Samuel L. Jackson promuje obecnie swój najnowszy film Glass oraz nadchodzącą Captain Marvel, gdzie wcieli się w młodszego Nicka Fury'ego. Aktor rozmawiał z dziennikarzami The Hollywood Reporter, którym opowiadał między innymi o sympatycznej współpracy z Brie Larson i o tym, jak pełen podziwu jest dla jej poświęcenia jeśli chodzi o treningi do roli.
W pewnym momencie rozmowa zeszła na efekty i możliwości, jakie współcześnie daje CGI. Jak pamiętamy, Jackson został cyfrowo odmłodzony do roli Nicka Fury'ego w nowym filmie - akcja rozgrywa się w latach 90. ubiegłego wieku, a zatem znacznie wcześniej niż nowe filmy z serii Avengers. Aktor został zapytany o to, jak czułby się, gdyby jego postać została wygenerowana cyfrowo już po jego śmierci - jak się okazuje, nie miałby absolutnie nic przeciwko. Odpowiadając na pytanie, oświadczył tylko:
Jackson po raz pierwszy zerknął się z zaawansowanym CGI podczas kręcenia filmu Star Wars: Episode I - The Phantom Menace. Jak wspomina, początkowo bardzo dziwnie było mu walczyć na planie z wyimaginowanymi złoczyńcami. Wówczas dostał złotą radę od George'a Lucasa - kluczem do interakcji z rzeczami, których tak naprawdę tutaj nie ma, jest zadawanie odpowiednich pytań:
Na przełomie lat CGI robi się coraz bardziej zaawansowane, co pozwala także na wspomniane już generowanie obrazów zmarłych aktorów w nowych filmach - jak pamiętamy, w samym filmie Rogue One: A Star Wars Story widzieliśmy aż dwa takie przypadki, a efekty końcowe zostały całkiem przychylnie przyjęte przez fanów. Przy coraz większej powszechności tego zabiegu nie jest niczym dziwnym, że aktorzy otwarcie wypowiadają się na ten temat, a nawet planują swoje kariery na wypadek śmierci, zawczasu "kopiując się" cyfrowo.
Jackson nie wspomina, by podejmował jakiekolwiek kroki w przygotowaniu się na taką ewentualność, jednak jak widać nie miałby żadnego problemu z powrotem na ekrany po swojej śmierci.
Kapitan Marvel - premiera 8 marca 2019 roku.
Źródło: thehollywoodreporter.com / zdjęcie główne: materiały prasowe