Maxa Opokę poznaliśmy w powieści Cmentarz osobliwości. Bohater wykreowany przez Paulinę Hendel stał się właścicielem okazałej posiadłości... ale też przylegającego do niej cmentarza, który wcale do spokojnych nie należy. W pierwszej powieści z cyklu Maks musiał dogadać się z niepokornymi duszami.
Autorka nie spoczęła na laurach i napisała nową powieść o sympatycznym bohaterze - i co więcej, książka ta ma dzisiaj premierę. W Cmentarzu zagubionych dusz Max, kiedy już opanował sytuację u siebie... zostaje wysłany do jeszcze bardziej ponurej nekropolii i musi zmierzyć się z tamtejszymi mieszkańcami i ich problemami.
Jeśli jeszcze się zastanawiacie czy warto sięgnąć po powieść Hendel, to mamy dla Was jej fragment. Znajdziecie go poniżej, pod opisem i okładką książki.
Cmentarz zagubionych dusz - opis i okładka książki
Wydaje się, że w życiu Maxa Opoki wreszcie wszystko zaczęło się układać. Zadomowił się w Lawendowym Dworku, opanował sytuację na cmentarzu, zaprzyjaźnił się z zamieszkującymi go duszami i pracownikami. Ale taki luksusowy spokój nie może przecież długo trwać…
Max dostaje propozycję nie do odrzucenia: zostanie wysłany z misją szpiegowską na inny cmentarz położony… hm, tam gdzie wrony zawracają – w maleńkiej wiosce Pokos na skraju Zimowej Puszczy.
Kiedy Max przybywa na miejsce, nie zostaje zbyt życzliwie przyjęty, ani przez żyjących mieszkańców, ani przez tamtejsze dusze. A co gorsza, dziedziczka cmentarza okazuje się… no cóż, nad wyraz specyficzna. Livia – niepozorna, białowłosa dziewczyna z niepokojącym blaskiem w oczach – trzyma całą Zimową Puszczę żelazną ręką.
Jakim cudem udaje jej się poskromić niepokorne dusze? Dlaczego jest tak wrogo nastawiona wobec całego świata? Jakie tajemnice kryje cmentarz, którym opiekuje się młoda dziedziczka?
Cmentarz zagubionych dusz - fragment książki
Dziewczyna odwróciła się i zmierzyła mnie wrogim spojrzeniem. A ja zaniemówiłem na widok jej oczu. Były tak błękitne, że aż emanowały delikatną łuną, zupełnie jakby mogły rozjaśnić ciemności. Były też zimne jak lód.
– Czego? – zapytała obojętnym tonem.
– Rano ci mówiłem, że jest pewien koleś, który szuka roboty, no i…
– To niech szuka dalej. – Po prostu się odwróciła.
– Proszę poczekać! – Dogoniłem ją i złapałem za ramię.
Błyskawicznym ruchem ściągnęła z siebie moją rękę i wykręciła ją boleśnie.
– Nigdy… mnie… nie… dotykaj – wycedziła.
– Dobrze, to się już nie powtórzy – obiecałem, kiedy tylko mnie puściła. – Nazywam się Max O… Orzeł – skłamałem. – Chcę pracować na twoim cmentarzu.
Livia przyjrzała mi się uważnie, później zerknęła na Borda i znów na mnie.
– Nie. – Ruszyła dalej w swoją stronę
– Mam doświadczenie! – Dogoniłem ją. – Byłem rękodajnym na cmentarzu po Glariusie Muertonie! – Teatralnie splunąłem na zamarzniętą ziemię.
– Gratuluję – stwierdziła i znów ruszyła przed siebie.
– Muszę dostać tę pracę!
Zdało mi się, jakby na skwer wylegli prawie wszyscy mieszkańcy Pokosu, żeby popatrzeć na widowisko. Nie byłem tylko pewien, czego oczekiwali. Nawet Bordo został jakoś w tyle.
– Nie wyjadę stąd, dopóki mnie nie zatrudnisz! – zawołałem.
Livia odwróciła się do mnie i podeszła kilka kroków.
– Nigdy cię nie zatrudnię – powiedziała spokojnym tonem. – Więc masz dwa wyjścia. Albo stąd wyjedziesz najbliższym pociągiem. Albo wiosną odnajdziemy twoje zamarznięte zwłoki.
– Czy to groźba? – zapytałem jak idiota.
– Nie, obietnica – rzuciła. – Zimowa Puszcza pożera takich jak ty. – W jej głosie kryła się nutka pogardy. Ale tylko jedna mała nutka, zupełnie jakby na więcej nie było warto się wysilać.
– Jestem twardszy, niż wyglądam – zapewniłem.
Jeden kącik ust Livii uniósł się w kpiącym uśmiechu.
– Tak sądzisz? – zapytała.
Nawet nie wiem, jak to się stało. Wykonała kolejny krok w moją stronę, obrót i nagle stała obok mnie, przykładając mi nóż do gardła. Mój nóż, który jeszcze przed sekundą tkwił za paskiem. Czułem, jak po szyi spływa mi kropla krwi. Skubana szybka była. Ale ja też.
Odchyliłem się, zbiłem ręką jej dłoń i uniknąłem ostrza z powrotem lecącego na moją krtań. Przez ułamek sekundy zdało mi się, że Livia skinęła głową z uznaniem.
– Nie mam wolnych etatów – stwierdziła. – Poza tym nigdy nie zatrudniłabym kogoś, kogo nie znam, kto pojawia się w Pokosie z obitą twarzą i twierdzi, że ma doświadczenie. Wyjedź stąd, dopóki jesteś żywy. Później to już nie będzie takie proste.
Odeszła, a ja zostałem sam na środku skwerku. Zawiedziona widownia zaczęła się rozchodzić. Odwróciłem się do Borda, który rozłożył ręce.
– Próbowałem – stwierdził. – Więcej ci nie pomogę. Wracaj do siebie. – Również odszedł.
– Kiedy ja nie mogę wrócić – rzuciłem cicho, z żalem.
Zostałem na skwerku sam z torbą przewieszoną przez ramię. Mróz szczypał mnie w uszy, poczułem zimno wkradające się pod rozpiętą kurtkę. Tak zawsze wyglądało moje życie – gdziekolwiek się pojawiłem, musiałem udowadniać własną wartość. Bezwarunkowo wierzyli we mnie tylko rodzice. Ciotka, która się mną zaopiekowała po ich śmierci, miała mnie totalnie w poważaniu i nie obchodziło jej, co robiłem całymi dniami, bylebym jej tylko nie przeszkadzał. Kiedy i ona odeszła, nie było nikogo, kto chciałby się mną zaopiekować. A ja nie zamierzałem trafić do sierocińca. Uważałem, że poradzę sobie na nieprzyjaznych ulicach Żaropola. No i nieźle mi szło, dopóki nie spróbowałem okraść kogoś, do kogo nie powinienem nawet się zbliżać. Na dobrą sprawę byłem wtedy jeszcze na tyle głupi, by nie rozpoznać stracha wracającego z włamu na cmentarz. Udałoby mi się zwiać z jego torbą pełną złota, gdybym nie wpadł na jego kolegów z kasty. Ci z kolei zaprowadzili mnie przed oblicze swojego szefa, Diogenesa. Nie wiem, co on wtedy we mnie zobaczył, ale stwierdził, że chyba jestem coś wart albo chociaż nadam się na mięso armatnie, gdy podrosnę.
Przez kilka lat pracowałem dla niego jako kurier i gdybym był wystarczająco lojalny, to może nawet zostałbym jego prawą ręką. Ale postanowiłem go okraść i tu znowu wpadłem w gówno po pachy. Cudem udało mi się zwiać i właśnie wtedy dowiedziałem się o spadku po Glariusie Muertonie. W jego skład wchodził Lawendowy Dworek wraz ze służbą, kawał ziemi i cmentarz osobliwości. Miałem dostawać od państwa pensję za pilnowanie, żeby nikt niepowołany nie wlazł na ten cmentarz ani żeby nic się z niego nie wydostało. W dworku nikt nie wierzył, że nadaję się na dziedzica, a mój zarządca był kilka razy bliski porąbania mnie siekierą. Jednak w końcu udowodniłem im, że nie dość, że się nadaję, to jeszcze jestem być może znacznie lepszy niż moi poprzednicy.
Historia lubi się powtarzać. Miałem wrażenie, że po trzech latach znów znalazłem się w takim samym miejscu. Może nie jestem tu mile widziany, ale Max Opoka tak łatwo się nie poddaje. Codziennie będę zadręczał Livię, żeby mnie zatrudniła, aż w końcu wymięknie. A teraz nadszedł czas, żebym jak najwięcej dowiedział się o Pokosie.
Rozejrzałem się wokół, ale za bardzo nie było tu na co patrzeć – szubienica na samym środku skwerku i niskie, kolorowe domy wszędzie wokół. Po jednej stronie stał bar, a po drugiej sklep. Co dziwne, żaden budynek nie wyglądał jak biuro notariusza. W każdym mieście, w każdej zabitej dechami wsi znajdowało się biuro notariusza. Ci urzędnicy zajmowali się paktami, Spisem Powszechnym i chowaniem zmarłych. Byli dosłownie wszędzie. Nie żebym teraz szczególnie szukał takiego, bo zazwyczaj unikałem ich jak ognia i lubiłem tylko jednego notariusza, który pochodził z Pogorzelisk, miał miękkie serce i pomagał nam w naszych dworkowych przekrętach. Nic to, później się dowiem, gdzie urzęduje tutejszy.
Zaburczało mi w brzuchu, więc ruszyłem do sklepu. W połowie drogi się jednak zatrzymałem.
– A to co, u licha? – zdziwiłem się, kucając przed zamarzniętą kałużą.
Tuż obok niej w gęstym błocie widniał odciśnięty ślad bosej stopy. Pomijając kwestię, że trzeba być świrem, żeby spacerować bez butów przy takiej pogodzie, ktoś, kto zostawił taki odcisk, był chyba olbrzymem. Postawiłem obok własną stopę, co najmniej dwa razy mniejszą. Pokręciłem głową. To nie mógł być człowiek. A skoro to nie był człowiek, pozostawała tylko jedna opcja.