Przeczytaj całe opowiadanie SF ze zbioru Czytelniku, nienawidzę Cię!
Zbiór Czytelniku, nienawidzę Cię! umożliwia zapoznanie się ze zróżnicowanymi, często humotystycznymi opowiadaniami Henry'ego Kuttnera. Dzisij premiera książki.
Zbiór Czytelniku, nienawidzę Cię! umożliwia zapoznanie się ze zróżnicowanymi, często humotystycznymi opowiadaniami Henry'ego Kuttnera. Dzisij premiera książki.

— To znaczy… chcesz powiedzieć, że ta szafka jest większa wewnątrz niż na zewnątrz?
— Paradoks, najrozkoszniejszy pod słońcem paradoks! To ty mi powiedz. Ja przypuszczam, że jej wnętrze w ogóle nie znajduje się w tym kontinuum czasoprzestrzennym. No, spróbuj tam włożyć ten stół, to zobaczysz. — Galloway nie zrobił najmniejszego wysiłku, by wstać, machnął tylko ręką w kierunku wyżej wzmiankowanego sprzętu.
— Masz rację. Stół jest większy od szafki.
— No, jest. Spróbuj go wsunąć po kawałeczku. Najpierw tym rogiem. Śmiało.
Vanning przez chwilę zmagał się ze stołem. Mimo niskiego wzrostu był muskularny.
— Połóż szafkę, będzie ci łatwiej.
— Ja… uch… Okej, co dalej?
— No i wmanewruj do środka stół.
Vanning spojrzał zezem na przyjaciela, wzruszył ramionami i spróbował wypełnić polecenie. Oczywiście stół nie chciał wejść do szafki. Wszedł tylko róg, a reszta utknęła, kołysząc się niepewnie pod kątem.
— No i?
— Poczekaj.
Stół się poruszył. I powoli osiadł na dnie. Vanningowi opadła szczęka, kiedy patrzył, jak mebel stopniowo wpełza do szafki płynnym ruchem niezbyt ciężkiego przedmiotu, który tonie w wodzie. Nic go jednak nie wsysało, po prostu jak gdyby się roztapiał. To, co wystawało na zewnątrz, było niezmienione, ale powoli zniknęło wszystko.
Vanning się nachylił. Smuga ruchu raziła go w oczy. W szafce było coś… co zmieniało kontury, kurczyło się, aż przybrało postać nieregularnej, kolczastej piramidy w kolorze ciemnej czerwieni.
W najszerszym miejscu, po przekątnej, nie miało nawet czterech cali.
— Nie wierzę.
Galloway się uśmiechnął.
— Jak powiedział książę Wellington do młodszego oficera, była to bardzo mała butelka, sir.
— Zaraz, chwileczkę. Jak ja, do diabła, mogłem wpakować ośmiostopowy stół do pięciostopowej szafki?
— Dzięki Newtonowi — rzekł Galloway. — Siła ciężkości. Napełnij probówkę wodą, to ci pokażę.
— Poczekaj. No już. I co teraz?
— Do pełna nalałeś? Dobrze. W szufladzie oznaczonej napisem „Bezpieczniki” znajdziesz kostki cukru. Połóż jedną na wierzchu probówki, tak żeby rogiem dotykała wody.
Vanning wykonał polecenie.
— No i co?
— Co widzisz?
— Nic. Cukier nasiąka wodą i się rozpuszcza.
— Ano właśnie — powiedział Galloway z naciskiem. Vanning spojrzał na niego w zadumie i odwrócił się do probówki. Kostka cukru powoli rozpuszczała się i znikała. Po chwili już jej nie było.
— Powietrze i woda to zupełnie inne warunki fizyczne. W powietrzu kostka cukru może istnieć jako kostka cukru. W wodzie tylko jako roztwór. Ten jej róg, który sięga wody, podlega warunkom właściwym wodzie. Zmienia się więc w sensie fizycznym, choć nie w chemicznym. Resztę załatwia siła ciężkości.
— Mów jaśniej.
— Analogia jest wystarczająco jasna, ty głupku. Woda to jakby szczególne warunki panujące wewnątrz szafki. A cukier to stół. No i teraz: cukier wchłonął wodę i stopniowo ją przeniknął, siła ciężkości wciągnęła rozpuszczającą się kostkę do probówki. Rozumiesz?
— Chyba tak. Stół wchłonął… wchłonął czynnik znajdujący się wewnątrz szafki, tak? Czynnik, który sprawił, że stół się skurczył.
— In partis, nie in toto. Po kawałeczku. Możesz przecież wpakować ludzkie ciało do niewielkiego pojemnika z kwasem siarkowym, ale też po kawałku.
— Och. — Vanning spojrzał spode łba na szafkę. — A czy możesz ten stół wyciągnąć z powrotem?
— Sam to zrób. Po prostu wsadź tam rękę i go wyjmij.
— Wsadzić tam rękę? Nie mam najmniejszej ochoty narazić jej na to, że się rozpuści!
— Nie bój się. Ten proces nie jest natychmiastowy. Sam widziałeś. Zanim zmiana się zacznie, musi upłynąć kilka minut. Możesz sięgnąć do szafki bez obawy o jakiekolwiek przykre skutki, pod warunkiem że nie będziesz trzymał tam ręki dłużej niż jakąś minutę. Zaraz ci pokażę. — Galloway podniósł się leniwie, rozejrzał dokoła i wziął pustą butlę, a następnie włożył ją do szafki.
Zmiana rzeczywiście nie była natychmiastowa. Dokonywała się powoli — butla zmieniała kształt i wielkość po trochu, aż wreszcie przypominała zniekształcony sześcian wielkości mniej więcej kostki cukru. Galloway wyjął go i położył na podłodze. Sześcian zaczął rosnąć, aż na powrót przyjął postać butli.
— A teraz stół. Uważaj.
Galloway wyjął niewielką piramidkę, która po chwili wróciła do swej pierwotnej postaci.
— Widzisz? Założę się, że jakieś przedsiębiorstwo zajmujące się składowaniem wiele by za to dało. Można by tam pomieścić wszystkie meble z całego Brooklynu, ale byłby kłopot z wyjmowaniem poszczególnych rzeczy. Zmiany natury fizycznej, rozumiesz…
— Trzeba by mieć plan — rzucił Vanning w roztargnieniu. — Sporządzić rysunek znajdujących się wewnątrz przedmiotów i je pooznaczać.
— Umysł prawniczy — zauważył Galloway. — Napiłbym się czegoś. — Wrócił na kanapę i zamknął syfon w śmiertelnym uścisku.
— Dam ci za tę szafkę sześć kredytów — zaproponował Vanning.
— Jest twoja. Zresztą i tak zajmuje mi za dużo miejsca. Szkoda, że jej samej nie mogę włożyć do środka. — Uczony zaśmiał się swobodnie. — To zabawne.
— Tak uważasz? — rzekł Vanning. — Proszę bardzo. — Wyjął z portfela kupony kredytowe. — Gdzie mam położyć forsę? — Wsadź do Monstrum. Ono pełni funkcję mojego banku.
Dzięki.
— No tak. Wiesz co, wyjaśnij mi trochę bliżej tę sztuczkę z kostką cukru. Bo to przecież nie sama siła ciężkości wciąga kostkę do probówki, prawda? Czy to przypadkiem nie woda przenika cukier…
— Masz rację. Osmoza. Nie. Osmoza ma coś wspólnego z jajkami. Czy może to jest owulacja? Przewodnictwo, konwekcja, absorpcja! Szkoda, że nie studiowałem fizyki, znałbym wtedy właściwe słowa. A tak, jestem kompletny osioł. — Galloway pociągnął z syfonu.
— Absorpcja. — Vanning spoglądał spode łba. — To nie tylko na tym polega, że cukier wchłania wodę. To… to… w tym szczególnym przypadku… stół jak gdyby nasiąkał warunkami panującymi wewnątrz szafki.
— Jak gąbka albo bibuła.
— Co, stół?
— Ja — odparł zwięźle Galloway i pogrążył się w pełnej zadowolenia ciszy, przerywanej jedynie od czasu do czasu bulgotaniem, kiedy akurat wlewał sobie alkohol do przepitego gardła. Vanning westchnął i odwrócił się do szafki. Zanim ją uniósł w swoich muskularnych ramionach, starannie zamknął drzwi.
— Idziesz? No to dobranoc. Wszystkiego dobrego… wszystkiego dobrego…
— Dobranoc.
— Wszystkiego dobrego! — zakończył Galloway z melancholijną rytmicznością, układając się do snu.
Vanning westchnął ponownie i wyszedł w nocny chłód. Na niebie lśniły gwiazdy, tylko na południu przyćmiewała je łuna Dolnego Manhattanu. Płonące białym światłem wieżowce tworzyły poszarpany wzór. Wielki neon podnosił zalety Vambuliny: „Vambulina cię ożywi”.
Śmigacz Vanninga stał przy krawężniku. Vanning załadował szafkę do środka i ruszył w stronę Hudson Floatway, najkrótszą drogę do śródmieścia. Przyszedł mu na myśl Poe.
Skradziony list ukrywany w ten sposób, że leżał na wierzchu, tyle że wielokrotnie składany i przeadresowywany, zmienił swój wygląd zewnętrzny. Rany! Cóż za wspaniały sejf byłby z tej szafki. Żaden złodziej by się nie włamał z tej prostej przyczyny, że nie byłaby zamknięta. Żaden złodziej nie miałby powodu się włamywać. Vanning mógłby napełnić sejf kuponami kredytowymi, które natychmiast stałyby się nierozpoznawalne. Idealna skrytka.
Ale na jakiej zasadzie ona, do diabła, działa?
Gallowaya nie było nawet co pytać. Galloway grał ze słuchu. Nie wiedział, że pierwiosnek rosnący nad brzegiem rzeki, zwykły pierwiosnek, to Primula vulgaris. Pojęcie sylogizmu dla niego nie istniało. Dochodził do wniosków bez pomocy przesłanek ogólnych i szczegółowych.
Vanning się zastanawiał. Dwa przedmioty nie mogą zajmować jednocześnie tej samej przestrzeni. A zatem w szafce istnieje jakaś inna przestrzeń…
Ale Vanning zgadywał. A przecież musiała być jakaś właściwa odpowiedź. Vanning jeszcze na nią nie wpadł.
Tymczasem jechał do śródmieścia, kierując swój śmigacz do biurowca, gdzie zajmował całe piętro. Wwiózł szafkę na górę windą towarową. Nie umieścił jej jednak w swoim prywatnym gabinecie. Byłaby to niepotrzebna ostentacja. Wstawił ją do magazynku i częściowo zasłonił szafą biurową. Po co pracownicy mieliby używać właśnie tej szafki. Vanning zrobił krok do tyłu i zaczął się zastanawiać. A może…
Rozległ się cichy dzwonek. Zamyślony nie usłyszał go w pierwszej chwili. Kiedy dzwonek przeniknął do jego świadomości, Vanning poszedł do gabinetu i wcisnął guzik wideofonu. Szara, surowa, brodata twarz mecenasa Hattona wypełniła ekran.
— Dzień dobry — powiedział Vanning.
Hatton skinął głową.
— Usiłowałem pana złapać w domu. Ale nie zdołałem, więc dzwonię do biura.
— Nie sądziłem, że zadzwoni pan teraz. Sprawa jest jutro. Czy nie uważa pan, że trochę za późno na dyskusję?
— Ale Dugan i Synowie chcieli, żebym z panem porozmawiał. Odradzałem im to zresztą.
— Hm?
Hatton ściągnął gęste, ciemne brwi.
— Ja skarżę, jak pan wie. Jest bardzo dużo dowodów przeciwko MacIlsonowi.
— Tak pan twierdzi, ale sprzeniewierzenie jest niesłychanie trudne do udowodnienia.
— Czy ma pan jakieś zastrzeżenia przeciwko skopolaminie? — Naturalnie — odparł Vanning. — Nie będzie pan stosował
wobec mojego klienta wykrywacza kłamstw!
— To spowoduje uprzedzenie ze strony przysięgłych.
— Ale to ze względów natury medycznej. Skopolamina działa fatalnie na MacIlsona. Mam na to zaświadczenie.
— Fatalnie to właściwe słowo! — Ton Hattona zabrzmiał ostro. — Pański klient zdefraudował te obligacje i mogę to udowodnić.
— Wartości dwudziestu pięciu tysięcy kredytów, tak? Duża strata dla Dugana i Synów. A co pan sądzi o hipotetycznej sprawie, którą przedstawiłem? Powiedzmy, że te dwadzieścia pięć tysięcy się znajdzie…
— Czy to prywatna linia? Nie jesteśmy nagrywani?
— Naturalnie. O, proszę, tu jest wyłącznik. — Vanning podniósł do góry sznur z metalową końcówką. — Ściśle sub rosa.
— To dobrze — odrzekł mecenas Hatton. — Wobec tego mo gę panu swobodnie powiedzieć, że pan jesteś zwykły kanciarz.
— Phi!
— Stary kawał. Z taaaaką brodą. MacIlson zwędził pięć kawałków w obligacjach wymienialnych na kredyty. Rewidenci już to sprawdzają. A potem przychodzi do pana i pan go namawia, żeby wziął jeszcze dwadzieścia tysięcy i zaproponował, że je odda, jeśli Dugan i Synowie nie będą skarżyć. No i dzielicie się tymi pięcioma tysiącami. Co w nieruchomościach wcale nie jest tak mało.
Źródło: Rebis



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 41 lat
ur. 1968, kończy 57 lat
ur. 1956, kończy 69 lat
ur. 1960, kończy 65 lat
ur. 1961, kończy 64 lat

