Złodziej dragów: sezon 1, odcinek 1-2 - recenzja
Apple TV+ w ostatnich latach trzymało wysoki poziom swoich produkcji. Czy Złodziej dragów podtrzymuje ten trend?
Apple TV+ w ostatnich latach trzymało wysoki poziom swoich produkcji. Czy Złodziej dragów podtrzymuje ten trend?

Na początku XXI wieku panowało powszechne przekonanie, że to HBO jest stolicą prestiżowej telewizji o wysokiej jakości. Wiele zmieniło się po 2020 roku, kiedy to na dobre wystartowało Apple TV+. Produkcje pojawiające się na tej platformie przejęły to miano. Może nie były tak świetnie promowane, co przekładało się na gorsze od konkurencji statystyki, ale praktycznie każda z nich stała na wysokim, solidnym poziomie. Czy to samo można powiedzieć o Złodzieju dragów?
Złodziej dragów to serial wyprodukowany przez Apple TV+ i stworzony przez Petera Craiga, który wyreżyserował też jeden z odcinków. Co ciekawe, pierwszy z nich reżyserował Ridley Scott, legendarny twórca Obcego czy Gladiatora.
Punkt wyjścia do całej historii jest stosunkowo prosty. Oto dwóch przyjaciół, Ray (Brian Tyree Henry) i Manny (Wagner Moura), dorabiają sobie przez udawanie agentów DEA, czyli Agencji do Walki z Narkotykami. W przebraniu dokonują nalotów na dziuple osób zajmujących się tworzeniem oraz dystrybucją narkotyków i sprzątają im sprzed nosa pieniądze lub towar, który jest przekazywany dalej dilerowi, z którym współpracują. Pewnego razu decydują się jednak na ryzykowny nalot spoza własnego terenu, w którym pomaga im trzeci, nowy wspólnik. Akcja nie przebiega zgodnie z planem, a konsekwencje są opłakane w skutkach, choć w ręce duetu wpada torba pełna pieniędzy. Problem pojawia się w chwili, w której obaj zdają sobie sprawę, że ktoś zaczyna na nich polować i nie cofnie się przed niczym, by dopiąć swego. Nie chodzi tylko o odzyskanie skradzionych pieniędzy, ale przede wszystkim wysłanie wiadomości.
Najsilniejszą stroną Złodzieja dragów jest bez wątpienia duet głównych bohaterów. Nie oni sami, ale konkretnie duet. O ile Ray jest świetnie zagrany przez Briana Tyree Henry'ego, bije od niego charyzma, jest ciekawie zarysowany i do każdej sceny wnosi przynajmniej element rozrywkowy, to w trakcie dwóch pierwszych odcinków trudno jest się zaangażować w losy Manny'ego, który jest tym spokojniejszym, bardziej wycofanym i ułożonym z tej dwójki. O ile chemia obu aktorów świetnie współgra we wspólnych scenach (których na szczęście jest mnóstwo), które wypadają bardzo realistycznie i wiarygodnie z powodu świetnie napisanych dialogów, o tyle ich rozdzielanie nie działa na korzyść serialu Apple TV+. Blask reflektorów w trakcie dwóch epizodów głównie spada na Raya, przez co wychodzi na ciekawszą postać, ale niewykluczone, że swoje pięć minut w przyszłości dostanie i Manny. Na razie jednak trudno o nim powiedzieć coś konkretnego i ciekawego. To ich utarczki słowne i światopoglądowe sprawiają, że serial ogląda się z zaangażowaniem i uśmiechem na ustach.

Sama fabuła nie powala na kolana. Sam punkt wyjścia i to, co jest główną osią, jest ciekawe, ale w środku jest całe mnóstwo waty, która nie angażuje równie mocno. Najwięcej czasu zabiera tutaj wątek rodzinny Raya, którego ojciec jest w więzieniu. Istotna jest też jego relacja z byłą dziewczyną swojego ojca, a także trudna przeszłość, którą poznajemy za pomocą retrospekcji. Ray walczy też z uzależnieniem. Jak widać jest tu wiele ciekawych na papierze elementów, ale póki co nie składają się one w koherentną całość. Złodziej dragów zdecydowanie by skorzystał na nieco szybszym tempie i konkretach.
To zarzut, który można mieć też do tonu. Chwilami jest to produkcja, z której łatwo jest się śmiać. Teksty głównych bohaterów są zabawne i naprawdę da się poczuć, że to są przyjaciele, którzy dużo już ze sobą przeszli i nawet w trudnych chwilach potrafią rzucić żartem, który bawi. Tej komedii i czarnego humoru jest sporo, ale przeplata się to z chwilami, gdy produkcja sili się na powagę, a to wypada już gorzej, bo zbyt mocno kontrastuje z tymi lekkimi chwilami.

Siłą wielu seriali Apple TV+ była ich jakość. Platforma nigdy nie szczędziła pieniędzy na budżety swoich produkcji. Te zwykle zachwycały albo przynajmniej trzymały stabilny poziom. Tu mnie Złodziej dragów rozczarował najbardziej, bo wygląda on po prostu brzydko. Nie jest to najgorsze, co w życiu widziałem, ale nie jestem w stanie zrozumieć decyzji o nałożeniu tych dziwnych filtrów, przez które wszystko wygląda bardziej „brudno”. Rozumiem, że mogła twórcami kierować chęć ukazania, że świat narkotyków i Filadelfii nie jest najpiękniejszy, ale dało się to zrobić w inny sposób niż przez przyciemnianie ekranu. Miałem też nieprzyjemne deja vu z 1. sezonu Rodu smoka, ponieważ w pierwszym odcinku podczas nalotu na farmie ewidentnie kręcono całą sekwencję w ciągu dnia i w pełnym słońcu, a potem próbowano to zakryć w postprodukcji. Efektem jest szara breja na ekranie, która pozoruje pochmurny krajobraz. To złudzenie jednak wcale nie działa, bo gołym okiem widać, że na planie było kompletnie inaczej. Brakuje mi seriali i filmów, w których nocne sceny, nawet jeśli kręcone za dnia, miały swój styl i się wyróżniały. Tu wyglądało to wprost fatalnie.

Mogę też pochwalić podejście do budowania głównych bohaterów. Mają doświadczenie w udawaniu kogoś, kim nie są, ale to nie czyni z nich agentów DEA. Strzelanina w jednym z odcinków świetnie pokazuje ich braki w posługiwaniu się bronią. Dodaje to realizmu całej produkcji i podbija stawkę. Głównymi bohaterami nie są ludzie, którzy obchodzą się z bronią każdego dnia. Każda potyczka tego typu to ocieranie się o śmierć. Bardzo mi się to podoba, bo jest wiele produkcji, w których nawet z typowych „everymanów” robi się po czasie maszyny do zabijania. Tu tak nie jest i jest to odświeżające.

Trudno na razie powiedzieć więcej o Złodzieju dragów. Pierwsze dwa odcinki mozolnie budują intrygę i głównych bohaterów. Ich relacja jest świetnie zarysowana i najbardziej angażuje wraz z faktem, że śledzimy losy zwykłych, acz szarych moralnie facetów, którzy nie mają pojęcia o wielu rzeczach i po raz pierwszy wdają się w strzelaniny i podobnie ryzykowne sytuacje. Całości brakuje jednak lepszego tempa i skupienia na głównym wątku. Elementy komediowe wprowadzają potrzebny luz i dodają wartości rozrywkowej, ale sama intryga na razie kuleje i dostarcza zbyt mało odpowiedzi na to, co się dzieje. Oglądanie bohaterów błądzących we mgle jest ciekawe i zabawne chwilami. Można im nawet współczuć. Gorzej jest, gdy to widz błądzi we mgle i nie wie, dokąd ta produkcja w ogóle prowadzi i czym chce być. Nie jest to bowiem typowy serial gangsterski, kryminalny ani nawet czarna komedia. Złodziej dragów łączy elementy charakterystyczne dla wszystkich tych gatunków, ale efektem nie jest najczystszy towar Waltera White'a, a raczej żel aloesowy zwinięty z podejrzanej farmy.
Poznaj recenzenta
Wiktor Stochmal


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1955, kończy 70 lat
ur. 1947, kończy 78 lat
ur. 1952, kończy 73 lat
ur. 1965, kończy 60 lat
ur. 1970, kończy 55 lat

