

Siedemnastego lipca Wydawnictwo Vesper wydało, w ramach serii Wymiary, reedycję drugiego tomu Trylogii Marsjańskiej - jednej z bardziej spektakularnych i rozbudowanych serii o kolonizacji Marsa. Mowa o książce Zielony Mars, kontynuacji Czerwonego Marsa.
Wydawnictwo Vesper udostępniło początek Zielonego Marsa w przekładzie Ewy Wojtczak. Znajdziecie go pod okładką i opisem powieści.
Zielony Mars - opis i okładka
Od przybycia pierwszych kolonistów minęło kilkadziesiąt lat. Dorosło już pierwsze pokolenie dzieci narodzonych na Marsie. Przemiana niegościnnej planety w świat podobny do Ziemi dopiero się jednak rozpoczęła. Powierzchnię Marsa zaczynają pokrywać porosty, atmosfera staje się zdatna do oddychania, tworzą się pierwsze zbiorniki wodne… Wśród kolonistów jednakże wciąż trwają spory – są grupy, które chcą zachować pierwotne, surowe piękno planety, są też grupy owładnięte żądzą pieniądza, które bezwzględnie dążą do eksploatacji jej zasobów.
Dzieci Marsa, którym przewodzi Peter Clayborne, walczą z bezdusznymi korporacjami pragnącymi zbić majątek na terraformacji. Do rebeliantów dołączają niektórzy przedstawiciele Pierwszej Setki – Maja Tojtowna, Simon Frazier, Sax Russell.
Zielony Mars – nagrodzona Hugo i Locusem kontynuacja Czerwonego Marsa Kima Stanleya Robinsona, rozwija ekscytującą i ponadczasową wizję podboju Marsa.

Zielony Mars - fragment powieści
Część 1
Areoformowanie
Sedno sprawy nie polega na tym, aby stworzyć drugą Ziemię. Wcale nie chodzi o kolejną Alaskę czy Tybet, Vermont lub Wenecję, nie chodzi nawet o drugą Antarktydę. Trzeba powołać do życia coś zupełnie nowego i obcego wobec ziemskich wzorców, coś całkowicie marsjańskiego.
W pewnym sensie zresztą nasze intencje nie mają właściwie znaczenia. Gdybyśmy bowiem nawet spróbowali stworzyć replikę Syberii czy Sahary, i tak nam się nie uda. Nie pozwoli na to ewolucja, a proces przekształcania tej planety jest z gruntu ewolucyjny, jest aktem, który odbywa się niezależnie od naszych chęci, jak wówczas, kiedy na Ziemi życie nagle, w sposób niemalże cudowny powstało z nieożywionej materii albo kiedy wydostało się z morza na ląd.
Tak czy owak, w tej chwili znowu walczymy o kształt nowego świata, tym razem świata naprawdę obcego. Pomimo wielkich, długich lodowców, które są skutkami gigantycznych powodzi 2061 roku, świat ten nadal jest bardzo jałowy, mimo pierwszych prób tworzenia atmosfery – powietrze nadal bardzo rzadkie, a mimo wszystkich naszych dotychczasowych manipulacji ciepłem – przeciętna temperatura Marsa wciąż sytuuje się znacznie poniżej punktu zamarzania. Generalnie więc owe uwarunkowania wszystkie razem sprawiają, że przeżyć tu mogą jedynie organizmy tolerujące warunki ekstremalne.
Życie jednakże jest wytrzymałe i potrafi się przystosowywać niemal do wszelkich warunków; to zielona siła, zwana viriditas, która wciska się w każdy dostępny zakamarek wszechświata… W dziesięcioleciu po katastrofach 2061 roku ludzie usiłowali przetrwać w popękanych kopułach i podartych namiotach; łatali, naprawiali i jakoś żyli. My, w naszych sekretnych kryjówkach, nadal staraliśmy się budować nowe społeczeństwo. Na zewnątrz
natomiast, na mroźnej powierzchni – na stokach lodowców i w niżej położonych cieplejszych basenach – powoli, ale nieubłaganie rozrastały się nowe rośliny.
Oczywiście wszystkie genetyczne wzorce naszej nowej bioty pochodzą z Ziemi; umysły ludzkie, które je zaprojektowały, są także ziemskie. Teren jest jednak marsjański, a ten bywa potężnym biotechnologiem. Potrafi zadecydować, który osobnik ma się rozwinąć, a który nie, wyzwala różnicowanie się organizmów, a zatem – w rezultacie – powoduje ewolucję nowych gatunków. Przemijają po sobie kolejne pokolenia i wszyscy przedstawiciele biosfery wspólnie się rozwijają, przystosowując się do swego terenu razem, w skomplikowany sposób, i korzystają z twórczej umiejętności do samoprojektowania własnych cech. Proces ten, niezależnie od tego jak bardzo my, ludzie, chcemy w niego ingerować, jest ze swej natury absolutnie niemożliwy do kontroli. Geny mutują, istoty się rozwijają: pojawia się nowa biosfera, a wraz z nią nowa noosfera. I w końcu również umysły twórców, podobnie jak wszystko wokół, nieodwracalnie się zmieniają.
I to właśnie jest proces areoformowania.
Pewnego dnia spadło niebo. Tafle lodu zaczęły pękać i wpadać do jeziora. Na plaży co rusz rozlegały się trzaski. Dzieci rozproszyły się jak przerażone brodźce, a Nirgal pomknął po wydmach do osady i z krzykiem wpadł do oranżerii.
– Niebo spada! Niebo spada!
Peter wybiegł z cieplarni i popędził po wydmach tak szybko, że chłopiec nie mógł za nim nadążyć.
Piasek plaży pokrywały wielkie białe tafle, a w wodzie jeziora syczało kilka odłupanych kawałków suchego lodu. Wszystkie dzieci natychmiast stłoczyły się wokół Petera, który stał z zadartą głową i wpatrywał się w wiszącą wysoko nad nimi kopułę.
– Wracajcie do wioski – odezwał się wreszcie poważnym, nieznoszącym sprzeciwu tonem i zaraz potem wybuchnął śmiechem. – Niebo spada! – wrzasnął wesoło i potargał Nirgalowi włosy. Chłopiec zarumienił się, a Dao i Jackie roześmiali się, szybko wyrzucając z ust zmrożone białe pióropusze od-
dechów.
Peter należał do ekipy, która natychmiast weszła na bok
kopuły, aby ją naprawić. On, Kasei i Michel wspięli się nad osadę, przez jakiś czas więc byli dobrze widoczni dla mieszkańców; potem zawiśli nad plażą, następnie nad jeziorem, aż wreszcie – gdy tak wisieli w zrobionych z lin uprzężach, podwiązanych do haków wbitych w lód – wydawali się z dołu mniejsi niż dzieci. Opryskiwali pęknięcie w kopule wodą, aż zamarzła w nową, przezroczystą warstwę i pokryła biały, suchy lód. Kiedy zeszli, zaczęli rozmowę na temat ocieplania się powietrza na zewnątrz.
W pewnej chwili ze swego małego bambusowego lokum nad jeziorem wyszła Hiroko i Nirgal spytał ją:
– Czy będziemy musieli stąd odejść?
– Kiedyś nadejdzie taki dzień, gdy będziemy musieli odejść – odparła. – Na Marsie nic nie trwa wiecznie.
* * *
Nirgalowi jednak podobało się pod kopułą. Następnego ranka zbudził się w swoim kolistym bambusowym pokoiku, położonym wysoko w części mieszkalnej, zwanej Półksiężycowym Dziecińcem, i wraz z Jackie, Rachel, Frantzem oraz innymi rannymi ptaszkami natychmiast zbiegł na zamarznięte wydmy. Na przeciwległym brzegu dostrzegł Hiroko – szła po plaży, jak tancerka, unosząc się nad własnym odbiciem w wodzie. Chłopiec chciał do niej podejść, ale nie było już na to czasu – musiał wraz z innymi iść do szkoły.
Wrócili więc do osady i stłoczyli się w szkolnej szatni; powiesili kurtki i chwilę stali z rozczapierzonymi, posiniałymi z zimna dłońmi, grzejąc je nad piecykiem. Czekali na nauczyciela, który tego dnia miał z nimi odbyć lekcje. Mógł przyjść Dr Robot, który nudził ich nieprzytomnie, wyznaczając czas niekończącymi się, rytmicznymi mrugnięciami oczu, niczym sekundy odmierzane na zegarze. Mogła się też pojawić Dobra Czarownica, stara i brzydka, a wówczas wróciliby na dwór i przez cały dzień budowaliby coś pod jej czujnym okiem, radośnie postukując narzędziami. Gdyby przybyła Zła Czarownica, wtedy spędziliby cały ranek przed mikrokomputerami, usiłując myśleć po rosyjsku i narażając się na kuksańca w ramię, jeśli zachciałoby się komuś zachichotać lub zasnąć. Zła Czarownica miała srebrzyste włosy, ogniste spojrzenie i haczykowaty nos. Przypominała jednego z rybołowów, które mieszkały w sosnach przy jeziorze, i Nirgal bardzo jej się bał.
Toteż, podobnie jak inne dzieci, musiał opanować przerażenie, bowiem kiedy otworzyły się drzwi szkoły, weszła właśnie Zła Czarownica. Tego dnia wyglądała jednakże na zmęczoną i pozwoliła im zgodnie z planem wyjść ze szkoły, nie przedłużając lekcji, mimo że jej uczniowie kiepsko się sprawowali na arytmetyce. Z budynku szkoły Nirgal wyszedł za Jackie i Dao. Obeszli róg i dotarli do alei między Półksiężycowym Dziecińcem a tyłami kuchni. Tam, przy ścianie, Dao zaczął siusiać. Jackie natychmiast zdjęła spodnie, chcąc pokazać, że również tak potrafi, a wówczas zza narożnika wyszła akurat Zła Czarownica. Wyprowadziła dzieci z alejki, ciągnąc je za ramiona (Nirgal i Jackie tkwili razem w jednym z jej szponów). Wyszła z nimi na rynek, gdzie sprawiła lanie Jackie, jednocześnie wołając gniewnie do chłopców:
– Trzymajcie się obaj z dala od niej! To przecież wasza siostra!
Jackie krzyczała i wykręcała się, próbując naciągnąć spodnie, a wtedy dostrzegła, że Nirgal na nią patrzy. Próbowała uderzyć i jego, i Maję za jednym wściekłym zamachem, ale upadła na gołe pośladki i zaskowyczała z bólu.
* * *
Źródło: Vesper


