Zjazd rodzinny
Data premiery w Polsce: 12 lipca 2013Na początku kilka banałów: z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach. Dobry reżyser to taki, który nawet przy słabym scenariuszu zrobi dobry film i wydobędzie odpowiedni potencjał z aktorów. Dobry aktor to taki, który nawet przy złym reżyserze i słabym scenariuszu uratuje rolę. Teraz spójrzmy na Wielkie wesele. Pierwszy punkt? Jest. Drugi punkt? Nigdy. Trzeci? Jest parę perełek. A na koniec jeszcze jeden banał. Wielkie wesele jest po prostu słabym filmem.
Na początku kilka banałów: z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach. Dobry reżyser to taki, który nawet przy słabym scenariuszu zrobi dobry film i wydobędzie odpowiedni potencjał z aktorów. Dobry aktor to taki, który nawet przy złym reżyserze i słabym scenariuszu uratuje rolę. Teraz spójrzmy na Wielkie wesele. Pierwszy punkt? Jest. Drugi punkt? Nigdy. Trzeci? Jest parę perełek. A na koniec jeszcze jeden banał. Wielkie wesele jest po prostu słabym filmem.
Na tym też można by zakończyć recenzję, ale zabrałoby to całą radość z pastwienia się nad kolejnym odgrzewanym kotletem made in Hollywood. A szkoda, bo francuski oryginał był i lżejszy, i ciekawszy, i nakręcony z wielkim polotem. Stąd aż dziw bierze, że tak niedoświadczony reżyser/scenarzysta, jak Justin Zackham, nakłonił emerytowaną aktorską śmietankę do zagrania w tym czymś.
Zaczyna się całkiem nieźle. Oto mamy kolejną komedię pomyłek o ślubie, gdzie przystojny i wykształcony Alejandro i młoda, piękna, dobroduszna Missy chcą żyć długo i szczęśliwie. Zrobiona w konwencji wedding movie, tak naprawdę jest kolejną wariacją zjazdu rodzinnego, gdzie spotykają się przeróżne charaktery. Intryga szybko się zagęszcza, dowiadujemy się, że Al jest adoptowany, a jego rodzice są rozwiedzeni. Don od lat żyje z najlepszą przyjaciółką byłej żony – Bebe. Problem się gmatwa, gdy pan młody wyjawia, że na ten podniosły dzień zaprosił biologiczną matkę – Madonnę (uwaga, klisza!). Na domiar złego jest ona niezwykle religijna, stąd farsa, by Don udawał ze swoją byłą nadal małżeństwo. Bebe się pozornie zgadza, by wrócić w kilku nieśmiesznych, starych, schematycznych i zużytych gagach. Ot i cała bajka.
Problemem reżysera na pewno nie jest obsada, choć próba obsadzenia w roli Kolumbijczyka przystojnego Anglika, Bena Barnesa, trąci banałem. Jego opalona na siłę skóra jest co najmniej śmieszna, a próba mówienia z akcentem kolumbijskim nie nadaje całości realizmu. Głównym problemem Zackhama jest scenariusz - oparty na prostych schematach screwball movie, nie sprawdza się. To, co doskonale bawiło w "American Pie" czy innych kumpelskich komediach, nie sprawdza się w komedii, gdzie najjaśniej świecą aktorzy po sześćdziesiątce. Nawet ostatnia część "American Pie" miała więcej sensu niż pakowanie tych samych dowcipów w usta ludzi dojrzałych. Seks dziadków trwający 40 minut? Prawie trzydziestoletni prawiczek owładnięty obsesją na punkcie seksu i masturbacji? To już wszystko było.
Schematy i klisze powtarzają się także przy postaciach. Oto mamy typową siostrę prawniczkę z obsesją na punkcie dzieci i kontroli nad swoim związkiem, brata prawiczka, biologiczną siostrę nimfetkę, matkę despotkę, ojca byłego hipisa, macochę podstarzałą seksbombę, ojca panny młodej oszusta i matkę panny młodej typową kryptolesbijkę z zapędami rasowymi.
Jedynym mocnym punktem całej komedii są o dziwo aktorzy. I to ta stara gwardia. Zarówno Robert De Niro, jak i Susan Sarandon, Robin Williamd czy sprawdzona w komediach pomyłek Diane Keaton, grają przyzwoicie. Pomimo że nie mają tego za wiele i robią to na pół gwizdka, czekając na czek z dolarami, potrafią zaangażować widza. Szkoda, że na tym tle blado wypada niby pierwszy plan. Ben Barnes jest po prostu sobą, przystojnym młodzieńcem, Katherine Heigl od czasów "27 sukienek" robi to samo, w tym filmie tylko jednak mniej, a Topher Grace nie rozwinął się ani trochę od czasów "Różowych lat siedemdziesiątych". Najbardziej szkoda Amandy Seyfried; jest nie tylko ładną, ale i utalentowaną aktorką, a tutaj zrobiła powtórkę z "Mamma Mia!", tylko bez śpiewania. Także jej czas na ekranie został drastycznie skrócony. Możliwe, że chciała dorobić pomiędzy innymi, bardziej ambitnymi projektami.
Podsumowując – typowa, na pozór familijna komedia, która powiela żarty filmów o nastolatkach. Mało odkrywcze, nie zawsze smaczne, a przede wszystkim nieśmieszne. Niczym rodzina, film ten dobrze wychodzi na zdjęciach. W ruchu już jakby mniej.
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierPoznaj recenzenta
Marcin RączkaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1971, kończy 53 lat