Księga Bezimiennej Akuszerki: przeczytaj fragment antyutopii
Księga Bezimiennej Akuszerki, powieść science fiction Meg Elison, ukaże się w przyszłym tygodniu. Przeczytajcie początek tej książki.
Księga Bezimiennej Akuszerki, powieść science fiction Meg Elison, ukaże się w przyszłym tygodniu. Przeczytajcie początek tej książki.
Chicken roześmiał się cicho i nalał sobie jeszcze jeden kubek wody.
– Nie potrzebujemy innych ludzi. Nie planowaliśmy dzieci. Życie to wystarczająca praca. Zawsze chodziło tylko o przetrwanie. Może to wygląda inaczej, jak się idzie na studia, kupuje dom i robi te wszystkie rzeczy, ale jak dla nas zawsze chodziło o przetrwanie. Nic się nie zmieniło. Tylko konkurencja jest teraz mniejsza. – Opróżnił kubeczek.
Pokiwała głową. Tak, to prawda. Nie, nieprawda. Tak nie było. Nie będzie. To za mało. Czy mogę tu zostać? Z nimi albo obok nich? Blisko domu, żeby Jack mógł mnie znaleźć.
Zasnęli, gdy tylko zaszło słońce, zwinięci na twardej biurowej wykładzinie. W żołądkach chlupała im woda.
Rano weszli piętro wyżej. W jednym z biur była kuchnia pełna suchych przekąsek, same jaskrawe kolory i konserwanty. Zjedli je na śniadanie i wypili pół kolejnego zbiornika z wodą.
Mimo że nie działała hydraulika, i tak skorzystali z łazienek. Karen siedziała w swojej kabinie w słabym świetle, które wpadało tu przez uchylone drzwi i przez szparę przy podłodze zalewało jej stopy. Myślała o tym, że już nigdy więcej nie będzie musiała stać w kolejce do toalety, i czuła pustkę.
Niezręcznie napełnili butelki po sokach i kilka termosów czystą wodą ze zbiornika, a po południu wyszli z budynku.
Potrzebowali nowych ubrań, ale nie potrafili się zdecydować, dokąd iść.
– Z dziesięć przecznic w tę stronę jest centrum handlowe. Możemy po prostu iść torami – powiedziała Karen, wskazując im drogę.
– Tu zaraz są chińskie sklepy z podróbkami – upierał się Joe, wskazując przeciwny kierunek.
– No tak, ale mogą nie mieć wszystkiego, co by się nam przydało.
– Będą mieli wszystko – orzekł Chicken.
Ja sobie, a oni sobie. Nie potrzebuję ich, ale…
– Dobra – powiedziała, odwracając się. – To może się spotkamy…
Wybuch powalił ich wszystkich na ziemię. Chicken upadł na twarz i kiedy się podniósł, miał zakrwawione wargi. Joe miał poodzierane ręce i nogi, bo otarł je o chodnik. Karen podniosła się na rękach i poczuła falę ciepła na twarzy.
Joe wrzeszczał, ale nie słyszała nic poza wysokim piskiem.
– Pieprzony gaz! – wrzeszczał w kółko, ale musiała czytać z ruchu warg, żeby zrozumieć.
Chicken chwycił Joego i pobiegł, ciągnąc go za sobą, potykając się, ale wielkimi krokami uciekając przed ogniem.
Karen obejrzała się i zobaczyła ścianę ognia zakrywającą jeden z budynków. Płomienie wyłaniały się z niższych okien, gdzie pewnie zebrał się gaz, nim zapaliła go iskra. Zerwała się z ziemi i pobiegła za nimi, w ostatniej chwili łapiąc jeszcze swoją butelkę wody. Znalazła ich schowanych po chłodnej stronie ceglanego budynku. Oparła się plecami o ścianę i długo piła z butelki. Kiedy ją odstawiła, zobaczyła, że próbują rozmawiać, ale się nie słyszą. Zrezygnowali z gestów na rzecz pisania po cegłach kamykiem.
Kłócili się o to, czy bezpieczniej będzie w środku czy na zewnątrz, czy kierować się w stronę nabrzeża czy na północ półwyspu. Chicken napisał „Gaz śmierdzi” dwa razy, a potem jeszcze to podkreślił. Był przekonany, że jeśli tylko nie będą czuli zapachu gazu, będą bezpieczni. Tylko że wtedy na ulicy też go nie poczuli.
„Lepiej być w środku” – napisała Karen. A potem jeszcze:
„Centrum handlowe? Tam pewnie nie ma gazu”.
Wzruszyli ramionami i poszli za nią. Do końca dnia byli w szoku i tak ogłuszeni, że nie słyszeli się nawzajem.
Centrum handlowe zostało zabite deskami, ale już wcześniej oderwali je inni szabrownicy. Do środka wpadało przez świetliki trochę światła, które nie docierało jednak do sklepów. Sfrustrowani i zmęczeni wrzeszczeniem i pokazywaniem sobie wszystkiego na migi rozdzielili się, żeby poszukać ubrań.
„Nie zgub się” – wydrapał Joe na wiszącym na ścianie plakacie filmowym. Uniosła kciuki w odpowiedzi i sobie poszła.
W sklepie z ciuchami dla nastolatek znalazła solidny plecak. Gdy mijała manekiny o spiczastych, małych piersiach, odsłoniętych brzuchach i udach, ścisnęło jej się serce. Z żalu czy rozczarowania, nie potrafiłaby tego powiedzieć. Wyszła ze sklepu i przeszła do następnego. Żadne damskie ubrania nie wydawały się wystarczająco wytrzymałe. Było jej wszystko jedno, jak będzie wyglądać. Potrzebowała jedynie czystych ciuchów, które wytrzymają to, co będzie musiała robić. Przypomniały jej się szpitalne fartuchy – zawsze gotowe – ale one też nie nadawały się w teren. Zabrała zapas czystych majtek w odpowiednim rozmiarze i kilka sportowych staników. Jeden włożyła, a resztę zapakowała do plecaka. Od kilku dni nie miała na sobie stanika i przyjemnie było znów czuć się schowaną i bezpieczną.
W końcu wylądowała w sklepie dla młodych mężczyzn, gdzie znalazła spodnie i koszule, które na nią pasowały. Włożyła z powrotem swoją bluzę z kapturem, ale potem się rozmyśliła i zdjęła z wystawy grubszą. Usiadła i przy stole z akcesoriami rozczesała włosy, a później splotła je w długi warkocz, który spływał jej po plecach. Do pracy zawsze nosiła włosy splecione w warkoczyki, tak że szpitalni znajomi byli zszokowani, gdy widzieli ją na przyjęciach z rozpuszczonymi włosami. Były długie, ciemne i zawsze pofalowane, a w wilgotny dzień wręcz kręcone. Włożyła na nie bejsbolówkę w taki sposób, że warkocz wychodził nad zapięciem z tyłu. Spojrzała w lustro i wzdrygnęła się lekko.
Jej odbicie wyglądało na przerażająco zmęczone. Wystawały jej obojczyki, skóra pod oczami wydawała się zbyt cienka. Dotknęła miejsca po uderzeniu. Było chyba lekko opuchnięte. Bolało, ale nie było widać siniaka. Od dawna nie robiła makijażu i zdumiało ją, jak niekobieco wygląda. Odwodnienie widać było po ustach, więc przy kasie zgarnęła garść pomadek ochronnych. Najbardziej niepokoiły ją oczy. Jej małe, brązowe oczy. Dotąd zawsze była przekonana, że wystarczy, iż ktoś wpatrzy się w nie wystarczająco dokładnie, a będzie wiedział, kim ona jest. Teraz wydawały się przestraszone. Wyglądała na bladą, chorą, skrzywdzoną i przerażoną. Wyprostowała się. Patrzyła, jak jej odbicie się prostuje. Próbowała się uśmiechnąć. Wcale nie wypadło to tak, jak powinno. Wyglądała jak ofiara, jak cykor. Znała już tę minę. Widziała ją u kobiet, które trafiały na izbę przyjęć, krwawiąc z tej lub innej strony. Nikt nie wybiera roli ofiary, ale po całym życiu praktyki, to się po prostu samo dzieje. Chciała się teraz pozbyć tej miny. Musi się trochę postarać. Przez sekundę myślała o swoim codziennym makijażu do pracy, szybko nałożona mascara, korektor. Jednak to byłoby zbyt absurdalne. Nałożyła tylko grubą warstwę pomadki ochronnej i rozciągnęła wargi, żeby popękały w suchych miejscach i wpuściły balsam.
Wyszła z lepszym samopoczuciem. Przerzuciła sobie plecak przez ramię.
Ruszyła na drugi koniec budynku i przy zabitych dechami drzwiach zobaczyła Starbucksa. Idąc w tę stronę, strzeliła palcami przy uchu. Prawym nadal nic nie słyszała, ale lewym wychwytywała dźwięk, jakby dobiegał spod wody. Miała nadzieję, że uraz jest chwilowy.
Lodówka z napojami stała nietknięta. Usiadła i wypiła całą butelkę wody i jeden napój kawowy z długim terminem ważności. Nie był zimny, ale smakował wspaniale. Nie umówili się, gdzie się spotkają, więc czekała. Po jakimś czasie zapakowała do plecaka leżące przy kasie batoniki z owocami i orzechami oraz ciasteczka, wzięła całą wodę i jeszcze jedną kawę i wyszła z kawiarni. Stanęła na głównych schodach i się obejrzała. Zastanawiała się właśnie, czy nie zapakować też apteczki pierwszej pomocy, kiedy zobaczyła ich kątem oka. To mogli być Joe i Chicken.
