitami pomagającymi Tomowi, których intencje nie są tak piękne, jak mogłoby się wydawać. Z jednej strony dobrze przemyślane, ale z drugiej to pójście na łatwiznę. Twórcy doprowadzili ten serial do etapu, kiedy bohaterowie nie mają już czasu na normalne wygranie wojny, więc ubicie królowej załatwi sprawę. Jedna śmierć i po zabawie.
[video-browser playlist="745279" suggest=""]
Oczywiście powrócił irytujący wątek Pope'a, którego finał jest po prostu przykry. Zmarnowano najlepszą postać tego serialu, kierując ją w tym sezonie w bagno głupoty i absurdu, a wszystko kończąc nudno i nieciekawie. Taka postać zasługiwała na lepszą śmierć. W tym i tak najbardziej komiczny jest czarnoskóry sojusznik Pope'a, który nagle zaczął myśleć i zdał sobie sprawę, że popełnił błąd. Szkoda tylko, że wcześniej miał masę powodów do tego, by go dostrzec, ale najwyraźniej trzeba było wprowadzić sztuczny dramatyzm, który niezamierzenie wywołać może jedynie salwy śmiechu.
Decyzja o chwilowym powrocie Lexie w 9. odcinku to kolejny "popis" scenarzystów. Zamiast skupiać się na walce z kosmitami, planowaniu i doprowadzeniu do zakończenia, przywracają do życia córkę, choć po wydarzeniach z 8. epizodu każdy wie, co jest tutaj grane. Oczywiście dostajemy różne uczuciowe rozmowy, które skutecznie zapychają czas ekranowy, nie wywołując nic poza obojętnością i znużeniem.
"Falling Skies" to smuty przykład marnowania dobrych pomysłów i potencjału na coś, co mogło być serialem wyjątkowym i niezapomnianym. Ma swoje momenty - nawet na początku tego sezonu, ale gdy scenarzyści puszczają wodze fantazji i skupiają się na operze mydlanej z kosmitami, jest po prostu źle. Najgorsze w tym, że finał nie zapowiada się lepiej.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat