Czwarta Strona
4
Grupa operacyjnoprocesowa dotarła po jakichś czterdziestu minutach. Jej skład sugerował, że Kielce potraktowały sprawę poważnie. Wąsaty naczelnik pepeżetu, którego Kryński kojarzył jeszcze z czasów służby w Kielcach, piszący z tego samego wydziału, i techniczka, filigranowa blondynka, która była ostatnią osobą, jaką Kryński miał dziś ochotę zobaczyć. Posłała mu cierpki uśmiech, który odwzajemnił niezdarnie. Niemal równocześnie na miejscu pojawił się prokurator, Arkadiusz Painer, o którym Kryński słyszał kilka anegdot. Skojarzył od razu, bo facet miał niepowtarzalne auto i styl ostatnio modny chyba w latach sześćdziesiątych minionego wieku. Niektórzy żartowali, że w prokuraturze przechowują go w starej, zakurzonej szafie i wyciągają dopiero, gdy jest potrzebny. Kryński musiał przyznać, że rzeczywiście takie sprawiał wrażenie. Lekarz dotoczył się kilka minut później.
– Wy tu byliście pierwsi? – Naczelnik Stefan Więcławski nie podał Kryńskiemu dłoni.
– Przyjechaliśmy oboje. Koleżanka zabezpieczyła drogę dojazdową, a ja rozpytałem świadka, który znalazł ciała.
– Niepotrzebnie. My się tym zajmiemy.
– Aspirancie Kryński, pozwólcie na chwilę! – Techniczka opuściła aparat. – Pan też, szefie.
Podeszli do bagażnika, przy którym stała z prokuratorem. Wnętrze było puste, jeśli nie liczyć niewielkiej torby przymocowanej do siedzenia i odrobiny rozsypanej ziemi.
– Terra rosa. – Dorota spojrzała na Darka pytająco.
– Co? – Nie zrozumiał.
– To nie piasek z plaży – parsknęła. – Wodorotlenki żelaza i tlenki glinu, jak sądzę. Pełno jej chyba w Chęcinach, co? Na budowie drogi na przykład?
– No tak… – Miał wrażenie, że ibuprom nie działa. – I co? – Nic. Chciałam się upewnić. Taka sama oblepia chlapacze i progi. – Oznaczyła ślad numerem.
– To paciorek? – mruknął prokurator, wskazując coś obok czerwonawej grudki. Techniczka kiwnęła głową i sięgnęła po drugi znacznik. Prokurator wyciągnął paczkę papierosów i nie częstując nikogo, zapalił.
– Może pies naniósł ziemię łapami? – zasugerował Kryński, próbując irracjonalnie wykazać się inicjatywą. – Mogli go przewozić w bagażniku. – Na szczęście został zignorowany, bo uwaga wszystkich skupiła się na lekarzu.
– Uraz czaszki – ocenił z zawodową satysfakcją. – Więcej powiem, gdy już będę mógł się lepiej przyjrzeć, a nie zrobię tego, zanim nie zrobicie dokumentacji. – Krytycznie spojrzał na blondynkę. – Może pani się tym wreszcie zajmie z łaski swojej?
Dorota kiwnęła głową.
– To byłby dziwny przypadek, gdyby się w czwórkę utopili tuż przy brzegu. – Lekarz podrapał się po głowie. – Choć nie takie cuda się zdarzają.
– Samochód ma uszkodzony zderzak i błotnik – zauważył Kryński, który odwrócił się w porę, by nie oglądać twarzy strofowanej techniczki. Wcześniej tego nie widział, bo zasłaniały je otwarte drzwi. – Wygląda, jakby się otarł o coś jasnego…
– Panie aspirancie. – Usta naczelnika wygięły się w uśmiech, w którym nie było krzty wesołości. – Wasza koleżanka zamknęła drogę dojazdową do zbiornika, ale ona chyba gdzieś biegnie, prawda?
– Na pola – przytaknął, uznając trafnie, że naczelnik ma na myśli drogę, a nie Karolinę.
– A jeśli ktoś od pól będzie szedł? Na spacer na przykład? Ma nam tu się kręcić pod nogami i węszyć sensację? Macie zabezpieczyć teren, to go zabezpieczcie i od tamtej strony. No, razdwa!
Kryński skinął głową i ruszył w kierunku krzaków. Droga znikała za nimi, a Kryński z ulgą uczynił to samo. Nie przejmował się tym, że nie zabłysnął, a może nawet wyszedł na idiotę. Nie pierwszy raz. Ważne było to, że oddalił się od Doroty. Od dobrych dwóch miesięcy porażka i wyrzuty sumienia miały jej twarz.