Obróciła się i zobaczyła, że jest ich czterech zamiast dwóch. Zamarła, gdy ją zauważyli. Jeden z nich wskazał ją ręką i klepnął drugiego w pierś, żeby mu ją pokazać. Nie słyszała ani słowa, ale ich usta się poruszały. Facet poluzował łańcuch, który miał owinięty wokół ręki. Rzucili się biegiem w jej kierunku.
Nie wiedziała, co właściwie widzi, ale instynkt kazał jej uciekać. Znajdowała się na najniższym piętrze galerii. Drzwi stąd prowadziły do metra. Parter był dwa piętra wyżej. Popędziła po kręconych schodach, przeskakując po dwa, trzy stopnie naraz i nie oglądając się za siebie. Na trzecim piętrze skręciła przy kiosku w stronę wyjścia. Wiedziała, że tam będzie się musiała zatrzymać, żeby zerwać deskę z drzwi. Obejrzała się przez ramię i zobaczyła, że za nią pędzą Joe i Chicken. Na wpół usłyszała ich wrzask:
– Uciekaj!
Dwa razy walnęła barkiem w sklejkę, nim odskoczyły gwoździe. Wybiegli w trójkę, a za nimi czterech mężczyzn. Razem skręcili za budynek i Chicken otworzył kubeł na śmieci. Joe i Karen władowali się do środka, a za nimi zwinnie wskoczył Chicken, który zasunął przykrywę. Czekali.
Nie sposób oddychać cicho, jeśli się siebie nie słyszy. Karen stłumiła odruch, żeby otrzeć twarz z potu i poprawić pozycję. Chicken trzymał Joego obiema rękoma, jakby próbował go uspokoić. Joe zasłaniał sobie usta.
Długo siedzieli tak, przycupnięci, nie mając odwagi się ruszyć. W końcu Chicken podniósł się odrobinę i głową odsunął lekko pokrywę. Powoli odwrócił głowę, żeby się rozejrzeć. W końcu odsunął pokrywę i wstał.
– Poszli sobie. Nikogo tu nie ma. – Nie słyszeli go, ale widzieli to w jego rozluźniających się ramionach.
Joe cały się trząsł od adrenaliny. Kiedy wstał, strzyknęło mu w kolanach. Wylazł z kubła i stanął przy Chickenie. Karen wyszła sama.
– O co im w ogóle, kurwa, chodziło?! – ryknęła do nich, wymachując rękami i patrząc na nich w osłupieniu.
Chicken natychmiast obejrzał się w jej stronę, jego twarz była wykrzywiona brzydko ze złości.
– O ciebie. Chcieli ciebie. Zobaczyli dziewczynę, to chcieli ją sobie wziąć, więc zaczęli cię gonić. Usłyszeliśmy hałas i popędziliśmy w twoją stronę. Uznali, że cię bronimy, więc chcieli nas zabić. Na kija nam coś takiego?
– Co? O czym ty mówisz?
Joe chciał coś powiedzieć, ale Chicken go uciszył.
– To, że gaz wybuchł, to, kurwa, nie twoja wina. I nie twoja wina, że jesteś kobietą. Ale będziemy mieli przez ciebie kłopoty i cię nie potrzebujemy. Od razu, kurwa, wiedziałem, że tak będzie, jak się połapałem, że nie ma kobiet. Nie zamierzam umierać w twojej obronie. Musisz sobie radzić sama.
– Słuchaj, przecież ja potrafię się bronić. Nie musicie…
– Ci goście na pewno nie byliby mili. Wywaliliby nas z centrum handlowego. Ale nie byłoby żadnego zagrożenia, gdyby cię nie zobaczyli. Jesteś za dużą rzadkością. Nie możemy się w to pakować. Przykro mi. Musisz iść w swoją stronę, my w swoją. Razem nie damy rady.
Ledwo co ich poznałam, więc jak to możliwe, że łamią mi serce? Dlaczego czuję się jak opuszczone dziecko?
– Chicken, przecież prawdopodobnie uratowałam ci życie. Gdyby doszło do zakażenia…
– My prawdopodobnie też uratowaliśmy ci życie. Jesteśmy kwita.
Już się odwracał. Joe wzruszył ramionami, jakby chciał jej dać do zrozumienia, że nie on tu decyduje. Odwrócił się za Chickenem, który położył mu rękę na karku, i odeszli.
Została sama. Rozejrzała się we wszystkie strony, ale nie było żadnego powodu, żeby wybrać którąkolwiek. Nikt na nią nie czekał na końcu żadnej z tych ulic. Przy wyborze drogi nie przyświecał jej żaden cel ani żadne obciążenie. Czuła się tak, jakby wpadała w coś bez dna.
W końcu wybrała jakąś ulicę i ruszyła przed siebie. Nadstawiała uszu, w których wciąż jej huczało, ale i tak oglądała się co kilka kroków, żeby sprawdzić, czy nikogo za nią nie ma. Myślała o tym, jak wyglądali Joe i Chicken w swoich ciuchach. O tym, jak się od nich różniła. Proste różnice, małe zmiany. Był to początek planu.
Źródło: Rebis
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat