Zadzwoń do Saula – sezon 5, odcinek 10 (finał sezonu) – recenzja
Finał piątego sezonu Zadzwoń do Saula można określić jako zadowalający, choć zaskakiwało to, że najciekawsze i najbardziej trzymające w napięciu wydarzenia nie dotyczyły głównych bohaterów. Jednak apetyt na kolejne emocje był większy. Oceniam.
Finał piątego sezonu Zadzwoń do Saula można określić jako zadowalający, choć zaskakiwało to, że najciekawsze i najbardziej trzymające w napięciu wydarzenia nie dotyczyły głównych bohaterów. Jednak apetyt na kolejne emocje był większy. Oceniam.
Ostatni odcinek piątego sezonu Better Call Saul rozpoczęliśmy od tego samego momentu, w którym zakończył się poprzedni. Emocje po wizycie Lalo nie zdążyły opaść u naszych bohaterów, więc Jimmy wyznał Kim, co tak naprawdę wydarzyło się na pustyni. Dzięki temu widzowie mogli jeszcze przez chwilę poprzeżywać zeszłotygodniowy epizod i pełną napięcia końcówkę. Później akcja ruszyła, ale nie za sprawą Saula, który nie odegrał głównej roli w odcinku. Dobijanie się Jimmy’ego do domu Mike’a było zabawne, ale najważniejsze były jego wyrzuty sumienia i zamartwianie się o swoją żonę. Rzadko widywaliśmy w serialu McGilla, który skłaniałby się do autorefleksji i zastanawiania się nad tym, czy nie ma złego wpływu na Kim. Z jednej strony dobrze, że takie myśli dręczyły Jimmy’ego, bo Better Call Saul zawsze kładło duży nacisk na wiarygodny rozwój psychologiczny postaci i w tym wypadku nie było inaczej. Z drugiej strony wątek Saula spowalniał tempo wydarzeń, wpływając na dynamikę odcinka i obniżając poziom zainteresowania widzów.
Jednak im bardziej gryzło go sumienie i czuł się winny, tym wyraźniej było widać, że ma rację co do jego negatywnego wpływu na Kim. Najpierw wyśmiała Howarda, który chciał przestrzec ją przed Jimmym, mówiąc jej o jego wyskokach. Zresztą jego zmartwiona mina mówiła wszystko. Patrick Fabian bardzo rzadko pojawiał się w tym sezonie, ale kiedy już otrzymywał swoją szansę, to wywiązywał się ze swojego zadania znakomicie. Natomiast reakcja Wexler zaskakiwała. Później, gdy jadła kolację z Saulem, chwilami mogło się zrobić sentymentalnie, gdy razem fantazjowali, jak dobrać się do skóry Howarda. Zupełnie jak w pierwszych seriach. Jednak w pewnym momencie te figlarne scenariusze przestały brzmieć jak żarty. A gdy Kim wykonała kowbojski gest przypominało to „S'all good, man!” z samej końcówki poprzedniego sezonu. Tak jakby role się odwróciły, Kim stała się Saulem, a Jimmy kierował się głosem rozsądku, jak kiedyś ona.
Można mieć mieszane odczucia, co do przemiany Kim, która od początku tego sezonu schodzi na złą drogę. Im więcej knuje, tym bardziej popada w pracoholizm, aby zrekompensować swoje postępowanie. W rezultacie wkrada się nutka fałszu, ponieważ trudno wyczuć, czy to Rhea Seehorn nie jest przekonująca w tej dwoistości swojej bohaterki, czy gra, aby podkreślić, że nie jest tak naturalna w udawaniu i kłamaniu, jak Goodman. Mimo to jej wątek staje się coraz bardziej interesujący i chce się poznać dalsze losy tej postaci.
Jednak zdecydowanie większe zaciekawienie wzbudzał wątek Lalo i Nacho, którzy wyjechali do Meksyku. Jak w każdym odcinku piątego sezonu nie zabrakło nawiązania do Breaking Bad, tym razem za sprawą spotkania z Donem Eladio oraz Bolsą. Steven Bauer, jak zwykle czarował swoim urokiem osobistym, chwilowo przyćmiewając nawet Tony’ego Daltona. Natomiast to konfrontacja Nacho z baronem narkotykowym najbardziej skupiała uwagę. Jak pamiętamy nie każdy wychodził z takiego spotkania żywy. Poza tym w tej scenie najmocniej ujawniło się podobieństwo między postaciami Ignacio i Jessego. Znaleźli się w podobnej sytuacji, dostępując zaszczytu poznania osobiście Eladio, który postępował czasem nieprzewidywalnie i gwałtownie, co wzmagało napięcie tej rozmowy. Ale to był tylko początek emocji w tym wątku.
Najbardziej w tym odcinku wyczekiwaliśmy na zamach na życie Lalo, w którym miał pomóc Nacho. Michael Mando bywa oszczędny w swojej grze, ale gdy jego bohater stawia czoła zagrożeniu, potrafi sprawić, że jego emocje również udzielają się widzom. Poza tym zarówno Lalo, jak i Varga, znaleźli się w wielkim niebezpieczeństwie. Dzięki temu poziom napięcia i adrenaliny zwiększył się podwójnie. Strzelanina w domu była intensywna i nie zabrakło w nieju zwrotu akcji w postaci ukrytego wejścia do tunelu ewakuacyjnego… pod wanną. Było to pomysłowe, ale też nieco humorystyczne, mimo że sytuacja, w której znalazł się Lalo nie była w żadnym stopniu zabawna. Niczym Mike pozbył się w pojedynkę swoich zamachowców, a teraz z groźną miną i furią w oczach ruszył w ślad za Nacho. Better Call Saul doczekał się wspaniałego, bezwzględnego i charyzmatycznego czarnego charakteru, godnego Breaking Bad.
Cliffhangerowa końcówka piątego sezonu była dobrą decyzją twórców, aby w taki sposób go zakończyć, zawieszając akcję. Na pewno widzowie bez ociągania się powrócą do serialu w kolejnej serii, aby sprawdzić, czy Lalo dopadnie Vargę za zdradę. Warto również zauważyć, że częściowo otrzymaliśmy wyjaśnienie na dręczące nas od dawna pytanie dlaczego Saul był tak spanikowany, kiedy został porwany przez Walta i Jessego. To wtedy usłyszeliśmy po raz pierwszy imiona Ignacio i Lalo, na których podstawie obie postaci pojawiły się w Better Call Saul. Najnowszy odcinek uświadamia, że wielkimi krokami zbliżamy się do fabuły z Breaking Bad.
Finał sezonu był satysfakcjonujący, ale niewątpliwie jego tytuł (Something Unforgivable) zapowiadał bardziej dramatyczne czy wbijające w fotel wydarzenia. Mimo wszystko nie zabrakło emocji i akcji, tak jak kilku ładnych ujęć i efektownej gry światłem. Fabuła się rozwija, a do tego do serialu powrócili Don Eladio i Bolsa, choć trzeba powiedzieć, że upływ czasu wyraźnie odbija się na ich twarzach. Coraz trudniej uwierzyć, że wydarzenia dzieją się przed Breaking Bad, ale nic na to nie poradzimy. Najważniejsze, żeby aktorzy wciąż tak fantastycznie wczuwali się w swoje role, tak jak to robi choćby Steven Bauer.
Piątemu sezonowi Better Call Saul nie przydarzył się ani jeden słabszy odcinek. Trzeba jednak powiedzieć, że duży wpływ na to miała masa nawiązań do Breaking Bad, które sprawiały tyle radości. Twórcy utrzymali odpowiednią równowagę fabularną, aby zachować tożsamość serialu i nie przedobrzyć. I co najważniejsze w Jimmym wyraźnie widzimy już Saula Goodmana. Podobnie sprawa ma się z Mikem, który przypomina już tą osobę z Breaking Bad. Nie wolno również zapomnieć, że postać Wexler wyszła na pierwszy plan, co dobrze zadziałało w serialu. Jej bohaterka pokazała kawał charakteru, co można żartobliwie skomentować, że produkcja powinna zmienić tymczasowo nazwę na Better Call Kim.
Miejmy nadzieję, że serial nie osiągnął swojej najwyższej formy w tej serii, a tym utalentowanym twórcom zostało jeszcze trochę świetnych pomysłów na szósty i niestety ostatni sezon. A gdyby tak jeszcze Vince Gilligan, który wyreżyserował kapitalny odcinek Bagman, pomógł zakończyć historię Jimmy’ego, to Better Call Saul śmiało może kandydować do miana jednego z najlepszych seriali w historii telewizji. Po takim znakomitym sezonie nie może być inaczej. Bien hecho, szacunek!
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1977, kończy 47 lat