Zadzwoń do Saula: sezon 4, odcinek 1 – recenzja
Zadzwoń do Saula bardzo udanie powrócił w nowym odcinku po szokującej końcówce trzeciego sezonu, choć emocji było znacznie mniej niż można było się spodziewać. Znowu też możemy cieszyć się detalami, które tworzą magię tego serialu i dają tyle radości jego fanom.
Zadzwoń do Saula bardzo udanie powrócił w nowym odcinku po szokującej końcówce trzeciego sezonu, choć emocji było znacznie mniej niż można było się spodziewać. Znowu też możemy cieszyć się detalami, które tworzą magię tego serialu i dają tyle radości jego fanom.
Jak co sezon Better Call Saul rozpoczął się czarno-białymi scenami z przyszłości i trzeba powiedzieć, że z każdą serią stają się one coraz bardziej intensywne. Nasz główny bohater trafił do szpitala z podejrzeniem zawału, ale to nie jego stan zdrowia tak oddziaływał na emocje widzów. Najpierw wstrzymywaliśmy oddech, gdy zakręcona rejestratorka sprawdzała prawidłowość ubezpieczenia. Przy jej szerokim uśmiechu i nietęgiej minie Gene’a, to wydarzenie trzymało w dużym napięciu, bo jego przykrywka w każdej chwili mogła spalić na panewce. Ale jeszcze większą nerwowość wywoływały sceny, gdy jechał taksówką. Niby nieco klaustrofobiczne, duszące ujęcia, wraz z przeciągłym najazdem na wbite w lusterko oczy, to żadna nowości, zwykła klasyka thrillerów, ale zadziałało to wszystko kapitalnie. Głównie ze względu na dyndającą zawieszkę z nazwą Albuquerque Gene czuł taki niepokój, który tak udzielał się widzom. Lepszego otwarcia nowego sezonu nie mogliśmy sobie wyobrazić!
Po tak wciskającym w fotel początku, kolejne wydarzenia nie dostarczyły już aż tak wielu emocji mimo, że przecież w pożarze zginął jeden z głównych bohaterów Better Call Saul. Nie forsowano tempa, ani nie epatowano przesadnym smutkiem nad postacią Chucka. Co nawet było zaskakujące, gdy widzieliśmy małomównego Jimmy’ego, który nie wykazywał niemal żadnych uczuć, czy to poczucia winy albo żalu po stracie brata. Bardziej przejęty sytuacją był Howard, który obwiniał się, że to on przyczynił się do pogorszenia stanu zdrowia swojego przyjaciela. I tak naprawdę to największe emocje w tym całym wydarzeniu wzbudziły okrutne słowa McGilla o tym, że ten krzyż musi nosić sam, zrzucając całą odpowiedzialność z własnych barków. Ta jego nagła poprawa humoru przypomniała nam, że wciąż mamy do czynienia z antybohaterem tego serialu, ale jakby nie patrzeć – niezwykle fascynującym. Po trzech sezonach i nakreśleniu niezdrowych braterskich relacji, w ogóle mnie to nie dziwi. To właśnie jest magia Better Call Saul oraz Breaking Bad, w którym jeden moment, zdanie czy ujęcie potrafi wprawić w osłupienie. I tak też się stało w tym przypadku.
Z kolei szybko dokończono wątek z poprzedniego sezonu, gdzie Hector dostał wylewu i został odwieziony do szpitala. Twórcy chwilę potrzymali nas w napięciu, gdy Nacho próbował pozbyć się tabletek, a także, gdy spotkał się z bossem narkotykowym i Gusem, który ostrzegał przed chaosem. W tym odcinku śmignęliśmy przez tę historię, która nie do końca wpisywała się w jego żałobny klimat. Ale z drugiej strony dostaliśmy zapowiedź dalszego rozwoju wypadków, które bardziej niż dotychczas będą łączyć się z Breaking Bad, więc nie mamy powodów do narzekań za sprawne zakończenie tej części fabuły.
W odróżnieniu do mrocznej i smutnej atmosfery wątków związanych z Jimmym i Nacho, luźniej tym razem potraktowano wydarzenia dotyczące Mike’a, jakby chciano odciążyć nieco ten odcinek od tych dramatów. Jednak trzeba przyznać, że twórcy zabawili się z widzami, sugerując, że Ehrmantraut wybrał się do firmy, aby przygotować jakiś zamach lub kogoś nastraszyć, bo po prostu tego można byłoby się po nim spodziewać. Dlatego porządnie zaskoczyło to, że Mike najzwyczajniej w świecie wykonał swoją pracę, jako konsultant ds. bezpieczeństwa. Jednocześnie ta niespodzianka też rozbawiła, ponieważ daliśmy się tak wodzić za nos, że rozgrywa się tutaj coś więcej niż zwykła inspekcja. Raczej to tylko jednorazowy dowcip, a następna robota jednego z ulubionych bohaterów Better Call Saul pewnie przyniesie bardziej brutalne rozwiązania.
Twórcy serialu też nie byliby sobą, gdyby nie podrzucili kilku nawiązań do Breaking Bad, które bystre oko widza na pewno wychwyciło. Wcześniej wspomniana zawieszka Albuquerque od razu dawała do zrozumienia, że taksówkarz musi mieć coś wspólnego z tym miastem i możliwe, że rozpoznał Saula Goodmana. Dlatego właśnie te sceny tak emocjonowały. Ale mogliśmy również odczytać w gazecie, którą przeglądał Jimmy, że ogłoszenia odnoszą się do znanych nam miejsc i osób, jak Ted Beneke czy Laser Base. Do tego jeszcze warto zwrócić uwagę na stronę muzyczną odcinka, gdzie otwierająca nowy sezon piosenka We Three (My Echo, My Shadow, and Me) w wykonaniu The Ink Spots idealnie odzwierciedla historię naszego głównego bohatera, jako Jimmy, Saul i Gene. Co więcej melodię, która pojawia się na pogrzebie Chucka mogliśmy usłyszeć już w drugim sezonie. Te szczegóły i nawiązania dają największą radość fanom obu seriali i podnoszą ich wartość.
Premierowy odcinek czwartego sezonu niewątpliwie miał kilka momentów zapadających w pamięć, ale chyba spodziewaliśmy się większych emocji po szokującej śmierci Chucka. Epizod Better Call Saul był solidny i w swoim stylu, bez pośpiechu prowadził poszczególne wątki. Serial zalicza udany powrót, a wciąż jest jeszcze wiele dobrego przed nami!
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1977, kończy 47 lat