Yakuza: Like a Dragon - recenzja gry
Data premiery w Polsce: 13 listopada 2020Czasy się zmieniają, zmienia się i Yakuza. Like a Dragon, najnowsza z odsłona, robi to w sposób zaskakujący, który jednak nie musi spodobać się każdemu. Główna zmiana to oczywiście formuła walki.
Czasy się zmieniają, zmienia się i Yakuza. Like a Dragon, najnowsza z odsłona, robi to w sposób zaskakujący, który jednak nie musi spodobać się każdemu. Główna zmiana to oczywiście formuła walki.
Studio Ryu Ga Gotoku znowu to zrobiło. Po raz kolejny udało im się dostarczyć graczom taką Yakuzę, na jaką czekali. Yakuza: Like a Dragon nie jest odtwórczą produkcją, której brakowało świeżości i która korzysta z wytartych już schematów. Like a Dragon to mocny przewrót w serii, ale czy wyznacznik nowego trendu dla cyklu?
Klasyczny jRPG
Z Yakuzą zawsze problem był taki: czy to już jRPG czy jeszcze nie? Like a Dragon opowiada się jednoznacznie po jednej z tych stron. Spodoba się to miłośnikom japońskich rpg-ów. Ryu Ga Gotoku, zamykając historię Kiryu, nie zmieniała nic, ale po wprowadzeniu nowego bohatera do opowieści, można zdecydować się na nowe otwarcie i z tym tutaj musimy się zmierzyć.
Naszym bohaterem jest Ichiban Kasuga, postać, którą poznajemy w momencie, gdy ma niewiele ponad 20 lat. To lojalny członek rodziny Arakawy, który zajmuje się tym, czym zajmują się członkowie z niższą rangą. Ichiban odbiera haracze, a jak ktoś się ociąga, to i potrafi dać mu w kość. Bohater jednak szybko daje się poznać jako ktoś, kto ma serce na dłoni i przedkłada dobro jednostki nad interesy rodzinne. Nierzadko obrywa mu się za to, ale ma on poszanowanie u głowy rodziny, więc zawsze może liczyć na jej przychylność. Do czasu.
Ten czas nadszedł dość szybko. Yakuza nie byłaby Yakuzą, gdyby bohater nie trafił do więzienia. Ichiban trafia – przyjmuje wyrok za innego członka rodziny. Przez cały pobyt w więzieniu jest przekonany, że po jego wyjściu wróci do rodziny. Długie 18 lat w pudle w końcu mijają, ale po wyjściu na Ichibana nie czeka nikt. Oddał się do więzienia za innego, teraz jest sam. Zapomniany i zagubiony. Bo gdy on siedział, świat poszedł na przód.
Fabuła pierwsza klasa
To, co zawsze było mocną stroną w serii, to wątek fabularny. Zarówno jego prowadzenie, jak i scenariusz. To się nie zmieniło i tutaj. Historia Ichibana to historia jednostki, a nie mafijnej organizacji, która tutaj zeszła na dalszy plan i chociaż jest, to nie jest ona tak mocno zarysowana jak w poprzednich odsłonach.
Odejście nieco do japońskiej mafii pozwoliło twórcom na poruszenie wątków, których brakowało w poprzednich sześciu pełnoprawnych odsłonach serii. Historia przedstawiona w Yakuza: Like a Dragon to opowieść o upadku jednostki i jej próbie odnalezienia się w otaczającej ją rzeczywistości. Nikt nie mówił, że będzie łatwo i tak też nie jest. Życie poza murami więzienia daje Ichibanowi w kość. To historia o dojrzewaniu człowieka, który zdawać by się mogło, opuszcza swoją celę jako w pełni dorosły i ukształtowany mężczyzna. Mężczyzna, który nie zna innego życia poza gangsterką.
Gameplay przebudowany do cna
Po uruchomieniu gry wszystko na pierwszy rzut oka wygląda tak jak wcześniej. Swobodna poruszanie się, piękne otoczenie i ruch na ulicach, eksploracja miasta i odwiedzanie sklepików. Wypisz, wymaluj normalna Yakuza. Szybko jednak przekonujemy się, że to tylko pozory, które skrywają znacznie większe zmiany. Gameplay został gruntownie przeprojektowany od podstaw.
Poza zmianą bohatera po raz pierwszy w serii zbieramy swoją drużynę i wyruszamy w drogę.
Komplementacja odbywa się jak w jRPG. Każda z postaci ma swoje unikatowe umiejętności, mocne oraz słabe strony. Same zaś walki odbywają się na zasadzie turowej – co stanowi największą zmianę w cyklu – atakujemy i bronimy się naprzemiennie, a im większa drużyna, tym potyczki nabierają lepszego kolorytu.
System ten najbardziej zbliżony jest chyba do tego, co oferuje sobą Persona 5, a więc mamy kolejny element wspólny serii z gatunkiem jRPG.
Po walkach przyglądamy się ekranowi postępu naszych postaci. Nie tylko nabijamy levele , ale również zwiększamy jego klasę (zawód). Podobnie rzecz ma się z członkami naszej drużyny, którzy uczestniczą w walkach. Z czasem klas odkrywamy coraz więcej. Odpowiedni dobór drużyny ma więc olbrzymią rolę dla sukcesów w starciach.
Same pojedynki możemy prowadzić w dwojaki sposób: albo samemu, albo postawić na automat, który za nas będzie wykonywał poszczególne akcje. To drugie to opcja dla leniwych, którym nie chce się myśleć i kombinować, żeby poprowadzić pojedynek, aby szala zwycięstwa przechyliła się na korzyść drużyny Ichibana.
No i są także summony. Ich znaczenia dla potyczek tłumaczyć nikomu nie trzeba.
W Yakuzie nie brakuje również humoru, co jest także charakterystyczne dla całego cyklu. Poza tym w grze nie brakuje tego, z czym już się zetknęliśmy: jest nasze ukochane karaoke, są minigierki, rzutki i temu podobne, za które fani serii pokochali Yakuzę.
Czy to film, czy może jeszcze gra?
Like a Dragon momentami pod względem budowy przypomina dzieła Hideo Kojimy. Nie chodzi tutaj o elementy rozgrywki, bo te są zupełnie inne, ale o sposób budowania narracji. W 7. pełnoprawnej części sagi mamy wiele przerywników filmowych, które „przecinane” są krótkimi fragmentami rozgrywki. Ogląda się to jak dobrze wyreżyserowany film, od którego nie można się oderwać. Szczególnie jest to uwidocznione na początku gry. Później jest tego nieco mniej. Takie rozbudowanie na samym wstępie może być zgubne dla gry. Co bardziej zniecierpliwieni gracze mogą pominąć filmiki, by od razu przejść do rozgrywki, albo co gorsza odstawić grę na półkę, by kiedyś ją dokończyć (umówmy się – mało kto z nas kończy gry, które wcześniej odstawił na półkę zatytułowaną „zagram później”).
Tak samo można powiedzieć o głównej lokacji gry. W tym jednak przypadku – przynajmniej dla mnie – więcej znaczy lepiej, a w Like a Dragon jest tego i więcej, i lepiej, bo Isezaki Ijincho jest większe od Komurocho, ale też oferuje sporo atrakcji. Zatem przemierzając dystrykt czerwonych latarni w Yokohamie, na nudę nie powinniście narzekać. Fani marki na pewno nie będą narzekać też na brak aktywności pobocznych i świetnie będą się bawić np. odpędzając senne demony Ichibana, podczas gdy fabuła gry stoi w miejscu.
Bardzo ładna i bardzo dobra
Technicznie rzecz biorąc, Like a Dragon to gra kompletna, której niczego nie brakuje. Wygląda fenomenalnie – nawet na podstawowej wersji konsoli PlayStation 4 (nie mogę się doczekać, by móc w nią zagrać raz jeszcze, ale na PS5/XSX). Nie przycina, nie gubi klatek, nie sprawia, że konsola ma ochotę „nam odlecieć”.
Jak na grę z przełomu generacji, to studio odwaliło znakomitą robotę, dostarczając nam taki tytuł. Zresztą po Ryu Ga Gotoku nie spodziewałbym się niczego innego, jak fachowej i rzetelnie wykonanej pracy. Like a Dragon działa równie dobrze, jak wygląda.
Nie żyje król, niech żyje król!
Pożegnanie z Kiryu to trudny, ale i konieczny krok dla serii. Panujący nam król umarł i znalezienie następcy to niełatwe zadanie. Zadanie, któremu udało się podołać. Nich żyje nowy król! Król Ichiban Kasuga zajął tron i zrobił to godnie! Chociaż czasami jest on irytujący, to szybko zaskarbia sobie naszą sympatię i darzymy go takim samym szacunkiem, jak poprzedniego bohatera. Nowy król wprowadza swoje porządki i choć nie każdemu przypadną one do gustu, to Yakuza: Like a Dragon jest grą pod każdym względem niemal perfekcyjną.
PLUSY:
+ oprawa graficzna;
+ świetny wątek fabularny;
+ grafika;
+ rozgrywka;
+ humor znany z serii;
+ świeże otwarcie dla cyklu:
+ animacje postaci.
MINUSY:
- początkowo długie przerywniki filmowe.
Poznaj recenzenta
Michał CzubakKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1957, kończy 67 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1989, kończy 35 lat