Wieczny Wojownik: oto początek drugiego tomu serii Moorcocka
Mamy coś dla miłośników klasycznej fantasy - fragment trzeciej powieści o Wiecznym Wojowniku Michaela Moorcocka.
Mamy coś dla miłośników klasycznej fantasy - fragment trzeciej powieści o Wiecznym Wojowniku Michaela Moorcocka.
Wydawnictwo Vesper wydało niedawno dwa tomy Wiecznego Wojownika - serii fantasy Michaela Moorcocka. Pierwsza część zawierała dwie powieści, a druga jedną - Smoka w mieczu.
Mamy dla Was prolog właśnie tej powieści w przekładzie Michała Talaśki. Możecie go przeczytać poniżej, pod okładką i opisem książki.
Wieczny Wojownik - opis i okładka
John Daker był, jest i będzie Wiecznym Wojownikiem. Mistrzem uwięzionym w bezwymiarowej płaszczyźnie gdzieś poza czasem i przestrzenią. Obrońcą i zarazem niszczycielem sprawiedliwości. Strażnikiem kruchego balansu między chaosem a porządkiem.
Niestety rola ta nieuchronnie pogrąża jego umysł w coraz głębszym mroku. Nękany wspomnieniami zbyt wielu bitew, toczonych podczas swych niezliczonych wcieleń, poszukuje utraconej Ermizhad oraz sposobu, aby wyrwać się z kręgu następujących po sobie nieskończonych wcieleń.
Tym razem, jako książę Flamadin, wyrusza w podróż na mrocznym statku prowadzonym przez ślepego sternika. Odwiedza targi niewolników, na których kanibalistyczne kobiety-duchy wybierają swe przyszłe ofiary, oraz tunele między światami prowadzące do konfrontacji ze Złem zdolnym zatopić świat w ostatecznej nocy zapomnienia…
„Smok w mieczu” to epickie zwieńczenie przedziwnych i zaskakujących losów Johna Dakera, Wiecznego Wojownika, napisane przez legendarnego twórcę dark fantasy, Michaela Moorcocka, na którego twórczości do dziś wzoruje się wielu pisarzy.
Wieczny Wojownik - fragment
PROLOG
Nazywam się John Daker, jestem ofiarą marzeń sennych całego świata. Jestem Erekosë, Czempion Ludzkości, który sprowadził śmierć na całą swoją rasę. Jestem Urlik Skarsol, władca Lodowej Twierdzy dzierżący Czarny Miecz. Jestem Ilian z Garathorm, Elryk Kobietobójca, Hawkmoon, Corum. Jestem także wieloma innymi mężczyznami, kobietami i istotami dwupłciowymi. Byłem nimi wszystkimi. Każde z nich to wojownik w niekończącej się wojnie o Równowagę, dążący do utrzymania sprawiedliwości we wszechświecie, nieustannie zagrożonym przez wdzierający się Chaos, który pragnie uczynić z czasu egzystencję nieposiadającą początku ani końca. Jednak ta walka nie jest moim prawdziwym przeznaczeniem.
Ciążącym nade mną fatum jest pamięć, choćby mglista, o każdej inkarnacji, każdej chwili z nieskończonego życia, trwającego w mnogości wieków oraz światów, czy to równocześnie, czy następujących po sobie.
Czas jest jednocześnie agonią teraźniejszości, długą udręką przeszłości i straszliwą perspektywą niezliczonych przyszłości. Jest on także zbiorem subtelnie przecinających się rzeczywistości, nieodgadnionych konsekwencji i nieodkrytych przyczyn, głębokich napięć oraz zależności.
Nadal nie wiem, dlaczego właśnie taki los został mi przeznaczony ani w jaki sposób udało mi się zakończyć cykl, co nawet jeśli mnie nie oswobodziło, to przynajmniej jest obietnicą ograniczenia mojego bólu.
Wiem jedynie tyle, że moim przeznaczeniem jest nieustannie toczyć bój i tylko na krótką chwilę osiągnąć pokój, ponieważ jestem Wiecznym Wojownikiem, obrońcą sprawiedliwości i jednocześnie jej niszczycielem. Cała ludzkość toczy wewnątrz mnie wojnę. We mnie mężczyzna i kobieta łączą się, we mnie walczą, we mnie tak wiele ras dąży do urzeczywistnienia swoich mitów i marzeń…
Jednak ani w mniejszym, ani w większym stopniu nie jestem bardziej istotą ludzką, niż był nią którykolwiek z moich bliźnich. Równie łatwo mogę zostać opętany przez miłość, jak i rozpacz, przez strach, jak i nienawiść.
Byłem i jestem Johnem Dakerem i wreszcie zaznałem pewnego rodzaju spokoju, pozornego końca. Oto próba opowiedzenia finału mojej historii…
Opisałem już wcześniej, jak zostałem wezwany przez króla Rigenosa, aby walczyć z Eldrenami, jak się zakochałem i przez miłość dopuściłem się straszliwego grzechu. Opowiedziałem, co mnie spotkało, kiedy (uważałem, że to kara za moją zbrodnię) zostałem wezwany do Rowernarc, gdzie wbrew mojej woli nakłoniono mnie do dzierżenia Czarnego Miecza. Następnie spotkałem Srebrną Królową i razem udaliśmy się na równinę Południowego Lodowca. Wydaje mi się, że opisałem również inne moje przygody (albo zostały one spisane przez ludzi, którym je zrelacjonowałem). Opowiedziałem trochę o tym, jak wyruszyłem w podróż na Mrocznym Okręcie ze ślepym kapitanem. Nie jestem jednak pewien, czy kiedykolwiek opisałem, w jaki sposób opuściłem lodowy świat oraz tożsamość Urlika Skarsola, zatem rozpocznę opowieść od moich ostatnich wspomnień o umierającej planecie, której ziemie nieubłaganie poddawały się zimnu, a lepkie morza były tak gęste od soli, że trudno się w nich brodziło. W tym właśnie świecie udało mi się, przynajmniej do pewnego stopnia, zadośćuczynić za moje wcześniejsze grzechy, więc miałem nadzieję, że znów będę w stanie połączyć się z moją jedyną miłością – piękną księżniczką Eldrenów imieniem Ermizhad.
Chociaż w oczach tych, którym pomogłem, byłem bohaterem, to czułem się coraz bardziej samotny. Coraz częściej nachodziła mnie melancholia, niemal prowadząca do samobójstwa. Czasami wpadałem w bezsensowną wściekłość na swój los oraz na cokolwiek – lub kogokolwiek – co oddzielało mnie od kobiety, wspomnienie której wypełniało moje godziny we śnie i na jawie. Ermizhad! Ermizhad! Czy ktoś kochał kiedykolwiek kogoś tak głęboko? Tak niewzruszenie?
W rydwanie ze srebra i z brązu, ciągniętym przez wielkie, białe niedźwiedzie, pogrążony we wspomnieniach, bez spoczynku przemierzałem Południowy Lodowiec. Obolały z tęsknoty modliłem się o powrót do Ermizhad. Rzadko pozwalałem
sobie na sen. Od czasu do czasu wracałem do Szkarłatnego Fiordu, gdzie wielu mieszkańców cieszyło się z bycia moimi przyjaciółmi i słuchaczami, lecz ich przyziemne, ludzkie sprawy stały się dla mnie niemal irytujące. Nie chciałem uchodzić za grubianina, więc unikałem ich gościnności i towarzystwa, kiedy tylko było to możliwe. Zamykałem się w swoich komnatach, gdzie na wpół śpiący, wiecznie wyczerpany, starałem się przenieść duszę w otchłań, opuścić ciało, przemierzać płaszczyznę astralną (tak przynajmniej mi się wydawało) w poszukiwaniu utraconej miłości. Było jednak zbyt wiele płaszczyzn egzystencji – nieskończona liczba światów w multiwersum oraz ogromna różnorodność możliwych chronologii i geografii. Jak można było przeszukać je wszystkie i znaleźć moją Ermizhad?
Powiedziano mi, że mogę ją odnaleźć w Tanelorn. Lecz gdzie leżało to miasto? Dzięki wspomnieniom zachowanym z innych moich istnień wiedziałem, że Tanelorn przybierało różne formy i zawsze było nieuchwytne, nawet dla kogoś, kto miał wprawę w poruszaniu się między niezliczonymi warstwami milionów sfer. Jakie miałem szanse, przywiązany do jednego ciała, jednego ziemskiego wymiaru, na znalezienie Tanelorn? Gdyby walutą do opłacenia wejścia do miasta była tęsknota, z pewnością odwiedziłbym je już kilkukrotnie.
Zmęczenie dawało mi się stopniowo we znaki. Niektórzy uważali, że przez wyczerpanie mogę stracić życie, inni – że postradam zmysły. Zapewniłem jednak wszystkich, że moja wola jest na to zbyt silna. Mimo to dałem się nakłonić mieszkańcom Szkarłatnego Fiordu, aby przyjąć lekarstwa, które w końcu zdołały wprowadzić mnie w głęboki sen, a w nim – niemal ku mojej radości – zacząłem doświadczać najdziwniejszych imaginacji.
Na początku wydawało mi się, że dryfuję w bezkształtnym oceanie kolorów i światła, który wirował bezwładnie. Stopniowo zdałem sobie sprawę, że to, co postrzegam, jest całym multiwersum. Przynajmniej do pewnego stopnia udawało mi się jednocześnie rozróżniać każdą jego pojedynczą warstwę, każdy okres. Właśnie dlatego moje zmysły nie były w stanie wyłowić żadnego konkretnego szczegółu z tej zdumiewającej wizji.
Wtedy uświadomiłem sobie, że bardzo powoli spadam przez wszystkie te epoki i królestwa rzeczywistości, przez całe światy, miasta, grupy mężczyzn i kobiet, lasy, góry, oceany, aż ujrzałem przed sobą niewielką, płaską, zieloną wysepkę, która sprawiała wrażenie realnej i solidnej. Gdy postawiłem stopy na piasku, poczułem zapach świeżej trawy i zobaczyłem niewielkie łąki usiane dzikimi kwiatami. Wszystko to wyglądało cudownie prosto, chociaż istniało w kłębiącym się chaosie kolorów i przypływów światła o nieustannie zmieniającej się intensywności. Na wyspie, będącej fragmentem rzeczywistości, stał jakiś człowiek. Był odziany w zbroję, od stóp do głów pokrytą żółto-czarną szachownicą. Twarz zasłoniętą miał przyłbicą, więc nie byłem w stanie jej zobaczyć.
Mimo to wiedziałem, kim on jest, ponieważ spotykaliśmy się już wcześniej. Znałem go jako Rycerza w Czerni i Żółci. Pozdrowiłem go, jednak nic nie odpowiedział. Zastanawiałem się, czy wewnątrz swojej zbroi nie obrócił się w kamień. Między nami powiewała blada flaga, pozbawiona emblematów. Mogłaby to być flaga rozejmu, gdyby nie to, że nie byliśmy wrogami. Rycerz był potężnym mężczyzną, wyższym nawet ode mnie. Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, staliśmy razem na wzgórzu i patrzyliśmy, jak armie ludzkości walczą bez końca w dolinach. Teraz niczemu się nie przyglądaliśmy. Chciałem, by podniósł przyłbicę i odsłonił twarz. Nie zrobił tego. Pragnąłem, by do mnie przemówił. Milczał. Chciałem, by upewnił mnie, że nie umarł. Nie złożył takiego zapewnienia.
Ten sam sen powtarzał się wielokrotnie. Noc za nocą błagałem go, by się ujawnił, stawiałem te same żądania, na które nie otrzymywałem odpowiedzi.
W końcu pewnej nocy nadeszła zmiana. Zanim rozpocząłem rytuał swoich próśb, Rycerz w Czerni i Żółci przemówił do mnie…
- 1 (current)
- 2
Źródło: Vesper
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1969, kończy 55 lat