David Cronenberg powraca w swoim nowym filmie na ścieżkę szokowania i badania najgłębszych zakamarków ludzkiego mroku. W produkcji mamy do czynienia z przyszłością, w której ludzkość zaczyna ewoluować w zastraszającym tempie, między innymi wykształcając u siebie nowe organy. Chirurgia zaczęła zastępować ludziom seks i oferować podobne doznania. Saul, główny bohater, jest performerem, którego występy polegają na publicznym wycinaniu organów. Pewnego dnia zgłasza się do niego mężczyzna, który dzieli się swoim rewolucyjnym, ale wątpliwym moralnie pomysłem na występ. Cronenberg w Zbrodniach przyszłości pada ofiarą przerostu formy nad treścią. W produkcji brakuje po prostu dobrej fabuły, która wciągnęłaby widza i sprawiła, że chciałby dalej oglądać tę historię. Sam koncept jest ciekawy. Szkoda więc, że reżyser potrafił przyciągnąć moją uwagę wyłącznie w pierwszym akcie. Potem opowieść posypała się niczym domek z kart. Mamy rozpoczęte i niedokończone wątki, postacie, których rola pozostaje niewytłumaczona, i intrygę z wieloma niewiadomymi. Czasem miałem wrażenie, jakbym oglądał pilot jakiegoś serialu, który ma jedynie nakreślić fabułę. 
materiały prasowe
Croneberg chciał stworzyć filozoficzną rozprawę o ewolucji ludzkości i zachowywaniu człowieczeństwa, jednak produkcja w większości serwuje nam puste frazesy, o których zapomnimy zaraz po seansie. Reżyser próbuje przykrywać niedostatki fabuły swoją specyficzną stylistyką i - muszę przyznać –  pod tym względem staje na wysokości zadania. Nawet stonował nieco swoje zapędy w nadmiernym szokowaniu widza. Dostajemy kilka scen, które mogą nie spodobać się odbiorcom, na szczęście mają one jakieś wytłumaczenie. Rekwizyty i scenografia sprawiły, że poczułem się tak, jakbym oglądał kolejny teledysk zespołu Tool. Uznajcie to za komplement. Aura mroku wokół bohaterów zostaje spotęgowania i da się odczuć niepokój, który im towarzyszy. Szkoda tylko, że ciekawa, mocna stylistyka nie idzie w parze z dobrą historią.  Nie mogę przekonać się do obsady. Pewnie wynika to z niedostatków scenariuszowych, które nie pozwalają rozwinąć się bohaterom. Kristen Stewart nie ma praktycznie niczego ciekawego do zagrania. Nie może zaznaczyć swojej obecności w opowieści. Léa Seydoux sprawdza się lepiej –  jej stonowany, nieco wycofany styl grania pasuje do koncepcji Cronenberga. Postacie drugoplanowe, przede wszystkim dwie kobiety z pewnej firmy, są tylko lekko nakreślone. Szkoda, bo akurat te bohaterki miały potencjał na więcej. Dobrze wypada Viggo Mortensen w głównej roli. Aktor sprawnie wchodzi w buty zmęczonego światem człowieka, który nie do końca wie, co mu przyniesie przyszłość. Potrafi zagłębić się w nihilizm towarzyszący jego postaci.  Zbrodnie przyszłości to film, który mógł być czymś dobrym. Niestety, obraz padł ofiarą pewnych ambicji reżysera, który stylistykę postawił wyżej niż historię.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj