Groźna grota: przeczytaj fragment powieści z Serii Niefortunnych Zdarzeń
Groźna grota to już jedenasty tom Serii Niefortunnych Zdarzeń. Przeczytajcie początek tej powieści dla młodzieży.
Groźna grota to już jedenasty tom Serii Niefortunnych Zdarzeń. Przeczytajcie początek tej powieści dla młodzieży.
Baudelaire’owie byli tak zaabsorbowani wierceniem się i myśleniem, że gdy tobogan skręcił wraz z nurtem za róg jednej z osobliwie kanciastych gór, dopiero po chwili spostrzegli widok, który się przed nimi roztoczył – i to tylko dzięki temu, że przefrunęło nagle przed nimi kilka skrawków gazety. Baudelaire’om aż dech zaparło z wrażenia, gdy spojrzeli w dół.
– Co to jest? – spytała Wioletka.
– Nie wiem – odparł Klaus. – Z tak wysoka niewiele widać.
– Subdziawik – powiedziało Słoneczko, i miało rację.
Z tej strony Gór Grozy Baudelaire’owie spodziewali się zobaczyć uroczysko – rozległą równinę, na której spędzili niegdyś sporo czasu. Ale krajobraz przypominał raczej jedno wielkie ciemne morze. Jak okiem sięgnąć, widać było tylko szaroczarne wiry kłębiące się w mrocznych odmętach niczym upiorne węgorze. Co pewien czas z wirów wypływały w stronę Baudelaire’ów drobne, podobne do piórek obiekty. Niektóre z nich były skrawkami gazet. Inne przypominały strzępy ubrań. A jeszcze inne z powodu ciemnej barwy stały się całkiem nierozpoznawalne, czyli, jak to mówiło Słoneczko, „subdziawik”.
Klaus, mrużąc oczy, spojrzał przez okulary, po czym ze zrozpaczoną miną odwrócił się do sióstr.
– Już wiem, co to jest – rzekł cicho. – To szczątki po pożarze.
Wioletka i Słoneczko jeszcze raz popatrzyły w dół i przekonały się, że Klaus ma rację. Z wysoka dzieci dopiero po dłuższej chwili rozpoznały uroczysko spustoszone przez ogień tak, że zostały z niego tylko kupki popiołów.
– Oczywiście – potwierdziła Wioletka. – Dziwne, że nie zorientowaliśmy się od razu. Tylko kto i po co podpalałby uroczysko?
– My – odparł Klaus.
– Kaligari – dodało Słoneczko, przypominając Wioletce o koszmarnym wesołym miasteczku, w którym przebrani Baudelaire’owie spędzili dłuższy czas.
Niestety, aby się nie zdradzić, musieli pomóc Hrabiemu Olafowi puścić z dymem wesołe miasteczko – i oto teraz oglądali owoce swojej pracy, co tu oznacza: „skutki niegodziwego czynu, którego się dopuścili, chociaż wcale tego nie chcieli”.
– Nie ponosimy winy za ten pożar – powiedziała Wioletka. – Przynajmniej nie do końca. Musieliśmy pomóc Olafowi, bo inaczej zdemaskowałby nas.
– I tak nas zdemaskował – zauważył Klaus.
– Niewina – oświadczyło Słoneczko, komunikując coś w sensie: „Tak czy inaczej, to nie nasza wina”.
– Słoneczko ma rację – powiedziała Wioletka. – To nie był nasz pomysł, tylko Olafa.
– Ale my nie zrobiliśmy nic, żeby mu przeszkodzić – argumentował Klaus. – I teraz mnóstwo ludzi uważa właśnie nas za winowajców. Te skrawki gazet pochodzą pewnie z „Dziennika Punctilio”, który oskarżył nas już o niejedną straszną zbrodnię.
– Racja – westchnęła Wioletka, chociaż mnie udało się od tego czasu ustalić, że owe skrawki gazet pochodziły z całkiem innej publikacji, która przysłużyłaby się dzieciom niezmiernie, gdyby wpadły na pomysł pozbierania ścinków. – Może lepiej będzie przez pewien czas zachować bierność. Bo aktywność, jak dotąd, nie na wiele nam się zdała.
– W każdym razie trzymajmy się sanek – podsumował Klaus. – Jak długo jesteśmy na wodzie, ogień nas nie dosięgnie.
– Tak czy owak, nie mamy wyboru – odparła Wioletka. – Patrzcie.
Spojrzeli i zobaczyli: tobogan zbliżał się do zbiegu wodnych dróg, gdzie z ich strumieniem łączył się inny dopływ Padłego Potoku. Dalej potok był znacznie szerszy i bardziej wzburzony, dlatego Baudelaire’owie musieli się czepiać toboganu z całych sił, żeby nie powpadać do coraz głębszej wody.
– Wygląda na to, że zbliżamy się do większego akwenu – stwierdził Klaus. – Nie sądziłem, że tak szybko osiągniemy ten etap cyklu obiegu wody w przyrodzie.
– Czy myślisz, że to jest ten dopływ, który porwał Quigleya? – spytała Wioletka, wypatrując zaginionego przyjaciela.
– Samolajki! – krzyknęło Słoneczko, komunikując: „Nie możemy teraz myśleć o Quigleyu, musimy myśleć o sobie”.
I miało rację. Potok z donośnym szszszuu! skręcił ostro za kolejny róg kanciastego zbocza i gnał dalej, pieniąc się tak dziko, że Baudelaire’owie czuli się raczej, jakby jechali na narowistym koniu niż na toboganie.
– Możesz skierować tobogan do brzegu?! – zawołał Klaus, przekrzykując ogłuszający szum wody.
– Nie mogę! – odkrzyknęła Wioletka. – Ster się złamał, kiedy zjeżdżaliśmy z wodospadu, a nogami nie dowiosłuję, bo strumień jest za szeroki!
Wioletka wygrzebała z kieszeni wstążkę i błyskawicznie związała włosy, żeby lepiej jej się myślało. Wpatrując się w tobogan, przypominała sobie schematy najróżniejszych urządzeń, które studiowała w dzieciństwie, kiedy rodzice jeszcze żyli i podsycali jej zainteresowanie inżynierią mechaniczną.
– Lejce toboganu... – powiedziała do siebie, a potem krzyknęła głośno: – Lejce! Pomagają manewrować toboganem na śniegu, więc może pomogą i na wodzie!
– Gdzie te lejce? – Klaus rozejrzał się bezradnie.
– Na spodzie toboganu! – odkrzyknęła Wioletka.
– Nibyjakto? – spytało Słoneczko, komunikując coś w sensie: „Jak możemy dostać się na spód toboganu?”.
– Nie wiem – odparła Wioletka, szperając gorączkowo po kieszeniach w poszukiwaniu jakiegokolwiek materiału na wynalazek.
Kiedyś nosiła przy sobie długi nóż do chleba, ale nóż przepadł, gdy używała go po raz ostatni – prawdopodobnie porwała go woda, razem z Quigleyem. Wioletka spojrzała przed siebie na spieniony nurt gotów pochłonąć Baudelaire’ów
w każdej chwili. Potem przeniosła wzrok na odległy brzeg, który oddalał się coraz bardziej, w miarę jak strumień poszerzał się i poszerzał. A na koniec spojrzała na swoje rodzeństwo oczekujące, że jej talent wynalazczy ich uratuje. Brat i siostrzyczka odwzajemnili jej spojrzenie i wszyscy troje trwali tak przez chwilę, patrząc na siebie, mrugając zachlapanymi brudną wodą oczami i usiłując coś wymyślić.
Nagle tuż przed nimi wyłoniło się z brudnej wody jeszcze jedno oko, też zachlapane i mrugające. W pierwszej chwili wydawało się okiem jakiejś straszliwej bestii morskiej, z gatunku tych, które można spotkać jedynie w zbiorach mitologii i basenach kąpielowych niektórych uzdrowisk. Ale gdy tobogan podpłynął bliżej, dzieci przekonały się, że oko zrobione jest z metalu i tkwi na zakrzywionym końcu długiej metalowej fajki, skąd ma na nie świetny widok. To wielka rzadkość napotkać metalowe oko wyłaniające się z wartkich wód potoku, a jednak Baudelaire’owie oglądali to oko już wielokrotnie od czasu, gdy ujrzeli je po raz pierwszy, wytatuowane na kostce lewej nogi Hrabiego Olafa. Oko to było zarazem inicjałem: wystarczyło przyjrzeć mu się bliżej pod odpowiednim kątem, aby odczytać trzy tajemnicze litery.
– WZS! – krzyknęło Słoneczko, gdy tobogan podpłynął jeszcze bliżej.
– Co to takiego? – spytał Klaus.
– Peryskop – odparła Wioletka. – Przyrząd stosowany w łodziach podwodnych do obserwacji powierzchni akwenu.
– Czy to znaczy, że mamy pod sobą łódź podwodną?! – wrzasnął Klaus.
Na to Wioletka nie musiała nawet odpowiadać, bo oko wyrosło jeszcze wyżej ponad spieniony nurt i okazało się, że fajka, na której końcu tkwi, przytwierdzona jest do dużej, płaskiej, metalowej powierzchni obiektu, którego reszta była zanurzona.
Tobogan tymczasem zbliżył się do peryskopu na wyciągnięcie ręki, po czym zahamował gwałtownie, jak tratwa, kiedy natrafi na podwodną skałę.
– Patrzcie! – zawołała Wioletka poprzez ryk opływającego tobogan potoku. Jednocześnie wskazała zamknięty właz u nasady peryskopu. – Zapukajmy tam, może nas usłyszą!
– Przecież nie mamy pojęcia, kto siedzi w środku – zauważył Klaus.
– Tojekaszana! – pisnęło Słoneczko, komunikując: „To nasza jedyna szansa bezpiecznego przepłynięcia przez te wody!”.
Po czym wychyliło się z toboganu i zaskrobało zębami w klapę włazu. Klaus z Wioletką, którzy zaraz przyłączyli się do akcji, woleli jednak użyć pięści niż zębów.
– Hej tam! – krzyknęła Wioletka.
– Hej tam! – wrzasnął Klaus.
– Szalom! – pisnęło Słoneczko.
Przez szum potoku dobiegł ich po chwili niewyraźny odgłos spod klapy. Był to głos ludzki, dudniący echem jak z dna głębokiej studni.
– Przyjaciel czy wróg?
Baudelaire’owie spojrzeli po sobie. Wiedzieli oczywiście – jak i wy zapewne wiecie – że zawołanie: „Przyjaciel czy wróg?” to tradycyjne hasło kierowane do gości, którzy zbliżają się do jakiegoś ważnego miejsca, na przykład pałacu królewskiego albo pilnie strzeżonego sklepu z obuwiem, i że gość musi na to hasło przedstawić się osobom siedzącym w środku jako ich przyjaciel albo wróg. Sieroty nie wiedziały jednak, czy są przyjaciółmi, czy wrogami pytającego, bo nie miały pojęcia, kim on jest.
– Co odpowiemy? – spytała półgłosem Wioletka. – Oko może oznaczać, że łódź podwodna należy do Hrabiego Olafa, a w takim razie jesteśmy wrogami.
– Oko może też oznaczać, że łódź podwodna należy do WZS – rzekł na to Klaus. – A w takim razie jesteśmy przyjaciółmi.
– Mecyje! – przerwało im Słoneczko, komunikując: „Tylko jedna odpowiedź pozwoli nam się dostać do środka”. I zakrzyknęło przez klapę: – Szyjaciel!
Zapadła chwila ciszy, po czym głos z dołu zadudnił echem na nowo.
– Podaj hasło! – zażądał.
Baudelaire’owie znów wymienili spojrzenia. Hasło to, jak wiadomo, ustalone słowo lub fraza, którą należy powtórzyć, aby uzyskać pożądaną informację lub prawo wstępu do sekretnego miejsca. Dzieci, rzecz oczywista, nie miały pojęcia, jak brzmi hasło otwierające dostęp do łodzi podwodnej. Przez chwilę nic nie mówiły, tylko intensywnie myślały, w czym przeszkadzał im, niestety, donośny szum wody i pokasływanie ryb. Żałowały, że zamiast na toboganie uwięzionym pośrodku rozszalałego Padłego Potoku nie znajdują się teraz raczej w jakimś zacisznym pomieszczeniu, na przykład w bibliotece Baudelaire’ów, gdzie mogłyby w ciszy i skupieniu poczytać coś na temat haseł. Jednak gdy tak wszyscy troje myśleli o rodzinnej bibliotece, jednemu z nich przypomniała się inna biblioteka: księgozbiór zrujnowanej kwatery głównej WZS, która stała niegdyś w dolinie pod Wielkim Zawianym Szczytem. Wioletce przypomniał się metalowy łuk wieńczący wejście do biblioteki – jeden z nielicznych ocalałych fragmentów budowli – oraz wyryte na nim motto. Najstarsza z Baudelaire’ów spojrzała na brata i siostrzyczkę, a potem nachyliła się nad klapą i wyrecytowała te właśnie tajemnicze słowa, w nadziei, że otworzą one całej trójce drogę do bezpieczeństwa.
– U nas zawsze cicho sza.
Chwila pauzy, a potem, z głośnym, metalicznym zgrzytem, klapa otworzyła się i Baudelaire’owie zajrzeli w ciemny otwór, którego bokiem biegła w dół drabina. Zadrżeli – i to nie tylko z powodu lodowatego zimna górskiego wiatru i mętnych rwących wód Padłego Potoku. Zadrżeli, ponieważ nie wiedzieli, dokąd idą i kogo mogą spotkać na dnie dziury. Mieli ochotę przed zejściem zakrzyknąć w dół te same słowa, które przed chwilą skierowano do nich: „Przyjaciel czy wróg?”. Czy bezpieczniej było opuścić się do łodzi podwodnej, czy też ryzykować życie na zewnątrz, w wartkim nurcie Padłego Potoku?
– Wejdźcie, Baudelaire’owie! – zadudnił głos z dołu.
Nie wiedząc, czy to woła ich przyjaciel, czy wróg, sieroty postanowiły iść na dół.
- 1
- 2 (current)
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat