Przeczytaj całe opowiadanie SF ze zbioru Czytelniku, nienawidzę Cię!
Zbiór Czytelniku, nienawidzę Cię! umożliwia zapoznanie się ze zróżnicowanymi, często humotystycznymi opowiadaniami Henry'ego Kuttnera. Dzisij premiera książki.
Zbiór Czytelniku, nienawidzę Cię! umożliwia zapoznanie się ze zróżnicowanymi, często humotystycznymi opowiadaniami Henry'ego Kuttnera. Dzisij premiera książki.

— Do niczego takiego się nie przyznaję.
— Jasne, że nie. Nawet w rozmowie na linii prywatnej. Ale to się rozumie samo przez się. Tylko że numer jest stary i moi klienci nie zamierzają się z panem cackać, oddają sprawę do sądu.
— Zadzwonił pan tylko po to, żeby mi to powiedzieć?
— Nie, chcę po prostu wyjaśnić z panem kwestię przysięg łych. Czy zgadza się pan na użycie skopolaminy w stosunku do nich?
— W porządku — odparł Vanning. Nie interesowali go przysięgli. Będzie wygrywał subtelności prawne. Z przysięgłymi poddanymi próbie skopolaminowej szanse są równe. To oszczędzi wiele dni, a może nawet tygodni sporów i szarpaniny.
— Dobrze — mruknął Hatton. — Nie będzie co z pana zbierać. Vanning odpowiedział umiarkowanie ordynarnym przekleństwem i przerwał połączenie. Świadomość czekającej go pyskówki w sądzie wyparła z jego myśli szafkę działającą na zasadzie czwartego wymiaru i Vanning wyszedł z biura. Później…
Później będzie miał dość czasu, żeby dokładniej zbadać możliwości owego osobliwego schowka. Nie chciał sobie teraz zaprzątać głowy sprawami nieistotnymi. Poszedł do domu, kazał służącej przyrządzić mocnego drinka i padł na łóżko.
A nazajutrz wygrał sprawę. Stosując skomplikowane kruczki prawne i wykorzystując niejasne precedensy. Swój wywód oparł na tym, że obligacje nie zostały wymienione na kredyty rządowe. Zawiłe wykresy ekonomiczne udowodniły to za Vanninga. Wymiana nawet pięciu tysięcy kredytów spowodowałaby falowanie krzywej wykresu, a nic takiego nie nastąpiło. Eksperci Vanninga wdali się w niesamowite wprost szczegóły.
Aby udowodnić winę, trzeba byłoby pokazać albo w sensie dosłownym, albo w drodze wnioskowania, że obligacje istniały od dwudziestego grudnia, a więc od daty ostatniej kontroli. Jako precedens posłużyła sprawa Donovan kontra Jones.
Hatton zerwał się z miejsca.
— Wysoki Sądzie, Jones przyznał się później do defraudacji! — Co nie ma żadnego wpływu na pierwotną decyzję — odparował gładko Vanning. — Prawo nie działa wstecz. Nie było dowodów.
— Proszę obronę o kontynuowanie.
Obrona kontynuowała, wznosząc wspaniale skomplikowany gmach kazuistycznej logiki.
Hatton szalał.
— Wysoki Sądzie, ja…
— Jeśli mój czcigodny przeciwnik przedstawi choćby jedną obligację, dosłownie jedną spośród wyżej wspomnianych, poddaję się.
Przewodniczący składu sędziowskiego miał ironiczną minę. — Istotnie, jeśli taki dowód zostanie przedstawiony, oskarżony znajdzie się w więzieniu natychmiast po ogłoszeniu wyroku. Pan o tym dobrze wie, panie Vanning. Proszę kontynuować.
— Chętnie. A więc według mojej koncepcji owe obligacje nigdy nie istniały. Stanowiły wynik błędu w liczeniu.
— Błąd w obliczeniach dokonywanych kalkulatorem Pedersona?
— Takie błędy się zdarzają, jak zaraz udowodnię. Chciałbym wezwać następnego świadka obrony.
Świadek, obliczeniowiec, nieprowokowany pytaniami wyjaśnił, jak to kalkulator Pedersona może się mylić. Podawał przykłady.
Hatton złapał go na jednym z nich.
— Protestuję, Wysoki Sądzie. W Rodezji, jak wszyscy wiedzą, zlokalizowano obiekty ważnej dziedziny przemysłu o charakterze eksperymentalnym. Świadek nie sprecyzował, o jaką produkcję chodzi w tej konkretnej fabryce. Czy przypadkiem nie dlatego, że Zjednoczone Zakłady Hendersona zajmują się głównie rudami radioaktywnymi?
— Świadek jest proszony o udzielenie odpowiedzi.
— Nie mogę. W moich dokumentach nie ma takiej informacji.
— Dość znaczna luka — warknął Hatton. — Radioaktywność uszkadza delikatny mechanizm kalkulatora Pedersona. Ale w biurach firmy Dugan i Synowie nie ma ani radu, ani produktów jego rozkładu.
Wstał Vanning.
— Chciałbym zapytać, czy biura te były ostatnio okadzane.
— Były. To wymóg prawny.
— Użyto pewnego typu gazowego chloru.
— Tak.
— Chciałbym wezwać mojego następnego świadka. Następny świadek, fizyk, a zarazem pracownik Instytutu
Ultraradowego, wyjaśnił, że promieniowanie gamma wpływa silnie na chlor, powodując jonizację. Żywe organizmy mogą asymilować produkty rozkładu radu i dalej je przekazywać. Niektórzy klienci firmy Dugan i Synowie byli poddani promieniowaniu radioaktywnemu…
— To śmieszne, Wysoki Sądzie! Czyste spekulacje… Vanning robił wrażenie urażonego.
— Powołuję się na casus Dangerfield kontra Austro Products, Kalifornia, rok tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty trzeci. Przepis stanowi, że wątpliwości tłumaczy się na korzyść oskarżonego. Ja zmierzam po prostu do tego, że kalkulator Pedersona, którym liczono obligacje, mógł być wadliwy. Jeśli tak było rzeczywiście, to obligacje nie istniały, a zatem mój klient jest niewinny.
— Proszę kontynuować — powiedział sędzia, żałując, że nie jest Jeffreysem i nie może posłać całej tej cholernej bandy na szafot. Prawoznawstwo powinno się opierać na prawie, zamiast stanowić trójwymiarową grę w szachy. Ale jest to oczywiście naturalna konsekwencja zawiłości politycznych i ekonomicznych nowoczesnej cywilizacji. Już wtedy było wiadomo, że Vanning wygra sprawę.
No i wygrał. Przysięgli byli zmuszeni uznać racje obrony. W ostatnim desperackim zrywie Hatton zgłosił wniosek formalny i zażądał skopolaminy, ale jego wniosek został oddalony. Vanning mrugnął do swego przeciwnika i zamknął teczkę.
I na tym się skończyło.
Wrócił do swojego biura. O szesnastej trzydzieści zaczęły się kłopoty. Ledwie sekretarka zdążyła zapowiedzieć niejakiego pana MacIlsona, została odepchnięta przez szczupłego, ciemnego mężczyznę w średnim wieku taszczącego gigantycznych rozmiarów zamszową walizkę.
— Vanning, musiałem się z tobą zobaczyć!
Wzrok adwokata spochmurniał. Wstał zza biurka i skinieniem głowy odprawił sekretarkę. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, zapytał obcesowo:
— Co ty tu robisz? Powiedziałem ci, żebyś trzymał się ode mnie z daleka. Co masz w tej walizie?
— Obligacje — wyjaśnił MacIlson niepewnym głosem. — Coś nie wyszło…
— Ty idioto! Żeby przynosić tutaj te obligacje! — Jednym skokiem Vanning znalazł się przy drzwiach, które starannie zamknął na klucz. — Czy nie rozumiesz, że jak tylko Hatton położy na nich łapę, natychmiast znajdziesz się z powrotem za kratkami? A mnie odbiorą prawo wykonywania zawodu?! Wynoś się z tym w tej chwili!
— Ale wysłuchaj mnie, dobrze? Poszedłem z tymi obligacjami do Zjednoczenia Finansowego, tak jak mi powiedziałeś, ale… ale tam już czekał na mnie policjant. Na szczęście w porę go zauważyłem. Gdyby mnie złapał…
Vanning westchnął głęboko.
— Miałeś przecież zostawić te obligacje na dwa miesiące w skrytce na stacji kolei podziemnej.
MacIlson wyciągnął z kieszeni biuletyn.
— Ale rząd ogłosił zamrożenie akcji rudowych i obligacji. W ciągu tygodnia sprawa wejdzie w życie. Nie mogłem w tej sytuacji czekać, pieniądze byłyby zamrożone nie wiadomo na jak długo.
— Pokaż no ten biuletyn. — Vanning przyjrzał mu się i zaklął cicho. — Skąd to wziąłeś?
— Kupiłem od chłopaka przed więzieniem. Chciałem sprawdzić bieżące notowania rudy.
— Mhm, rozumiem. A nie przyszło ci do głowy, że ten biuletyn może być sfałszowany?
MacIlsonowi opadła szczęka.
— Sfałszowany?
— Właśnie. Hatton się domyślił, że chcę cię wyciągnąć z pudła, i miał to w pogotowiu. A ty kupiłeś ten numer. Dostarczyłeś policji dowodów, a mnie postawiłeś w fatalnej sytuacji.
— A… ale…
Vanning się skrzywił.
— A jak sądzisz, dlaczego widziałeś tego glinę w Zjednoczeniu Finansowym? Przecież mogli cię capnąć w każdej chwili. Ale oni woleli wystraszyć cię na tyle, żebyś przyszedł do mnie, bo wtedy upieką dwie pieczenie na jednym ogniu! Dla ciebie paka, a ja się mogę pożegnać z prawem wykonywania zawodu. Cholera!
MacIlson oblizał usta.
— Nie mógłbym wyjść tylnymi drzwiami?
— Przez kordon policji, który tam niewątpliwie czeka? Bzdura! Nie bądź większym durniem, niż musisz!
— A czy… a czy ty nie możesz tego schować?
— Niby gdzie? Przecież prześwietlą moje biuro promieniami rentgena. Nie, ja po prostu… — Vanning urwał. — Hmmm, ukryć je, mówisz… u k r y ć… — Odwrócił się na pięcie do dyktografu.
— Panno Horton? Mam ważną konferencję. Proszę mi nie przeszkadzać pod żadnym pozorem. Gdyby ktokolwiek wręczył pani nakaz rewizji, proszę zażądać potwierdzenia przez centralę. Jasne? Okej.
W MacIlsona wstąpiła nadzieja. — Czy… wszystko w porządku?
— Och, zamknij się! — warknął Vanning. — Zaczekaj tu na mnie, zaraz wracam. — Ruszył ku bocznym drzwiom i zniknął. W zdumiewająco krótkim czasie wrócił, taszcząc metalową szafkę. — Pomóż mi… uff… tu, w tym kącie. A teraz się wynoś.
— Ale…
— Spływaj — polecił Vanning. — Sam wiem, co mam robić. Nic nie mów. Aresztują cię, ale bez dowodów nie mogą cię trzymać. Przyjdź, jak tylko cię wypuszczą.
Pchnął MacIlsona w kierunku drzwi, otworzył je i wyrzucił gościa. Wrócił do szafki i zajrzał do środka. Była pusta. Z całą pewnością.
Zamszowa walizka…
Dysząc ciężko, Vanning wcisnął ją do szafki. Zajęło mu to trochę czasu, ponieważ waliza była od niej większa. W końcu jednak odetchnął, widząc, jak się kurczy i zmienia kształt, aż wreszcie, mała i zdeformowana, zaczyna przypominać wydłużone jajko w kolorze miedzianej centówki.
— Fiu, fiu! — zagwizdał, a następnie przysunął się i przyjrzał bliżej.
Wewnątrz szafki coś się poruszyło. Zobaczył groteskowe stworzenie, nie wyższe niż na cztery cale. Było to coś zdumiewającego — składało się z samych sześcianów i kątów, było jaskrawozielone i najwyraźniej żywe.
Ktoś zapukał do drzwi.
Maleńkie stworzenie męczyło się nad miedzianym jajkiem. Jak mrówka usiłowało je unieść i przemieścić. Vanninga zatkało; sięgnął do szafki. Stworzenie czwartego wymiaru zrobiło unik. Ale nie dość szybko. Vanning opuścił dłoń i poczuł w niej szamotaninę. Zacisnął pięść.
Ruch zamarł. Vanning wypuścił martwe stworzenie i pospiesznie wyjął rękę.
Drzwi drżały pod ciosami pięści.
Zamknął szafkę i zawołał:
— Chwileczkę!
— Wyłamujcie — ktoś polecił.
Ale nie było takiej potrzeby. Vanning przybrał bolesny uśmiech i otworzył drzwi. Wszedł Hatton w towarzystwie policjantów.
— Mamy MacIlsona — oświadczył.
— Och? Dlaczego?
Zamiast odpowiedzi Hatton dał znak ręką. Policjanci zaczęli przeszukiwać pokój. Vanning wzruszył ramionami.
— Chyba się zanadto pospieszyliście — powiedział. — Włamanie i najście…
— Mamy nakaz.
— Pod jakim zarzutem?
— Chodzi oczywiście o obligacje. — Głos Hattona był znużony. — Nie wiem, gdzie pan ukrył tę walizkę, ale ją znajdziemy.
— Jaką walizkę? — chciał koniecznie wiedzieć Vanning.
— Tę, którą miał MacIlson, kiedy tu wchodził. Tę samą, której nie miał, wychodząc.
— Zabawa skończona — rzekł smutno Vanning. — Poddaję się.
— Hę?
— A jeśli wam powiem, co zrobiłem z walizką, przemówicie za mną?
— No… jasne. A gdzie…
— Zjadłem ją — rzekł Vanning i położył się na kanapie, jakby szykował się do drzemki.
Hatton posłał mu przeciągłe, pełne nienawiści spojrzenie. Policjanci zaczęli przeszukanie. Przechodząc obok szafki, rzucili okiem do środka. Promienie rentgena nie ujawniły niczego w ścianach, podłodze, suficie ani w meblach. Pozostałe pomieszczenia biurowe zostały również przeszukane. Vanning przyklaskiwał żmudnemu zajęciu.
Wreszcie Hatton się poddał. Wyczerpał wszystkie możliwości.
— Jutro składam doniesienie — obiecał mu Vanning. — A co do MacIlsona, skorzystam z zasady habeas corpus.
— Idź do diabła — burknął Hatton.
— A teraz do widzenia panom.
Vanning zaczekał, aż nieproszeni goście się wyniosą. A następnie chichocząc z cicha, podszedł do szafki i otworzył ją.
Jajko koloru miedzianego zniknęło. Vanning macał w środku, ale bezskutecznie.
Doniosłość tego faktu początkowo do niego nie dotarła. Obrócił szafkę frontem do okna i zajrzał ponownie, z tym samym skutkiem. Szafka była pusta.
Dwadzieścia pięć tysięcy kredytów w obligacjach rudowych przepadło.
Na Vanninga uderzyły siódme poty. Złapał szafkę i zaczął nią potrząsać. Ale to nie pomogło. Przeniósł ją w przeciwległy kąt pokoju, a sam wrócił na poprzednie miejsce i ze żmudną drobiazgowością zaczął oglądać podłogę.
— Chol…
Czyżby Hatton?
To niemożliwe. Vanning nie spuścił szafki z oka ani na moment, aż do chwili wyjścia policji. Jeden z policjantów otworzył drzwi, zajrzał do środka i zamknął je z powrotem. Od tamtej pory szafka była cały czas zamknięta.
Obligacje zniknęły.
Tak samo jak dziwne stworzenie, które Vanning zgniótł w dłoni. A wszystko to razem znaczyło, że… że co?
Vanning podszedł do szafki i starannie ją zamknął. A następnie otworzył, nie oczekując jednak, że miedziane jajko się pojawi.
I słusznie, nie pojawiło się.
Vanning połączył się przez wideofon z Gallowayem.
— Co tam, he? Och. Czego chcesz? — Na ekranie ukazała się wychudzona twarz uczonego, jeszcze mizerniejsza z powodu zmęczenia. — Mam kaca, a nie mogę używać tiaminy, jestem uczulony. No, jak przebiegła twoja sprawa?
— Posłuchaj — rzekł Vanning nagląco. — Włożyłem coś do tej twojej cholernej szafki i straciłem.
— Szafkę? Zabawne.
— Nie. To, co do niej włożyłem… walizkę.
Galloway w zamyśleniu pokręcił głową.
— Nigdy nie wiadomo, no nie? Pamiętam, jak kiedyś zrobiłem…
— Do diabła z tym. Muszę odzyskać walizkę! — Pamiątka rodzinna? — zapytał Galloway. — Nie. Tam były pieniądze.
— Nie uważasz, że to trochę lekkomyślne z twojej strony? Od roku tysiąc dziewięćset czterdziestego dziewiątego żaden bank nie splajtował. Nigdy nie przypuszczałem, Vanning, że jesteś skąpcem. Chciałeś mieć stale forsę przy sobie, żebyś ją mógł pieścić swoimi chciwymi łapskami, co?
— Jesteś pijany.
— Usiłuję być — sprostował Galloway. — Niestety z wiekiem nabawiłem się straszliwej odporności na alkohol. Okropnie dużo czasu mi to teraz zabiera. Przez twój telefon jestem dwa i pół drinka do tyłu. Muszę sobie koniecznie sprawić przedłużacz do organów, żebym mógł jednocześnie rozmawiać i pić.
Vanning nie przestawał bełkotać w słuchawkę:
— Moja walizka! Co się z nią stało? Muszę ją odzyskać.
— No cóż, ja jej nie mam.
— Nie możesz wykombinować, gdzie ona jest?
— Nie mam pojęcia. Podaj mi szczegóły. Zobaczę, co się da zrobić.
Vanning zastosował się do polecenia, korygując z lekka swoją relację, na ile kazała mu ostrożność.
— Okej — rzucił na koniec Galloway dość niechętnie. — Nienawidzę wysnuwania teorii, ale wyjątkowo… moja diagnoza będzie cię kosztowała pięćdziesiąt kredytów.
— Co takiego? Posłuchaj…
— Pięćdziesiąt kredytów — powtórzył Galloway nieustępliwie. — Albo nie będzie diagnozy.
— A skąd mogę wiedzieć, że dzięki niej odzyskam walizkę? — Trzeba się liczyć z tym, że mi się nie uda. Choć jednocześnie jest szansa… Muszę iść do Mechanistry i skorzystać z ich maszyn. A oni sobie słono liczą. Ale potrzebne mi będą kalkulatory o mocy czterdziestu mózgów.
— Okej, okej — mruknął Vanning. — Idź do nich. Zależy mi na tej walizce jak diabli.
— Interesuje mnie ten robak, którego rozgniotłeś. Mówiąc szczerze, to jedyny powód, dla którego w ogóle zajmuję się twoją sprawą. Życie w czwartym wymiarze… — ciągnął Galloway, mrucząc pod nosem. Jego twarz zniknęła z ekranu.
Po chwili Vanning przerwał połączenie.
Jeszcze raz przeszukał szafkę, ale niczego nie znalazł. Zamszowa walizka musiała się jakoś ulotnić. Niech to diabli!
Dumając nad swymi kłopotami, Vanning włożył płaszcz i poszedł do Manhattan Roof na zakrapianą winem kolację. Było mu siebie żal.
Nazajutrz jego rozczulenie nad sobą jeszcze wzrosło. Próbował się skontaktować z Gallowayem, ale nikt się tam nie zgłaszał, więc po prostu zabijał czas. Około południa wpadł MacIlson. Był roztrzęsiony.
— Nie spieszyło ci się specjalnie z wyciąganiem mnie z pudła — rzucił na wstępie. — No i co dalej? Masz coś do picia?
— Po co ci picie — mruknął Vanning. — Sądząc z tego, jak wyglądasz, już się napiłeś. Jedź na Florydę i czekaj, aż się to wszystko przewali.
— Mam dosyć czekania. Jadę do Ameryki Południowej. Potrzebuję forsy.
— Poczekaj, aż będzie można zrealizować obligacje.
— Biorę je. Połowę. Tak jak się umawialiśmy.
Vanning zmrużył oczy.
— I wleziesz prosto w łapy policji. Jak dwa i dwa cztery.
MacIlson był wyraźnie nieswój.
— Przyznaję, że popełniłem głupi błąd. Ale tym razem nie… tym razem będę mądrzejszy.
— To znaczy zaczekasz.
— W helikopterze na dachu czeka mój przyjaciel. Podrzucę mu obligacje, a potem spokojnie sobie wyjdę. Policja nic przy mnie nie znajdzie.
— Powiedziałem: nie — powtórzył Vanning. — Sprawa jest zbyt ryzykowna.
— Ryzykowna jest teraz. Jeżeli znajdą obligacje… — Nie znajdą.
— Gdzie je schowałeś?
— To moja sprawa.
MacIlson rzucił nerwowe spojrzenie spode łba.
— Być może. Ale są w tym budynku. Nie mogłeś ich stąd nigdzie przeszwarcować wczoraj, przed przyjściem glin. Nie kuś losu. Szukali rentgenem?
— Mhm.
— Słyszałem, że Hatton z całą bandą ekspertów bada plany budynku. Znajdzie twój sejf. Ja w każdym razie stąd znikam, zanim do tego dojdzie.
Vanning machnął ręką.
— Jesteś histeryk. Przecież cię wyciągnąłem, prawda? Mimo że mało nie spieprzyłeś całej sprawy.
— To prawda — przyznał MacIlson, skubiąc nerwowo wargę. — Ale ja… — Zaczął obgryzać paznokieć. — Cholera, przecież ja siedzę na kraterze wulkanu i pod tyłkiem mam jeszcze gniazdo termitów. Nie będę tu sterczał i czekał, aż znajdą obligacje!
A od Ameryki Południowej, dokąd się teraz wybieram, nie mo gą chyba zażądać ekstradycji.
— Musisz czekać — powtórzył stanowczo Vanning. — To twoja jedyna szansa.
Nagle w ręku MacIlsona pojawiła się spluwa.
— Dawaj połowę obligacji. I to już. Ani trochę ci nie wierzę.
Myślisz, że będziesz mnie zwodził w nieskończoność? No, do
cholery, dajesz forsę czy nie?!
— Nie — odparł Vanning.
— Ja nie żartuję.
— Wiem, że nie żartujesz. Ale ja nie mam tych obligacji. — Jak to nie masz?
— Słyszałeś kiedyś o możliwościach, jakie stwarza czwarty wymiar? — zapytał Vanning, nie spuszczając z MacIlsona czujnego spojrzenia. — Schowałem walizkę do specjalnego sejfu. Ale nie mogę go otworzyć przed upływem określonej liczby godzin.
— Mhm… — zadumał się MacIlson. — A kiedy… — Jutro.
— W porządku. To znaczy, że wtedy będziesz miał dla mnie te obligacje, tak?
— Jeżeli przy tym obstajesz. Ale radziłbym ci zmienić zdanie. Byłoby to dla ciebie bezpieczniejsze.
MacIlson nie odpowiedział, tylko wychodząc, uśmiechnął się do niego przez ramię. Vanning dłuższy czas siedział bez ruchu. Był przestraszony nie na żarty. Problem polegał na tym, że MacIlson był typem skłonnym do stanów maniakalnodepresyjnych. Mógł rzeczywiście zabić. W tej chwili był w silnym stresie — ścigano go i nie miał nic do stracenia. No cóż… należałoby przedsięwziąć środki ostrożności.
Źródło: Rebis



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 41 lat
ur. 1968, kończy 57 lat
ur. 1956, kończy 69 lat
ur. 1960, kończy 65 lat
ur. 1961, kończy 64 lat

