

Wyspa Czaszki to serial nawiązujący do MonsterVerse, ale według twórców niebędący jego częścią. Historia jednak jest tak skonstruowana, że jak najbardziej mogłaby być to część całego uniwersum, bo jest osadzona w niesprecyzowanym czasie w przeszłości Konga i tytułowej wyspy. Pozwala więc pokazać coś, na co filmy zwyczajnie nie miały czasu, czyli przekuć z japońskich filmów fakt, że Wyspa Czaszki to tak naprawdę wyspa potworów z produkcji o japońskim Godzilli. To samo w sobie staje się motorem napędowym nowego serialu.
Gdy razem z rozbitkami lądujemy na tytułowej wyspie, wówczas jest najciekawiej, bo twórcy pozwalają sobie na zaprezentowanie specyficzności i zagrożeń Wyspy Czaszki w sposób zaskakująco ekscytujący. Jest to interesujące, pojawiają się emocje, a poziom zagrożenia szybko daje o sobie znać. Twórcy w tym miejscu dają widzom do zrozumienia: to może być serial animowany, ale to nie jest produkcja dla dzieci. Mamy sceny dość obrazowej przemocy i przelewu krwi, która nadaje temu pewnego charakteru i podkreśla niebezpieczeństwa Wyspy Czaszki. Tym ten serial odróżnia się od choćby innego animowanego hitu Netflixa Park Jurajski: Obóz Kredowy.
Twórcy prowadzą opowieść w całkiem niezłym tempie, powoli też wprowadzając Konga do gry. Jego osoba jest tutaj o tyle ciekawa, że świetnie nacechowano jego osobiste motywacje w starciu z gigantycznym potworem siejącym grozę i odpowiadającym za rozbicie statku bohaterów. Gdy więc dochodzi do walki Konga z gigantycznym miksem kałamarnicy z czymś, pojawiają się w tym niezłe emocje i staje się to szalenie ciekawą przygodą.
Problemem jest tutaj tak naprawdę scenariusz i ludzcy bohaterowie, którzy są okropnie nudni, stereotypowi i pomimo kilku niezłych pomysłów trudno na nich reagować pozytywnie. Annie i jej minipotwór zwany Pies mają najciekawszy wątek, a reszta? Oklepane schematy, dużo banałów i dość nieciekawie prowadzone relacje. Na tym Wyspa Czaszki traci, bo widać, że serial miał ambicję, a tego typu niedopracowaniami twórcy idą na łatwiznę. Zresztą nie tylko w tym aspekcie, bo w pierwszym sezonie pojawiają się rzeczy, które wydają się brzydką powtórką tego, co widzieliśmy w kinowych filmach. Tak jakby gdzieś w trakcie zabrakło pomysłu.
Sezon serialu Wyspa Czaszki kończy się tak, że 2. seria jest możliwa. Pomimo wad i niedopracowań mogę jednak powiedzieć szczerze: warto. Okazało się to dość zaskakująco przyjemną rozrywką, która ma mocne atuty, dobrze ukazanego Konga i emocje w najważniejszych etapach serialu.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można go znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/

