Agora
W zeszłym tygodniu wydawnictwo Agora wydało książkę zawierającą wywiad-rzekę z jednym z najciekawszych współczesnych polskich twórców filmowych.
Fragment książki Między światłem a cieniem, czyli rozmowy Cezarego Łazarewicza z Janem Holoubkiem, możecie przeczytać poniżej, pod opisem i okładką książki.
Między światłem a cieniem - opis i okładka
Jan Holoubek w szczerej i pełnej pasji rozmowie z Cezarym Łazarewiczem opowiada, jak się robi kino, które porusza i zostaje z widzem na długo, a także o tym, co go naprawdę kręci w robieniu filmów. To opowieść o pasji do tworzenia własnych światów od pierwszych amatorskich nagrań z kolegami z podwórka po produkcje dla międzynarodowych platform streamingowych i fabuły nagradzane na festiwalach.
Dlaczego jedne pomysły lądują w koszu, a inne stają się hitem Netfliksa? Jak zatopić statek i nie utonąć razem z nim? Jak sfilmować powódź, nie zalewając miasta? To opowieść o niegasnącej frajdzie z robienia rzeczy niemożliwych, od walki o pieniądze i pomysły z producentami po adrenalinę planu filmowego, wyzwania montażu i stres przed reakcją widzów.
Źródło: AgoraMiędzy światłem a cieniem - fragment książki
Co jest dla ciebie miarą sukcesu? Liczba wyświetleń na platformach streamingowych?
Oglądalność jest ważna. Ale równie ważne jest to, co mówią ludzie, ich opinie. Czytam recenzje, czasem komentarze w internecie, rozmawiam z tymi, których zdanie szanuję. Dla mnie sukces to pozytywny odbiór widowni.
Czyli o twoim sukcesie decyduje widz?
Tak, bo kręcę filmy dla widza. Oddaję mu swoje dziecko – wykarmione, odchowane – i ono już samo musi sobie radzić. Mam wyobrażenie, że „to może być dobre”, ale nie wiem przecież, jak zostanie odebrane, nigdy nie mam pewności. Dlatego na premierze często wychodzę z sali, nie jestem w stanie wytrzymać tego napięcia. Gdy inni oglądają film, ja siedzę w barze.
Przecież pokazujesz swój film przed premierą na pokazach zamkniętych znajomym i ludziom z branży. Chyba wiesz, jak reagują?
Jasne, że pokazuję. Ale to jest pięć, dziesięć, piętnaście osób. Nie pięćset czy tysiąc. To zupełnie inna skala.
Pozwala się zorientować.
Jedno ci mogę powiedzieć: kiedy pracuję nad filmem, nigdy nie mam pewności, co z tego wyjdzie. Wierzę, że będzie dobrze, ale mam świadomość, że wiara to nie wszystko. Jeżeli ktoś robi zły film, pisze złą piosenkę czy maluje zły obraz – to czy myślisz, że on wie, że to jest złe? Że producent zatrudniłby reżysera, który zrobi mu słaby film? Nie. Jak robisz coś z sercem, jesteś po uszy zaangażowany, to już nie tak łatwo się zorientować, czy coś jest dobre, czy złe. Nie da się na chłodno ocenić własnej roboty. Nawet kiedy coś ci nie wychodzi, nie wiesz tego, bo przecież próbujesz to zrobić najlepiej, jak potrafisz. Twórca jest w tym zawsze trochę ślepy. Nie słyszałem o nikim, kto chciałby zrobić zły film, napisać złą książkę, stworzyć złą muzykę, a jednak to się zdarza. Świetni reżyserzy też robią nieudane filmy. I myślisz, że oni wiedzieli w trakcie pracy, że to im nie wyjdzie? Na pewno robili to z taką samą pasją jak swoje największe hity filmowe, tylko że czasem to nie działa.
Czyli nie da się na siebie spojrzeć z boku?
To jest prawie niemożliwe. Jak oglądasz cudzy film, od razu wiesz, co jest nie tak. Ale jak siedzisz w środku, to jesteś ślepy. Nie jesteś w stanie dostrzec całości z lotu ptaka. Dlatego w trakcie montażu zapraszam znajomych na film i pytam: „co zmienić?”, „gdzie skrócić?”, „czy nie nudzi?”, „czy nie za długi?”. Dopiero reakcje z zewnątrz otwierają oczy. Dramat artysty polega na tym, że nie potrafi spojrzeć na siebie z dystansu. Nieudani malarze malują do końca życia. Nieudani aktorzy grają do śmierci, cały czas mając poczucie, że świat ich nie odkrył.
Zdarzają się geniusze odkrywani dopiero po śmierci – van Gogh, Kafka…
No tak. I to karmi naszą wyobraźnię, że może my też jesteśmy niedocenionymi geniuszami. Ale trzeba sobie powiedzieć szczerze: takie przypadki zdarzają się raz na milion. Cóż, większość niedocenionych artystów nie zostaje odkryta nigdy.
Dobre słowo widza uskrzydla artystę?
Jasne, że to daje siłę, kiedy słyszę: „Mieliśmy obejrzeć jeden odcinek, a obejrzeliśmy wszystkie. Przez pana nie spaliśmy”. Po Wielkiej wodzie czy Rojstach miałem dziesiątki takich wiadomości. Bo w serialu liczy się struktura. Ludzie oglądają często jeden odcinek za drugim. Są w stanie zarwać noc. I to największy komplement.
Niemożliwe, żebyś nie był wtedy z siebie zadowolony.
Jeśli jesteś z filmu zadowolony – to już jest dużo. I oczywiście każdy kolejny sukces utwierdza cię w przekonaniu, że dobrze kombinujesz, idziesz dobrą drogą. Ale trzeba uważać, żeby nie powielać schematu. Bo skoro twój film się podoba, łatwo ulec pokusie, że następny można zrobić tak samo. Pójście tą samą drogą bywa zdradliwe.
Ty chyba nie miałeś takich problemów?
Ale jestem świadomy, że mogą nadejść. Miewam chwile zwątpienia. Pocieszające jest to, że nawet jeśli nie wszystko odnosi sukces czy spełnia moje oczekiwania, mam do tych rzeczy pewną czułość. To są moje dzieci – lepsze lub gorsze, ale moje.
Chodzi o odciśnięcie własnego piętna?
Dla mnie ważne jest, żeby – bez względu na to, czy to mój scenariusz, czy cudzy – stworzyć świat na własnych zasadach. Nadać mu kolor, zapach, atmosferę. Tak tworzyłem pierwszego Rojsta, i to otworzyło mi drogę do kolejnych filmów. Świat, który tworzysz, jest najważniejszy.
Źródło: Agora