Seria Niefortunnych Zdarzeń: przeczytaj początek finałowego tomu w dniu premiery
Przygoda dobiegła końca – ostatni tom Serii Niefortunnych Zdarzeń już w księgarniach. Z tej okazji mamy dla Was fragment Końca końców.
Przygoda dobiegła końca – ostatni tom Serii Niefortunnych Zdarzeń już w księgarniach. Z tej okazji mamy dla Was fragment Końca końców.
Baudelaire’owie wychylili się przez burtę i teraz dopiero ujrzeli tabliczkę z nazwą przylepioną do rufy szeroką taśmą. Na tabliczce było nagryzmolone słowo „Karmelita” – zapewne w związku z Karmelitą Plujko, wyjątkowo złośliwą dziewczynką, którą sieroty Baudelaire poznały w okropnej szkole, do której posłano je pod przymusem. Później Karmelitę adoptował nieformalnie Hrabia Olaf, wraz ze swoją ówczesną narzeczoną Esmeraldą Szpetną, którą porzucił w płonącym hotelu. Olaf odłożył kuszę i zaczął odrywać taśmę brudnym paznokciem. Spod tabliczki wyjrzała inna nazwa. Baudelaire’om było obojętne, jak będzie się zwała łódź, lecz ucieszyło ich, że łotr chociaż na chwilę znalazł sobie jakieś zajęcie i nie będzie im przeszkadzał w spokojnej rozmowie.
– Co możemy zrobić? – spytała szeptem Wioletka. – Myślisz, Słoneczko, że udałoby ci się złowić parę ryb do zjedzenia?
Słoneczko pokręciło główką.
– Nimarobak – powiedziało. – Nimasieci. Nura?
– Odradzałbym nurkowanie bez odpowiedniego sprzętu – rzekł na to Klaus. – Pod wodą można się natknąć na niemiłe niespodzianki.
Baudelaire’owie zadrżeli na wspomnienie pewnego obiektu, który napotkali w głębinach, płynąc łodzią podwodną o nazwie „Queequeg”. Na ekranie radaru ukazał im się wówczas pokrętny kształt, podobny do znaku zapytania, a kapitan powiedział,
że jest to coś gorszego nawet niż Hrabia Olaf.
– Klaus ma rację – potwierdziła Wioletka. – Lepiej tu nie nurkować. Klaus, czy masz w swoich notatkach coś, co mogłoby nas naprowadzić na ślad przyjaciół?
Klaus zamknął notes i pokręcił głową.
– Niestety, nic. Kit mówiła, że ma się spotkać z Kapitanem Widdershinsem przy pewnej kępie wodorostów, ale nawet gdybyśmy wiedzieli, która to kępa, to bez urządzenia nawigacyjnego nie ma tam jak dopłynąć.
– Mogłabym zbudować busolę – zaoferowała się Wioletka. – Wystarczy mały kawałek namagnetyzowanego metalu i prosta ośka. Ale może rozsądniej będzie nie szukać teraz kontaktu z wolontariuszami. Przecież narobiliśmy im sporo kłopotu.
– To fakt – przyznał Klaus. – Mogliby się wcale nie ucieszyć na nasz widok, zwłaszcza gdyby ujrzeli nas z Olafem.
Słoneczko zerknęło na łotra, wciąż zajętego zrywaniem tabliczki.
– Chybażeby – powiedziało.
Wioletka z Klausem popatrzyli po sobie nerwowo.
– Chyba żeby co? – spytała Wioletka.
Słoneczko przez chwilę milczało, kontemplując uniform chłopca hotelowego, w który wciąż było ubrane.
– Wypchnąć Olafa za burtę – szepnęło po chwili, wyjątkowo poprawnie.
Wioletka aż krzyknęła ze zgrozy – nie dlatego, że Słoneczko wpadło na tak okrutny pomysł, ale dlatego, że ona sama z łatwością wyobraziła sobie realizację morderczej idei. Wyrzuciwszy Olafa za burtę, Baudelaire’owie mogliby popłynąć spokojnie dalej i nikt już nie zrzędziłby im nad głową ani ich nie straszył Meduzoidalnym Mycelium. Byłaby poza tym jedna gęba mniej do wyżywienia, a fasoli zostało już niewiele. No i gdyby przypadkiem odnaleźli Kit Snicket albo trojaczki Bagienne, nie kompromitowałaby ich obecność Olafa. Wszyscy troje spojrzeli w nerwowym milczeniu na rufę łodzi, gdzie wychylony przez burtę Olaf zdrapywał tabliczkę. Wystarczyłoby go pchnąć, a straciłby równowagę i runął w odmęty.
– Olaf bez wahania wyrzuciłby nas za burtę – powiedziała Wioletka tak cicho, że brat z siostrą ledwo ją usłyszeli. – Gdyby nie potrzebował kogoś do wiosłowania, już dawno by to zrobił.
– WZS też by się pewnie nie wahało – dodał Klaus.
– Rodzice? – zagadnęło Słoneczko.
Baudelaire’owie znów spojrzeli po sobie niespokojnie. Niedawno poznali pewną tajemnicę dotyczącą rodziców i ich mrocznej przeszłości, w której ważną rolę odegrała skrzynka zatrutych rzutków. Wioletka, Klaus i Słoneczko, jak wszystkie dzieci, chcieli myśleć o swoich rodzicach jak najlepiej, jednak z upływem czasu coraz bardziej wątpili w ich szlachetność. Pilnie potrzebowali busoli, i to nie takiej, o jakiej wspomniała Wioletka. Najstarsza z Baudelaire’ów mówiła o busoli nawigacyjnej wskazującej żeglarzom prawidłowy kurs na morzu. Sierotom natomiast potrzebna była busola moralna – coś, co człowiek ma w umyśle, a może w sercu, i co podpowiada właściwy sposób postępowania w każdej sytuacji. Busolę nawigacyjną, o czym wie każdy dobry wynalazca, konstruuje się z kawałka namagnetyzowanego metalu i prostej ośki. Co do składników busoli moralnej – nie są one tak oczywiste. Niektórzy twierdzą, że każdy człowiek rodzi się z taką busolą moralną, jak z wyrostkiem robaczkowym albo wstrętem do robaków. Zdaniem innych taka busola tworzy się w miarę dorastania i obserwowania zachowań innych ludzi oraz czytania książek. Tak czy owak, busola moralna to narzędzie delikatne, a im dłużej człowiek żyje na świecie, tym trudniej mu odczytać kierunek wskazywany przez busolę moralną, a zatem i trudniej orzec, jakie zachowanie jest właściwe. Gdy sieroty Baudelaire poznały Hrabiego Olafa, ich busole moralne na pewno nie wskazałyby im jako właściwego postępku zepchnięcia tego drania z wieży albo przejechania go na śmierć jego własną czarną limuzyną. Teraz jednak, stojąc na pokładzie „Karmelity”, Baudelaire’owie nie bardzo wiedzieli, co począć z łotrem wychylonym tak daleko za burtę, że wystarczyłoby jedno lekkie popchnięcie, aby go posłać do podwodnej mogiły.
Baudelaire’owie nie podjęli jednak takiej decyzji, bo, jak to się często zdarzało w ich życiu, decyzja została podjęta za nich: Hrabia Olaf wyprostował się znienacka i z triumfalnym uśmiechem obwieścił:
– Jestem genialny! Rozwiązałem wszystkie nasze problemy! Spójrzcie!
Grubym kciukiem wskazał rufę łodzi. Baudelaire’owie wychylili się przez burtę i ujrzeli, że zamiast tabliczki z napisem „Karmelita” widnieje tam tabliczka z napisem „Hrabia Olaf”, również przylepiona taśmą i najwyraźniej zasłaniająca nazwę wymalowaną pod spodem.
– Zmiana nazwy łodzi w żadnym razie nie rozwiązuje naszych problemów – rzekła ze znużeniem Wioletka.
– Wioletka ma rację – dodał Klaus. – Nadal nie wiemy, dokąd płynąć, nie mamy środka nawigacji i kończą nam się zapasy żywności.
– Chybażeby... – powiedziało Słoneczko, ale Olaf przerwał mu niecierpliwym cmoknięciem.
– Ale z was tumany! – fuknął z irytacją. – Spójrzcie na horyzont i zobaczcie, co się zbliża! Niepotrzebny nam żaden kierunek ani nawigacja, bo popłyniemy tam, gdzie pogna nas żywioł! A świeżej wody dostaniemy tyle, że starczy nam jej do końca życia!
Baudelaire’owie podnieśli oczy i ujrzeli to, o czym mówił Olaf. Na niebie, niczym tusz rozlany po cennym dokumencie, czerniły się kłęby groźnych chmur. Sztorm na pełnym morzu zwykle przychodzi znienacka, a ten zapowiadał się na wyjątkowo dziki – dzikszy nawet niż huragan Herman, który jakiś czas temu zakłócił Baudelaire’om rejs po Jeziorze Łzawym i spowodował tragedię. W oddali już widać było zasieki deszczu, a tu i ówdzie chmurę rozrywała błyskawica.
– Czy to nie cud? – zachichotał Olaf. Wicher targał już jego rzadkimi włosami, a coraz bliższe gromy tłumiły chichot. – Ta burza to spełnienie wszystkich waszych pragnień!
– Łódź może ulec zniszczeniu – zauważyła Wioletka, zerkając z niepokojem na podarty żagiel. – To za słaba konstrukcja na taką burzę.
– I nie mamy pojęcia, dokąd zagna nas sztorm – dodał Klaus. – Może wylądujemy jeszcze dalej od cywilizacji.
– Wszyscy za burtą – mruknęło Słoneczko.
Hrabia Olaf popatrzył na horyzont i uśmiechnął się do burzy jak do starego kumpla, który wpadł w odwiedziny.
– Jasne, wszystko to może się zdarzyć – rzekł z diabelskim uśmieszkiem. – Ale co wy, sieroty, możecie na to poradzić?
Baudelaire’owie także spojrzeli na horyzont. Trudno było uwierzyć, że tam, gdzie teraz kłębiły się czarne zwały chmur z deszczem i wichrem, jeszcze przed chwilą panowały spokój i całkowita pustka. Wioletka, Klaus i Słoneczko nic nie mogli poradzić na nadchodzącą burzę. Ani twórczy umysł, ani cenne notatki, ani talent kulinarny nie mogły mierzyć się z tym, co miało nastąpić. Sztormowe chmury rozwijały się coraz szerzej, jak warstwy obieranej cebuli lub jak złowrogi sekret, który z każdą chwilą staje się bardziej tajemniczy. Bez względu na to, jakie stosowne działanie wskazywała w tej sytuacji busola moralna, sieroty Baudelaire wiedziały, że pozostaje im tylko jedno wyjście: nie robić nic i czekać, aż sztorm ogarnie łódź, którą dzieliły z niecnym łotrem.
Źródło: HarperCollins Polska
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat