Coś: przeczytaj fragment zekranizowanego horroru SF
Jeśli jesteście ciekawi jak wypada pierwowzór filmu Coś i jaka jest jego historia, to mamy dla Was fragment tej książki.
Jeśli jesteście ciekawi jak wypada pierwowzór filmu Coś i jaka jest jego historia, to mamy dla Was fragment tej książki.
Utwór Coś to rozbudowane opowiadanie Johna W. Campbella, które zainspirowało Johna Carpentera do stworzenia jednego z najbardziej wyrazistych horrorów science fiction w historii kinematografii. Powstały w 1982 film The Thing (w Polsce znany jako Coś lub Rzecz) z Kurtem Russellem w roli głównej nadal wywołuje i widzów fascynację i poczucie niepokoju.
Niedawno, nakładem wydawnictwa Vesper w ramach serii Wymiary, ukazało się pełne wydanie tekstu Campbella wraz z dodatkowymi materiałami publicystycznymi. Poniżej, pod opisem książki i jej okładką, możecie przeczytać przedmowę Roberta Silverberga, a także pierwszy rozdział utworu Coś w przekładzie Tomasza Chyrzyńskiego.
Coś - opis i okładka książki
Niniejsza książka zawiera nigdy wcześniej niepublikowaną, pełną wersję jednego z najważniejszych opowiadań science fiction: Who Goes There? Johna Campbella. Opublikowane pierwotnie w 1938 roku w czasopiśmie „Astounding Science Fiction”, stało się kanwą powstałego w 1951 roku filmu The Thing from Another World. Ponad trzydzieści lat później na ekrany kin trafił remake obrazu – The Thing (Coś) w reżyserii Johna Carpentera z Kurtem Russellem w roli głównej.
To za sprawą tej kultowej już dziś ekranizacji historia grupy amerykańskich naukowców stacjonujących na Antarktydzie, którzy natrafiają na wrak statku kosmicznego i uwięzionego w lodzie przybysza z obcej planety zyskała światowy rozgłos.
Mało kto miał jednak okazję zapoznać się z jej literackim pierwowzorem. W 2017 roku pracujący nad biografią Campbella Alec Nevala-Lee odnalazł w archiwach Houghton Library na Uniwersytecie Harvarda zdecydowanie dłuższą i bogatszą w szczegóły wersję słynnego opowiadania, które niedawno dopiero ujrzało światło dzienne. Wydanie, które Czytelnik trzyma w dłoniach, zawiera również przedmowę Aleca Nevala-Lee oraz wprowadzenie jednego z najbardziej znanych pisarzy science fiction, Roberta Silverberga. Polska edycja została wzbogacona o posłowie Piotra Goćka, a także fragment powieści będącej kontynuacją historii opisanej przez Campbella.
Coś - fragment książki
Wprowadzenie
Robert Silverberg
Nowela Kim jesteś? autorstwa Johna W. Campbella Juniora jest jednym z najsłynniejszych horrorów science fiction, jakie kiedykolwiek napisano. Kiedy ukazała się po raz pierwszy w sierpniu 1938 roku w „Astounding Science Fiction”, magazynie od niespełna roku redagowanym przez dwudziestoośmioletniego Campbella, natychmiast zyskała status klasyki. Obok By His Boot-straps Roberta A. Heinleina, Nerves Lestera del Reya oraz Nightfall Isaaca Asimova była jednym z czterech fundamentów wydanej w 1946 roku antologii Adventures in Time and Space, książki mimo upływu ponad siedemdziesięciu lat wciąż wznawianej, gdyż stanowiącej najlepszy zbiór historii opublikowanych w złotej erze fantastyki naukowej (w większości pochodzących z magazynu Campbella). W 1971 roku opowiadanie Campbella zajęło pierwsze miejsce w głosowaniu, w którym członkowie stowarzyszenia Science Fiction Writers of America wybierali najwybitniejsze nowele tego gatunku do antologii Hall of Fame. Trzykrotnie było ekranizowane, a w 2014 roku konwent miłośników fantastyki World Science Fiction Convention przyznał mu nagrodę Hugo za najlepszą nowelę 1938 roku. Doskonale pamiętam, jak sam, będąc trzynastolatkiem, czytałem tę historię po raz pierwszy w Adventures in Time and Space; wywarła na mnie wtedy ogromny wpływ i, kiedy do niej wracałem po latach, nigdy mnie nie rozczarowała. Za każdym razem czułem to samo podekscytowanie, co na początku. Kim jesteś? to arcydzieło, tekst pisarza w szczytowej formie.
Campbell pełnił funkcję redaktora magazynu „Astounding” i jego następcy, „Analog Science Fiction”, przez kolejne trzydzieści trzy lata, publikując w tym czasie utwory najlepszych autorów gatunku, takich jak Heinlein, Asimov, Theodore Sturgeon, Henry Kuttner, L. Ron Hubbard, A.E. van Vogt, L. Sprague de Camp i wielu innych wybitnych postaci tego formatywnego okresu w historii literatury fantastycznonaukowej. Sam też był nietuzinkowym, fizycznie imponującym, ogromnym mężczyzną o władczym głosie. Kiedy w 1955 roku, jako wystraszony, raczkujący pisarz, zawitałem po raz pierwszy do jego biura, w dalszym ciągu był liczącym się w branży redaktorem. Chociaż sam już nie pisał fantastyki – z powodu obowiązków redaktorskich nie miał na to czasu – był krynicą pomysłów, którymi szczodrze się dzielił z przychodzącymi do niego autorami (także ze mną, mimo że byłem ledwie dwudziestoletnim amatorem).
Nie docierało wówczas do mnie, początkującego literata stojącego przed obliczem wielkiego Johna Campbella, że człowiek ten kiedyś również był początkującym, młodym, niepewnym, usiłującym zarobić na utrzymanie pisarzem. Tak jak ja zaczął pisać prozę jako nastolatek.
I tak samo jak ja od razu zyskał aprobatę wydawcy. Tyle że redaktor, który przyjął jego pierwsze opowiadanie, niestety zaraz potem je zgubił, a ponieważ Campbell nie miał kopii, przepadło na zawsze. Ale drugie opowiadanie, When the Atoms Failed, zapewniło mu w 1930 roku zawodowy debiut w styczniowym numerze „Amazing Stories”. Miał wtedy dziewiętnaście lat. We wstępie wydawca napisał: „Nasz nowy autor, który jest studentem Massachusetts Institute of Technology, wyjątkowo umiejętnie łączy naukę z fantazją, tworząc prozę o prawdziwie naukowej i literackiej wartości”.
Młody Campbell wkrótce napisał kolejne, długie historie: The Black Star Passes, Piracy Preferred, Islands of Space, Invaders from the Infinite i inne, które ugruntowały jego pozycję, choć był ledwie dwudziestoparolatkiem, jako drugiego najpopularniejszego w tamtym czasie pisarza fantastyki. Wyprzedzał go jedynie dr E.E. Smith, autor obszernych i ciężkich epopei kosmicznych, którego Campbell ostrożnie naśladował. Przed 1934 rokiem, kiedy jego powieść w odcinkach The Mightiest Machine zaczęła ukazywać się w „Astounding” (wówczas już czołowym magazynie w branży), czytelnicy cenili go bardziej niż nawet samego Smitha.
Problem tkwił w tym, że szybki sukces pisarski nie przekładał się na stabilność finansową. Magazyny science fiction w tamtym wczesnym okresie płaciły co najwyżej centa za słowo, a główny odbiorca Campbella, „Amazing Stories”, czynił to po publikacji, co oznaczało, że autor mógł czekać na honorarium nawet dwa lata. I chociaż Campbell był ważną osobistością dla czytelników fantastyki, nie wiodło mu się w codziennym życiu. Na trzecim roku został wydalony z MIT po trzech nieudanych próbach zaliczenia kursu języka niemieckiego, który był przedmiotem obowiązkowym. Po tym żenującym fiasku zapisał się na Duke University, gdzie po intensywnym letnim kursie niemieckiego wreszcie, w 1934 roku, ukończył studia. Był już wówczas żonaty, a ponieważ pisanie nie zapewniało mu utrzymania, podejmował rozmaite prace – choćby sprzedawcy samochodów, akwizytora klimatyzacji czy sekretarza w Mack Trucks – w żadnej z nich jednak nie utrzymał się zbyt długo.
Jako pisarz także napotykał trudności. F. Orlin Tremaine, wnikliwy redaktor „Astounding”, zaczął żywić przekonanie, że czytelnicy są znużeni „nadnaukowymi” poniekąd opowieściami, które pierwsze zapewniły Campbellowi sławę – rozwlekłymi epopejami, w których surowi, metodyczni herosi w kółko ratują świat przed napawającymi trwogą obcymi, opanowawszy uprzednio z niebywałą łatwością takie umiejętności, jak choćby podróżowanie z prędkością większą niż światło, wytwarzanie promieni niszczących materię, uwalnianie energii atomowej i przemierzanie nadprzestrzeni. W 1935 roku Campbell oddał trzy obszerne odcinki The Mighties Machine, ale Tremaine odrzucił wszystkie. Nasz autor nie miał ich gdzie sprzedać, gdyż w „Amazing Stories” i tak już przetrzymywali jego powieść, za którą jeszcze nie zapłacili, z kolei „Wonder Stories”, trzeci z trzech liczących się magazynów science fiction w tamtym okresie, miał kłopoty finansowe i rzadko nabywał nowe teksty. Nie mając wydawcy dla trzech nowel, Campbell znalazł się w trudnej sytuacji materialnej.
Wyczerpawszy potencjał galaktycznej epopei technologicznej, na której zbudował sławę, zaczął cokolwiek desperacko zmieniać swój literacki wizerunek. Za radą Tremaine’a rozpoczął pod pseudonimem Don A. Stuart serię nastrojowych, poetyckich historii o dalekiej przyszłości. Wszystkie one, począwszy od niepokojącego, wizjonerskiego opowiadania Twilight po Blindness, The Machine, Night i kilka innych opowieści, natychmiast spodobały się czytelnikom „Astounding”. Chcąc uciec ze świata słabo płatnej fantastyki popularnej, Campbell zwrócił się do „Argosy”, tygodnika poświęconego beletrystyce, znanego z publikacji powieści fantastycznych takich pisarzy, jak Edgar Rice Burroughs czy A. Merritt, a do tego całkiem dobrze płacącego. Zaproponował Frozen Hell, zgrabną, trzymającą w napięciu powieść o zdanej na siebie ekspedycji na Księżyc, która nie przekonała Tremaine’a. Była napisana w formie pamiętnika, co niezbyt odpowiadało gustom ówczesnych czytelników czasopism, pragnących wartkiej akcji, toteż ani „Argosy”, ani żaden inny magazyn się nią nie zainteresował. (W końcu ukazała się drukiem w 1951 roku, nakładem niewielkiego wydawnictwa, pod tytułem The Moon is Hell). Ponieważ mocno naukowe opowieści przestały się sprzedawać, a same nastrojowe historie Dona A. Stuarta nie wystarczały, by się z nich utrzymać, Campbell musiał zacząć pisać coś innego. Z pomocą nowego szefa pisma, Morta Weisingera, przedsięwziął serię chałtur w humorystycznym stylu Stanleya G. Weinbauma, niezmiernie popularnego pisarza, który zmarł w 1935 roku, zrobiwszy krótką, lecz spektakularną karierę. Weinbaum był naturalnym gawędziarzem o charakterystycznym lekkim stylu, czym zjednał sobie rzeszę fanów. Jego popularność zaczęła się od Odysei marsjańskiej, opublikowanej w 1934 roku w „Wonder Stories” Hugona Gernsbacka i nadal często wznawianej w antologiach, i trwała do jego śmierci półtora roku później. Na początku 1936 roku obroty „Wonder Stories” spadły prawie do zera i Gernsback sprzedał czasopismo sieci noszącej adekwatną nazwę „Standard Magazines”, wydającej proste opowiastki przygodowe dla młodzieży. Magazyn przemianowano na „Thrilling Wonder Stories”. Weisinger, wieloletni miłośnik fikcji naukowej, który stanął tam u steru, miał świadomość, że Weinbaum był ulubieńcem czytelników dawnego czasopisma; ale skoro go zabrakło, zwrócił się do Johna Campbella i zaproponował mu napisanie serii opowiadań w stylu zmarłego idola.
Campbell, by nie zalegać z czynszem, gorliwie się zgodził. Fabuły Weinbauma zwykle sprowadzały się do opowieści o odkrywcach kosmosu, którzy w jakiś skomplikowany sposób wplątywali się w kłopoty z obcymi istotami, i chociaż dotychczasowe utwory Campbella były co najwyżej lekkie, zaoferował on szereg żywych historyjek w duchu weinbaumowskim, opowiadających o dwóch badaczach kosmosu: Pentonie i Blake’u. Pierwszy tekst, oddany wiosną 1936 roku, nosił tytuł Imitation. Weisinger zmienił go na chwytliwszy – Brain-Stealers of Mars (ang. dosł. „Złodzieje mózgów z Marsa”) – i tego samego roku zamieścił opowiadanie w grudniowym numerze „Thrilling Wonder Stories”.
Zaczyna się ono w niefrasobliwym stylu Weinbauma. Penton i Blake, narobiwszy sobie kłopotów na Ziemi, po tym, jak w czasie eksperymentu doprowadzili do wybuchu atomowego, wskakują do statku kosmicznego i ruszają na Marsa. Ze zdziwieniem napotykają tam drzewa przypominające klony palmowe i inne dziwacznie wyglądające rośliny (Weinbaum specjalizował się w osobliwych roślinach i zwierzętach). Wkrótce robi się jeszcze dziwniej: drzewa zmieniają formę, stając się czymś niezwykle obcym, a potem Pentona i Blake’a otacza
jakieś dwadzieścia ich sobowtórów, pod każdym względem identycznych, także jeśli chodzi o głos, osobowość i wspomnienia.
Początkowo bohaterowie reagują dość spontanicznie. Blake strzela ze swojego atomowego pistoletu do jednego z dodatkowych Pentonów, kiedy ten zaczyna okazywać oznaki dalszej przemiany fizycznej, następnie eliminuje innych. Wtedy pojawiają się centauropodobne stworzenia – bardzo przyjaźni rdzenni mieszkańcy Marsa, którzy wyjaśniają telepatycznie, że kształtozmienni to istoty o nazwie thushol, potrafiące zmieniać się w doskonałe imitacje innych form życia.
– Nie dawało nam to spokoju, bo nie byliśmy w stanie tego zrobić – odpowiada jeden z centaurów. – Ale już nie mamy problemu.
– Wiem, ale jak je odróżniacie? Robicie to, czytając w myślach?
– Ależ nie. Nie próbujemy ich odróżniać. Dlatego już nie mamy z tym problemu.
Centaury nie przejmują się obecnością kształtozmiennych wśród nich („skoro imitacja jest tak doskonała, że nie widzimy różnicy, to w czym jest różnica?”), ale Penton i Blake dostrzegają prawdziwe zagrożenie i opowieść, dotąd snuta w rozrywkowym stylu Weinbauma, z nagła przybiera znacznie mroczniejszy ton. Bo co, jeśli przyszły przybysz z Ziemi nieumyślnie sprowadzi z Marsa thushola?
Thushole postrzegał jako istoty o nieskończonych zdolnościach adaptacyjnych, mogące podbić i wchłonąć wszystkich wrogów, gdyby więc jakimś sposobem dostały się na Ziemię, oznaczałoby to koniec ludzkości.
Kosmiczni podróżnicy dochodzą zatem do wniosku, że jedyne rozwiązanie to niezwłocznie wrócić na macierzystą planetę. Tyle że wokół nich roi się od zduplikowanych Pentonów i Blake’ów, nie do odróżnienia od oryginałów. Skąd jako prawdziwi Ziemianie mogą mieć pewność, że żaden thushol nie zajął miejsca jego kompana w drodze powrotnej? Potrzebują jakiegoś wiarygodnego sposobu ustalenia autentyczności i po pewnym czasie Penton go znajduje: genialny test biologiczny, wręcz w stylu Weinbauma, który umożliwia zidentyfikowanie i unicestwienie wszystkich fałszywych Pentonów i Blake’ów. Świat zostaje ocalony i opowieść kończy się weinbaumowską puentą.
Brain-Stealers of Mars to nie więcej jak zręczna chałtura, dopasowana do niewygórowanych wymagań „Thrilling Wonder Stories”. Campbell szybko dostarczył Weisingerowi kolejne przygody Pentona i Blake’a. Wciąż jednak pragnął odciąć się od marnie płacących magazynów science fiction i wiosną 1937 roku złożył wizytę Jackowi Byrne’owi, redaktorowi „Argosy”, który – jak wieść niosła – chciał wydawać więcej fantastyki naukowej, tylko nie miał pojęcia, gdzie jej szukać.
Campbell zrelacjonował spotkanie z Byrne’em w liście do przyjaciela, Roberta D. Swishera, farmaceuty i zagorzałego czytelnika fantastyki naukowej, który mieszkał na przedmieściach Bostonu: „Byrne dostał całą garść pomysłów na opowieści, np. o ludzkim mutancie, ale najbardziej przypadł mu do gustu pomysł Thusola [sic] z Brain-Stealers of Mars. Powiedziałem mu, że napisałem to z nutą humorystyczną – w oczywistym stylu opery komicznej – dla «Wonder». Gdyby jednak chciał ją jako horror, z miejscem akcji na Ziemi, a nie na Marsie… Chciał. Żąda 24 tysięcy, 35 tysięcy lub 44 tysięcy słów. Płaci od 1,25 do 1,5 centa za słowo. 34 tysiące centów brzmi już interesująco… Byrne uznał, że thushole nie powinny chodzić swobodnie po Ziemi. Lepiej umieścić je w jakiejś zamkniętej kolonii w plenerze albo na bezludnej wyspie czy gdzieś – w mieście byłoby to zbyt naciągane i zbyt bezosobowe. (Myślę, że ma rację.) Jest w tym aspekt grozy, bo mogą wydostać się na wolność… Ostatecznie uznałem, że zrobią to podczas ekspedycji antarktycznej, gdy jeden odtaje z antarktycznego lodu… Zacznie się od dziwnego znaleziska. Biolog zamknie zlodowaciałą na kamień bestię w ogrzewanym przez całą noc pomieszczeniu, żeby się rozmroziła przed sekcją; w chatce, w której meteorolog siedzi sam przez całą noc. Coś się za nim porusza. Odwraca się…
Rankiem okazuje się, że stworzenie zniknęło. Wielka zagadka. Meteorolog twierdzi, że przez całą noc nic nie słyszał i odchodzi. Potem zaginie, ale w pewnym momencie ekipa znajduje na wpół stopioną krowę i wyrastającą z tego na trzy stopy kopią meteorologa. Potem to ucieka. Poznają okropną prawdę”.
Tak narodził się przyszły klasyk Kim jesteś? Zalążek od ostatecznej wersji wielkiej historii dzieliło jednak wiele kroków, a także jedno czy dwa potknięcia.
Campbell od razu zabrał się do pisania i, pracując w swoim zwyczajowym tempie, w czerwcu 1937 roku miał gotową nową historię z motywem zmiennokształtnego potwora, osadzoną w bazie na Antarktydzie, której obraz wykrystalizował mu się po przeczytaniu relacji z niedawnej wyprawy admirała Richarda E. Byrda w okolice bieguna południowego. Możliwe też, że w pewnym stopniu zainspirował się nowelą H.P. Lovecrafta W górach szaleństwa, która ukazywała się w odcinkach w „Astounding” w 1936 roku i opisywała wydarzenia na Antarktydzie, chociaż styl i narracja Lovecrafta miały niewiele wspólnego z pisarstwem Campbella. Trzecim czynnikiem, który być może ułatwił Campbellowi wzmocnienie wątku zmiennokształtnych istot, był nietypowy fakt autobiograficzny, ujawniony przez autora po latach: jego matka była jedną z bliźniaczek jednojajowych. Obie siostry były tak do siebie podobne, że młody Campbell ich nie odróżniał. Co więcej, nie przepadały za sobą, ciotka nie lubiła też siostrzeńca. Bywało, że kiedy ten wracał przygnębiony ze szkoły i szukał pocieszenia u matki, doznawał chłodnego odtrącenia, gdyż kobieta, którą brał za matkę, okazywała się jego ciotką.
Nową opowieść zatytułował Frozen Hell, tym samym odgrzebując tytuł niesprzedanej i najwyraźniej niechodliwej powieści sprzed roku o wyprawie na Księżyc. Docelowym odbiorcą miał być czytelnik „Argosy”, ale Jack Byrne z tego magazynu, który zaprosił Campbella do siebie, by porozmawiać o tekście, poinformował go o jego odrzuceniu. Jak Campbell napisał do swojego przyjaciela Swishera, Byrne powiedział, że „to dobra historia, z dobrym pomysłem i dobrze napisana, nie ma w niej jednak bohaterów. Jest cała masa pomniejszych postaci, ale brakuje protagonistów. To prawda. Zdaję sobie z tego sprawę. Dlatego przez większość czasu zastanawialiśmy się, jak wyeksponować kilka postaci”. Po piętnastu minutach dyskusji zastępca Byrne’a, George Post, zasugerował, żeby wprowadzić do historii żeńską postać. Campbell przystał na ten pomysł, ale nie wiedział, jak dodać kobietę do zespołu badawczego na Antarktydzie w latach trzydziestych XX wieku. Wrócił do domu, obiecawszy, że przyjrzy się jeszcze fabule i odpowiednio ją dostosuje.
Campbell urodził się po to, by zostać jednym z najbardziej utalentowanych redaktorów w historii fantastyki naukowej i na podstawie własnych doświadczeń, które zebrałem osiemnaście lat po tym, jak pracował nad swoim antarktycznym horrorem, mogę zaświadczyć o jego zdolnościach i znakomitym wyczuciu w konstruowaniu fabuły. Wiedział, jak naprowadzić autora nie do końca dobrego tekstu na właściwy tor. Umiejętności te zapewne nie były mu obce już w 1937 roku, kiedy to miał przecież za sobą osiem lat pisania fantastyki do rozmaitych magazynów i zdążył opublikować wiele cieszących się popularnością opowiadań.
Wiemy, w jaki sposób przekształcił powieść, którą zatytułował Piekielny lód, w mistrzowską nowelę Kim jesteś?, ponieważ dla porównania dysponujemy dziś tekstem tej pierwszej. Przez wiele lat nikt się specjalnie nie zastanawiał nad tą pierwotną wersją, chociaż wzmianka o niej pojawiła się, kiedy w 2011 roku wydano wersję limitowaną korespondencji Campbella ze Swisherem. Niemniej nawet wtedy sądzono, że rękopis przepadł. Kilka lat później Alec Nevala-Lee, zbierając materiały do swojej książki Astounding (opracowania na temat wpływu Campbella na fantastykę naukową, a w szczególności jego wydawniczych związków z Isaackiem Asimovem, Robertem A. Heinleinem i L. Ronem Hubbardem), natknął się w teczce z korespondencją Campbella na odniesienie do pudła z rękopisami, które Campbell pozostawił w bibliotece Harvard University. Nevala-Lee w końcu odnalazł w tej placówce zapomniane pudło, a w nim antarktyczną wersję Piekielnego lodu, którą wreszcie mogą poznać czytelnicy w XXI wieku.
Porównanie odnalezionego rękopisu z opublikowaną nowelą stanowi pouczającą lekcję na temat rozwoju mistrzostwa Campbella. Rzeczą, która natychmiast rzuca się w oczy po zestawieniu obu wersji, jest fakt, że autor – przyszły redaktor – musiał natychmiast pojąć, że rozpoczął swoją opowieść w niewłaściwym miejscu. Piekielny lód zaczyna się od znalezienia statku kosmicznego obcych, zagrzebanego w lodach Antarktydy, ale mimo że Campbell opowiada o tym, posługując się zwięzłą, sprawną prozą, która stała się cechą charakterystyczną jego twórczości, i opisuje biegun z wyrazistością godną samego admirała Byrda („Północny horyzont był ledwie maźnięty różem, karmazynem i zielenią, południowy zaś pozostawał czarną tajemnicą otulającą biegun…”), nic z tego, co mówi nam w trzech pierwszych rozdziałach pierwotnej wersji, nie sugeruje czytelnikowi przerażającego wydarzenia stanowiącego siłę napędową fabuły noweli. Jego surowa zapowiedź pojawia się pod koniec trzeciego rozdziału, kiedy McReady, któremu najbliżej do głównej postaci, opowiada śniony w nocy koszmar (będący jednocześnie podsumowaniem fabuły, którą Campbell posłużył się w Brain-Stealers of Mars). We śnie mężczyzny badacze Antarktydy wydobyli z lodu dziwne zamarznięte stworzenie, ujawniające moc zmieniania kształtów.
Jest to oczywiście ten sam koszmar, z którym się stykamy w Kim jesteś?, ale wyłożenie tej sytuacji w tak otwarty sposób i w formie zwyczajnie opowiedzianego snu musiało, po ponownej lekturze, wzbudzić zastrzeżenia Campbella jako żałośnie nieefektowny sposób kreślenia fabuły. Dłuższa wersja nie jest też pozbawiona innych wad. Na stronie 12 opowieści naukowiec nazwiskiem Norris w dwóch akapitach ciężkiego dialogu tłumaczy McReady’emu rzecz, którą ten na pewno doskonale wie:
Z kolei na stronie 35 i dalej badacze Antarktydy przypadkowo niszczą zakopany statek kosmiczny obcych podczas nieudolnej próby jego wydobycia, choć bardziej wiarygodne byłoby pozostawienie go w lodzie, aby po jakimś czasie wyciągnęła go inna, lepiej wyposażona ekspedycja.W poprawionym wydaniu Campbell wyeliminował wszystkie te problemy, wycinając po prostu pierwsze trzy rozdziały. Pozbył się rozwlekłego początku, wykładu o magnetyzmie ziemskim, a także sprowadził sen McReady’ego i zniszczenie statku kosmicznego do krótkich retrospekcji, by opisy te nie były zbyt dominujące. Aby wprawić wydarzenia w ruch, dopisał dwa nowe akapity składające się na jedno z najważniejszych początków fabuły w historii fantastyki naukowej:
Dołączał się do tego odór oleju maszynowego, kontrastujący ostro z obrzydliwą wonią garbowanej skóry i rzemieni na uprząż. Mimo wszystko z owego pomieszanego fetoru istot ludzkich, psów, maszyn, kuchni wybijało się coś jeszcze obrzydliwszego. Była to woń osobliwa, od której włos jeżył się na głowie – woń obca w świecie rzeczy i ludzi: i był to zapach istoty żywej, pochodził jednak z czegoś, co leżało na stole, związane sznurem i zawinięte w brezent; z czegoś, co ociekało powoli i systematycznie na masywne deski, mokre i nędzne, w nieosłoniętym, oślepiającym świetle elektrycznym.
Źródło: Vesper
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat