Wszystkie stworzenia duże i małe. Gdyby tylko miały głos - recenzja książki
Data premiery w Polsce: 28 września 2022Wszystkie stworzenia duże i małe doczekały się wznowienia serialowego, a także kolejnego wydania. Jest to autobiografia, ale pisana na cztery łapy, ogony, pyski i... co tam chcecie.
Wszystkie stworzenia duże i małe doczekały się wznowienia serialowego, a także kolejnego wydania. Jest to autobiografia, ale pisana na cztery łapy, ogony, pyski i... co tam chcecie.
Nie znam dziecka, które nie pragnęło zostać weterynarzem. Z biegiem czasu romantyzm tego zawodu w moich oczach nieco zbladł, zwłaszcza gdy dowiedziałam się, że weterynaria to także zajmowanie się dużymi zwierzętami, ze wszystkimi plusami i minusami, jakże starannie opisanymi przez Jamesa Herriota. Zawód weterynarza jest niesamowicie trudny, piękny i wymagający tyle samo poświęcenia, co empatii i intuicji. Czworonożny pacjent nie powie, gdzie go boli. James Herriot pisze o swojej pracy i pacjentach z ogromną miłością i pasją. Podczas lektury nie mamy wątpliwości, że jest to właściwy człowiek na właściwym miejscu, taki wiecie… z powołaniem.
Młody Herriot, który ukończył studia w 1937 roku, niósł pomoc braciom mniejszym w małej angielskiej wsi w hrabstwie Yorkshire. Oprócz całej warstwy medyczno-futrzanej książka jest wspaniałym dokumentem czasów, które w rozumieniu części współczesnych ludzi należą do co najmniej prehistorii. Autor opowiada nam o miejscowej społeczności, bierze pod lupę wewnętrzne układy, sposób życia, a także sposób postrzegania weterynarzy. Często musiał zmierzyć się z właścicielami, którzy wiedzieli lepiej… Przyznam szczerze, że byłam pod wrażeniem opanowania Herriota, bo nie dość, że musiał ratować zwierzę, to jeszcze dyplomatycznie perswadować to i owo właścicielowi. O wszystkim weterynarz opowiada z miłością i dozą solidnego angielskiego humoru. Tu brawa należą się tłumaczce, która oddała urok języka i to specyficzne, wyspiarskie poczucie humoru. Autor – mimo że jest to w zasadzie autobiografia – spycha się na plan drugi. Na pierwszy wyciąga swoich pacjentów i inne równie ważne rzeczy.
Podczas lektury możemy się wzruszać, ale także dobrze bawić. I tu ważna kwestia. Autor nie gra na emocjach czytelnika. Pisze, jak było. A robi to z dużą empatią, więc to działa. Poza tym warto wspomnieć, że Herriot trochę nas edukuje. W czasie lektury dostaniemy solidną dawkę weterynaryjnej wiedzy – być może trochę przedawnionej. Ważne, że autor pisze dla zwykłego odbiorcy, a nie studenta medycyny. I za to bardzo go doceniam. Herriot ma niesamowite wyczucie. Wszystko jest doskonale zrównoważone. Co więcej, w książce znajdziemy liczne opisy dość obrzydliwych czynności, płynów ustrojowych, wydzielin i innymi takich atrakcji. Jednakże Herriot opisuje to z gracją baletnicy i po prostu przechodzi się przez to bardzo gładko.
Mam nadzieję, że na półki księgarń niebawem trafią kolejne części przygód wiejskiego weterynarza. Jest to lektura dla każdego, kto choć odrobinę kocha zwierzęta. To książka, przy której ciężko się nie uśmiechnąć.
Poznaj recenzenta
Agnieszka KołodziejDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat