Studio: sezon 1, odcinek 7 - recenzja
Kolejny odcinek Studia postanawia obśmiać zjawisko rasizmu w Hollywood. Temat wałkowany od dawna, przemielony na tysiąc możliwych sposobów, a jednak wciąż rozbudzający wyobraźnię i zmuszający do dyskusji: czy kierunek obierany przez studia filmowe jest tym najwłaściwszym?
Kolejny odcinek Studia postanawia obśmiać zjawisko rasizmu w Hollywood. Temat wałkowany od dawna, przemielony na tysiąc możliwych sposobów, a jednak wciąż rozbudzający wyobraźnię i zmuszający do dyskusji: czy kierunek obierany przez studia filmowe jest tym najwłaściwszym?

Odcinek zaczyna się od świętowania triumfu. Wracamy do początków serii i filmu Kool-Aid, który Matt zobowiązał się wyprodukować. Zajawka produkcji okazała się wielkim sukcesem w Internecie i teraz nadszedł czas najważniejszych decyzji. Kto będzie w obsadzie? Cały odcinek skupia się na tym właśnie zagadnieniu. Nie ma w tym siódmym epizodzie zbyt wielu słownych żartów, jest za to ogrom humoru sytuacyjnego. Producenci i osoby odpowiedzialne za film wpadają bowiem w samonakręcającą się spiralę. W pewnym momencie sami nie wiedzą, co może być odebrane jako rasizm, więc towarzyszy im pewna paranoja.
Seth Rogen kontynuuje swoją satyrę na Hollywood w sposób bezpardonowy, ale i bezbłędny. Wypunktowuje kolejne wtopy studiów filmowych. Zbytnie skupianie się na kwestiach inkluzywności, przesadne obawy przed urażeniem różnych grup społecznych, wmawianie sobie wiedzy na temat działania psychologii tychże grup. W tym wszystkim kompletnie znikają najważniejsze kwestie dotyczące produkcji. I to świetnie widać w tym odcinku Studia. Z dziwnych powodów zostaje zmieniona niemal cała ustalona obsada filmu, na kilka tygodni przed rozpoczęciem zdjęć trzeba przepisać cały gotowy scenariusz, scenarzyści z równie dziwnych powodów nie chcą podjąć się owego przepisywania. Nagle dobrze zapowiadająca się produkcja zamienia się w organizacyjny chaos.
Na sam koniec te zupełnie niepotrzebne zmiany i roszady wpływają na budżet produkcji, a co za tym idzie – trzeba ciąć koszty. Tak więc cała esencja filmu staje się rzeczą drugoplanową. "Najpierw uniknijmy wyimaginowanych kontrowersji, a dopiero później sprawmy, by nasz film jakoś tam wyglądał" – tak można w skrócie zdefiniować myślenie twórców. Matt Remick podejmuje decyzję, by ze względu na dodatkowe koszty przepisywania scenariusza i zatrudnienia zupełnie nowej obsady za efekty komputerowe wzięło się AI. Prowizorka na najważniejszym odcinku filmu animowanego. Rogen trafia w punkt, idealnie definiuje problem, jaki istnieje w Hollywood. Jako odbiorca generowanych przez fabrykę snów treści widzi błędnie rozłożone akcenty. W bardzo jaskrawy, ale najprostszy sposób obrazuje swoje słuszne obawy. To jest siła całego tego serialu: perfekcyjne obśmianie tego, co większość zewnętrznych obserwatorów doskonale widzi.

Ostatnie sceny to bolesne zderzenie z widzami, którym bardziej zależy na jakości filmu niż na tym, jakie ludzkie rasy są reprezentowane na ekranie. Fani wolą mieć pewność, że to, co widzą w kinie, jest robione przez człowieka, że jest w tym wszystkim dusza i pasja, a nie chłodna kalkulacja tego, co wkurzy jak najmniejszą liczbę osób. W dzisiejszych czasach filmy stają się coraz bardziej analityczne, podporządkowane algorytmom. Jest w tym odcinku scena, w której producenci Kool-Aid wyliczają, ile osób o danym kolorze skóry powinno wystąpić w ich filmie. Wychodzi im 0,3 % Azjaty. Brzmi to absurdalnie, zwłaszcza gdy Matt dodaje, że teoretycznie Izrael jest częścią Azji i zatrudnienie Żyda załatwi sprawę. Bolesny, ale jakże prawdziwy obraz obecnego Hollywood. Ten odcinek to kwintesencja tego, o czym zwykli ludzie mówią od dawna. Rogen trafnie konkluduje problem coraz gorszej jakości filmów. Zestawia ze sobą problem inkluzywności, przez którą pieniądze z filmowych budżetów idą nie w to miejsce, gdzie trzeba. To sprytny zabieg, zwłaszcza w kontekście zjawiska wykorzystania w filmach sztucznej inteligencji. Rogen pokazuje, że z jednej strony producenci robią wszystko, by nie obrazić ludzi, z drugiej zwalniają pracowników i zastępują ich AI. Satyra w tym odcinku jest niezwykle inteligentna i poruszająca bardzo ważne kwestie. Rogen bawi widza, ale także zmusza go do głębokich przemyśleń, co jest kolejnym niewątpliwym atutem Studia.
W tym odcinku jest tylko jedno cameo. To Ice Cube, który wypada naprawdę dobrze. Przede wszystkim jest wyluzowany, zachowuje się jak prawdziwy raper, nie unika wulgarnego słownictwa, nie waży słów, nie martwi się, że kogoś może obrazić. Jest zupełnym przeciwieństwem pracowników Studia Continental. Na podstawie tego kontrastu, po raz kolejny pokazano, jak małym problemem jest to, co próbuje się ludziom wmówić, a więc kwestia mitycznej inkluzywności. Temat dobrze znany, tak jak pisałem wyżej, dość mocno wyeksploatowany, ale Seth Rogen potrafi dołożyć coś od siebie. Nie bawiłem się na tym odcinku tak dobrze jak na kilku poprzednich, ale nie jest to epizod, który obniża poziom. Zwyczajnie nie dało się z tego tematu wycisnąć więcej świeżych treści.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński
Najlepsze z 24h


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1985, kończy 40 lat
ur. 1988, kończy 37 lat
ur. 1980, kończy 45 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1986, kończy 39 lat

