Zwyczajna dziewczyna – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 26 maja 2017Zwyczajna dziewczyna to kolejna produkcja o przemyśle filmowym, jednak pod płaszczykiem ciężkiej doli scenarzystów kryje się historia o pewnej kobiecie i ciężkich czasach, w których przyszło jej żyć.
Zwyczajna dziewczyna to kolejna produkcja o przemyśle filmowym, jednak pod płaszczykiem ciężkiej doli scenarzystów kryje się historia o pewnej kobiecie i ciężkich czasach, w których przyszło jej żyć.
Film powstał na podstawie powieści Lissy Evans Their Finest Hour and a Half. Catrin Cole (Gemma Arterton) zdobywa upragnioną, nieźle płatną pracę – zostaje scenarzystką filmową. Trzeba jednak nadmienić, że jest rok 1940, niemieckie samoloty bez litości bombardują Londyn, a Brytyjczycy potrzebują czegoś na wzmocnienie morale i ku pokrzepieniu serc. Filmy to świetny sposób, aby zapomnieć o trudach wojny, a państwo robi wszystko, żeby jego pieniądze nie szły na marne. Czas więc wyprodukować film, który widzowie pokochają. Sęk w tym, że kino wciąż opiera się na męskich bohaterach, zbawiających swe wybranki czy ratując je z różnych opresji. Catrin ma za zadanie zająć się przede wszystkim kobiecymi kwestiami, ale szybko zdaje sobie sprawę, że kobietom należy się coś więcej, niż rola biednej i wciąż przez jakiegoś przystojniaka ratowanej niewiasty. Postawa Catrin rodzi drobne napięcia pomiędzy nią a Tomem Buckleyem (trudny początkowo do rozpoznania Sam Claflin), scenarzystą, który jest w kwestii feminizmu typowym przedstawicielem na nie. Catrin nie jest może bojowniczką o prawa kobiet, ale robi co może, aby przemycić swoim bohaterkom jak największą rolę w danej historii. Jest też mężatką, a praca jest jej wybitnie potrzebna, ponieważ jej mąż Ellis (Jack Huston) to artysta malarz, a jak wiadomo, tym nigdy nie było łatwo.
Fabuła scenariusza pisanego przez bohaterów opiera się na historii dwóch sióstr, które uratowały brytyjskich żołnierzy z plaż Dunkierki, a następnie przetransportowały ich swoją starą łodzią do Anglii. Jedną z ról w filmie gra Ambrose Hilliard (Bill Nighy), aktor przekonany o swoim kunszcie i geniuszu bez cienia wątpliwości. Jako że Stany Zjednoczone są sojusznikiem Wielkiej Brytanii, w produkcji musi także zagrać Amerykanin. Wybór pada na Carla Lundbecka (Jake Lacy), który jest pilotem, ale na pewno nie aktorem. Jego brak talentu rodzi zresztą sporo akcentów humorystycznych. Wydawałoby się, więc że pomimo osadzenia akcji Their Finest w trakcie II wojny światowej, będzie to film głównie o produkowaniu filmów. Początkowo zresztą tak jest – subtelny humor wywołuje pozytywne odczucia, a okazjonalne bombardowania nie zdają się końcem świata. Tom to ten typ człowieka, który pracuje bez wytchnienia nawet, kiedy nieopodal spada bomba. Powstanie filmu o dzielnych siostrach to priorytet – także dla Catrin. Jednak gdzieś w połowie produkcji nastrój się zmienia, a praca scenarzysty spada na drugi plan, oddając pole uczuciom.
Bohaterowie produkują film może nie tyle propagandowy, ale z pewnością wzbudzający pozytywne uczucia u widzów. Pełno w nim schematów, których tak nie lubi Catrin – dziewczyny pełnią w nim rolę drugoplanową, oddając pole dzielnym Brytyjczykom i ich amerykańskiemu koledze. Podobnie ma się rzecz ze Their Finest, ponieważ chcąc nie chcąc, łapie się tę produkcję na realizowaniu podobnych schematów – Catrin i Tom współpracują coraz lepiej, co jakoś nikogo szczególnie nie zdziwi. Kiedy wydaje się więc, że całość zmierza ku przewidywanemu końcowi… film jednak zaskakuje. Nie do końca rozumiem, dlaczego na polskim plakacie film ten jest określany jako komedia, co jest sporym nadużyciem (ok, pewnie to chwyt marketingowy…). To nie tak, że brakuje tu poczucia humoru, ale na pewno film nie wywołuje salw śmiechu. Nie brakuje także momentów naprawdę smutnych, w końcu wojna odciska swoje piętno na bohaterach. Komediodramat będzie sensowniejszym określeniem gatunku (o romansie nie wspominając).
Their Finest to przy okazji nie tylko dość zgrabna historia, ale także dobre aktorstwo – Gemma Arterton gra swoją bohaterkę subtelnie i przemyślanie, ale absolutnie rewelacyjny jest Bill Nighy w roli przemądrzałego aktora Ambrose Hilliarda. Cieszy także obecność Helen McCrory w roli jego agentki (patrząc na obsadę można stwierdzić, że grają tu naprawdę sami cenieni aktorzy). Przy okazji widz może zobaczyć, jak powstawały filmy w tamtym okresie, a efekty i wszelkie sztuczki speców od efektów specjalnych robią wrażenie. Najlepszym przykładem jest sama Dunkierka i jej plaża – jak łatwo rozmnożyć żołnierzy? To wcale nie takie trudne, choć efekt końcowy jest odrobinkę dziwny. Tak więc jeżeli Their Finest to dobry film, co w nim nie wyszło? Przede wszystkim zbytnio rozciągnięto akcję – produkcja trwa prawie dwie godziny i trafiają się momenty znużenia. Chwilami jest też niestety dość przewidywalnie, aczkolwiek i pod tym względem produkcja czasem zaskakuje.
To dobre kino, nie zwalające z nóg tempem akcji, ale przedstawiające ciekawą historię ze szczyptą romansu, przy okazji ucząc też ciekawostek o sztuce filmowej. Film jest delikatny jak jego bohaterka, która jednak z czasem staje się coraz silniejsza.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Karolina SzenderaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat