Wieczny Wojownik: oto początek drugiego tomu serii Moorcocka
Mamy coś dla miłośników klasycznej fantasy - fragment trzeciej powieści o Wiecznym Wojowniku Michaela Moorcocka.
Mamy coś dla miłośników klasycznej fantasy - fragment trzeciej powieści o Wiecznym Wojowniku Michaela Moorcocka.
– Zapewniałem cię już o tym. Odpowiem na każde z twoich pytań.
Zabrzmiało to tak, jakby kontynuował rozmowę, której początku zapomniałem.
– Jak mogę wrócić do Ermizhad?
– Płynąc Mrocznym Okrętem.
– Gdzie mogę odnaleźć Mroczny Okręt?
– Sam przypłynie do ciebie.
– Jak długo przyjdzie mi czekać?
– Dłużej, niżelibyś sobie tego życzył. Musisz uzbroić się w cierpliwość.
– To nie jest zbyt konkretna odpowiedź.
– Innej nie mam, uwierz mi.
– Jak brzmi twe imię?
– Podobnie jak ty jestem obdarzony wieloma imionami. Jestem Rycerzem w Czerni i Żółci. Jestem Wojownikiem, Który Nie Może Walczyć. Czasami nazywają mnie Czarną Flagą.
– Pozwól mi zobaczyć twoją twarz.
– Nie.
– Dlaczego?
– To delikatna sprawa. Uważam, że nie nastał jeszcze na to odpowiedni moment. Jeśli ujawnię ci zbyt wiele, odciśnie to swoje piętno na innych, licznych chronologiach. Musisz wiedzieć, że Chaos zagraża wszystkim krainom multiwersum. Szala zwycięstwa coraz bardziej przechyla się na jego korzyść. Należy wspierać Prawo. Musimy działać ostrożnie, by nie wyrządzić większej szkody. Wkrótce powinieneś usłyszeć moje imię, tego jestem pewny. Mówiąc „wkrótce”, mam na myśli twoje postrzeganie czasu. Dla mnie może minąć nawet tysiąc lat…
– Pomożesz mi wrócić do Ermizhad?
– Już ci tłumaczyłem, że musisz czekać na okręt.
– Kiedy mój umysł zazna spokoju?
– Kiedy wykonasz czekające cię zadania. Lub zanim te zadania się pojawią.
– Wykazujesz się okrutnością, Rycerzu w Czerni i Żółci, skoro udzielasz mi tak niejasnych odpowiedzi.
– Zapewniam cię, Johnie Daker, że nie jestem w stanie odpowiadać w prostszy sposób. Nie tylko ty oskarżasz mnie o okrucieństwo…
Wskazał dłonią. Powiodłem wzrokiem w tamtym kierunku i dostrzegłem klif. Na nim, ustawieni przy samej krawędzi, niektórzy pieszo, niektórzy konno (nie dosiadali zwykłych koni, tylko wierzchowce wojenne), stali w szeregach wojownicy w zniszczonych zbrojach. Byłem na tyle blisko, aby widzieć ich twarze. Wszyscy mieli puste oczy, które naoglądały się już zbyt wiele cierpienia. Nie mogli nas zobaczyć, a jednak wydawało mi się, że modlili się do nas, a przynajmniej do Rycerza w Czerni i Żółci.
– Kim jesteście?! – zawołałem do nich.
Podniósłszy głowy, odpowiedzieli mi – zaintonowali słowa przerażającej litanii:
– Jesteśmy zaginieni. Jesteśmy ostatni. Jesteśmy okrutni. Jesteśmy wojownikami z Krańca Czasu. Jesteśmy wyniszczeni, jesteśmy zrozpaczeni, jesteśmy zdradzeni. Jesteśmy weteranami tysiąca psychicznych wojen.
Wyglądało to tak, jakby moje pytanie było sygnałem, dało im okazję do wyrażenia ich trwających od wieków lęków, tęsknot i cierpień. Śpiewali jednym, chłodnym, melancholijnym głosem. Czułem, że rycerze stali na krawędzi urwiska całą wieczność i odzywali się tylko wtedy, gdy zadawałem im pytania. Ich śpiew nie ustawał, przeciwnie, był coraz głośniejszy…
– Jesteśmy wojownikami z Krańca Czasu. Gdzie odnajdziemy radość? Gdzie odnajdziemy smutek? Gdzie odnajdziemy strach? Jesteśmy głusi, niemi, niewidomi. Jesteśmy nieśmiertelni. Na Krańcu Czasu jest bardzo zimno. Gdzie są nasze matki i nasi ojcowie? Gdzie są nasze dzieci? Na Krańcu Czasu jest zbyt zimno! Jesteśmy nienarodzeni, nieznani, nieśmiertelni. Na Krańcu Czasu jest zbyt zimno! Jesteśmy zmęczeni. Jesteśmy straszliwie zmęczeni. Jesteśmy zmęczeni na Krańcu Czasu…
Ich śpiew był tak donośny, że od jego intensywnego tonu rozbolały mnie uszy, więc byłem zmuszony zakryć je dłońmi.
– Nie! – wykrzyczałem. – Nie! Nie wzywajcie mnie! Odejdźcie!
Wtedy zapadła cisza. Wojownicy zniknęli.
Odwróciłem się, aby porozmawiać z Rycerzem w Czerni i Żółci, lecz on również rozpłynął się w powietrzu. Czy był jednym z tych wojowników?
Głowę zaprzątała mi jeszcze jedna myśl. Może oni wszyscy byli odzwierciedleniem tylko jednej istoty ludzkiej? Mnie.
Nie tylko nie potrafiłem udzielić odpowiedzi na żadne z tych pytań, lecz w rzeczywistości nie chciałem jej też poznać.
Nie jestem pewien, czy to właśnie w tym momencie, czy też później, w innym śnie, znalazłem się na kamienistej plaży, gdzie spoglądałem na ocean spowity gęstą mgłą. Z początku nic nie dostrzegałem, lecz po chwili stopniowo ukazał się przede mną ciemny zarys zakotwiczonego statku, który kołysał się na falach niedaleko brzegu.
Wiedziałem, że to musi być Mroczny Okręt.
Na pokładzie tu i ówdzie błyskało pomarańczowe światło. Była to ciepła, uspokajająca jasność. Wydawało mi się też, że słyszę niskie głosy wołające stamtąd w kierunku brzegu. Byłem niemal pewny, że to ja wezwałem statek, a on odpowiedział na wołanie, ponieważ wkrótce – być może dotarłem tam łodzią, nie wiem – stałem na głównym pokładzie naprzeciwko wysokiego, chudego mężczyzny, odzianego w płaszcz z miękkiej skóry, który sięgał mu poniżej kolan. Ów człowiek dotknął mojego ramienia, jakby w geście powitania.
Z moich pozostałych wspomnień wynika, że każdy cal okrętu był pokryty osobliwymi, wyrzeźbionymi wzorami; wiele miało formy geometryczne, wiele przedstawiało dziwaczne stworzenia, całe historie lub epizody z wszelkiego rodzaju niewyobrażalnych wydarzeń.
– Ponownie wyruszysz z nami w żeglugę – rzekł kapitan.
– Wyruszę ponownie – zgodziłem się, chociaż nie potrafiłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnim razem musiałem wypłynąć w morze.
Następnie kilkukrotnie opuszczałem statek, za każdym razem w innym odzieniu, i przeżywałem liczne przygody. Jedna z nich zapadła mi w pamięć wyraźniej niż pozostałe – pamiętałem nawet swoje imię. Nazywałem się Clen, przywódca Clen-Gar. Toczyła się wojna pomiędzy niebem a piekłem.
Pamiętałem oszustwo, zdradę i jakieś zwycięstwo.
Potem ponownie znalazłem się na pokładzie statku.
– Ermizhad! Tanelorn! Płyniemy w ich kierunku?
Kapitan opuszkami długich palców starł łzy płynące po mej twarzy.
– Jeszcze nie.
– Więc nie spędzę ani chwili dłużej na tym okręcie… – odparłem z gniewem.
Ostrzegłem kapitana, że nie zdoła uwięzić mnie na swoim statku. Nie miałem żadnych zobowiązań wobec jego załogi. Sam zdecyduję o swoim przeznaczeniu.
Kapitan nie zabraniał mi odejść, chociaż widziałem, że moja decyzja napełniła go smutkiem.
Gdy się zbudziłem, leżałem w sypialni należącej do mnie komnaty, znajdującej się w Szkarłatnym Fiordzie. Wydaje mi się, że doskwierała mi gorączka. Otaczali mnie słudzy, którzy zapewne zbiegli się, kiedy krzyczałem przez sen. Przepchnąwszy się między nimi, przy moim łożu stanął przystojny, rudowłosy Bladrak Morningspear, który niegdyś ocalił mi życie. Wyglądał na zatroskanego. Pamiętam, że krzyczałem do niego, prosiłem, aby chwycił nóż i uwolnił mnie od mojego ciała.
– Jeśli cenisz sobie naszą przyjaźń, zabij mnie, Bladraku!
Nie uczynił tego jednak. Długie noce mijały jedna za drugą. Podczas którejś z nich ponownie znalazłem się na pokładzie statku. Innym razem wydawało mi się, że ktoś mnie wzywa. Ermizhad? Czy to ona mnie wołała? Wyczuwałem obecność kobiety…
Kiedy przed moimi oczami roztoczyła się kolejna wizja, ujrzałem krasnoluda o ostrych rysach twarzy. Tańczył i podskakiwał radośnie, nucąc pod nosem jakąś melodię, najwyraźniej nie zauważywszy mojej obecności. Wydawało mi się, że go rozpoznaję, chociaż nie byłem w stanie przypomnieć sobie jego imienia. Zapytałem więc:
– Kim jesteś? Przysyła cię niewidomy kapitan? A może jesteś posłańcem Rycerza w Czerni i Żółci?
Zaskoczyłem go. Zwrócił ku mnie swoją sardoniczną twarz, zdjął czapę i uśmiechnął się.
– Kim jestem? Z pewnością nie chciałbym być twoim wrogiem. Ja i ty, Johnie Daker, jesteśmy starymi przyjaciółmi.
– Znasz moje stare nazwisko? Wiesz, kim był John Daker?
– Znam wszystkie twoje imiona. Lecz jedynie dwóch z nich użyjesz więcej niż jeden raz. Czy to zabrzmiało jak zagadka?
– Tak. Zatem teraz powinienem skupić się na znalezieniu odpowiedzi?
– Tylko jeśli czujesz, że jest ci ona potrzebna. Możesz zadać więcej pytań, Johnie Daker.
– Wolałbym, abyś nazywał mnie Erekosë.
– Spełnię twoje życzenie. Okazuje się, że jednak potrafię udzielić jasnej odpowiedzi! Chyba nie jest ze mnie taki zły krasnolud, racja?
– Przypomniałem sobie! Nazywasz się Jeremiasz Krzywy. Podobnie jak ja jesteś jedną z wielu inkarnacji tej samej istoty. Spotkaliśmy się przy jaskini jelenia morskiego.
Przypomniałem sobie naszą rozmowę. Czy to on pierwszy powiedział mi o Czarnym Mieczu?
– Byliśmy starymi przyjaciółmi, Czempionie, lecz nie pamiętałeś mnie wtedy, jak nie pamiętasz teraz. Może masz zbyt dużo na głowie, co? Nie martw się, nie czuję się urażony. Wygląda na to,
że zgubiłeś swój miecz…
– Nie chcę go już nigdy więcej dzierżyć. To jest straszliwa broń. Nie użyję jej. Żadnej z nich. Pamiętam, jak wspominałeś, że Czarny Miecz ma swoje bliźniacze ostrze…
– Mówiłem, że czasem je miewa. A może to tylko złudzenie, być może miecz jest tylko jeden. Nie jestem pewien. Dzierżyłeś ten, który nazywałeś (czy nazywasz) Zwiastunem Burzy. Podejrzewam, że obecnie poszukujesz Ostrza Żałoby.
– Mówiłeś, że z mieczami wiąże się przeznaczenie. Zasugerowałeś mi, że mój los jest w pewien sposób z nimi połączony…
– Doprawdy? Widzę, że wraca ci pamięć. Wyśmienicie. Jestem pewien, że ta wiedza ci się przyda. A może nie. Czy wiesz już, że każdy z tych mieczy jest powiązany z naczyniem? Ostrza wykuto, jak się domyślam, po to, aby zostały wypełnione, zamieszkane. By posiadały duszę, można rzec. Widzę, że jesteś zdumiony. Niestety sam również jestem skonsternowany. Oczywiście odbieram sygnały. Zapowiedzi wielu z czekających nas wydarzeń. Często są one pogmatwane. Jeśli będę kontynuował ten temat, to zapewne zrozumiemy jeszcze mniej! Widzę, że nie wyglądasz najlepiej. Czyżby twe ciało zostało dotknięte chorobą? A może twój umysł pogrąża się w szaleństwie?
- 1
- 2 (current)
Źródło: Vesper
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1969, kończy 55 lat