Głośniej nad serialową trumną. Jak publiczna zabija bohaterów
Niedawne odejście komisarza Bromskiego pokazało nam, że sztuką w serialu jest dobrze pokazać śmierć. Dosłownie, ale bez przesady, z pomysłem, ale bez kiczu. Do tego tak, by wywołała - jak w życiu - prawdziwe emocje. Co jednak, kiedy tak, jak w przypadku seriali TVP, wszystko idzie w zupełnie inną stronę?
Niedawne odejście komisarza Bromskiego pokazało nam, że sztuką w serialu jest dobrze pokazać śmierć. Dosłownie, ale bez przesady, z pomysłem, ale bez kiczu. Do tego tak, by wywołała - jak w życiu - prawdziwe emocje. Co jednak, kiedy tak, jak w przypadku seriali TVP, wszystko idzie w zupełnie inną stronę?
W ostatnich dniach pożegnaliśmy Marka Bromskiego, głównego ludzkiego bohatera Komisarza Alexa. TVP już długo przed tym wydarzeniem promowała fakt i podsycała atmosferę. Tydzień przed emisją odcinka pojawiło się kilka spotów zachęcających do oglądania epizodu. Między innymi w jednym z nich przypomniano dwie inne "śmierci" znanych bohaterów seriali TVP – Hanny Mostowiak i Ryszarda Lubicza. Jak dobrze pamiętamy, każda z nich odbiła się szerokim echem tak w sieci, jak i w "realu". Czy i śmierć Bromskiego dołączy do tej grupy?
Spróbujmy znaleźć przyczyny "sukcesu" dwóch wcześniejszych zgonów.
Kartony nie są przyjaciółmi Hanki
Hanna Mostowiak. Niewątpliwie dla świata M jak Miłość była to jedna z najważniejszych postaci. Praktycznie od pierwszych odcinków w serialu, na początku jako postać raczej negatywna, ale za to solidnie napędzająca akcję. Z czasem przemieniła się w poukładaną żonę i matkę, dalej ważną fabularnie, jednak już mniej "charakterystyczną". U Małgorzaty Kożuchowskiej (odtwórczyni jej roli) w mniejszym stopniu było zauważalne "pozaserialowe" bycie Hanką - wcześniej widzowie kojarzyli ją chociażby z "Kilera", a po rozpoczęciu M jak Miłość dostawała role w innych produkcjach. Obecnie zaś bardzo dobrze zadomowiła się jako Natalia Boska.
Oczywiście Hanka miała swoje miejsce w wyobraźni zbiorowego odbiorcy, większość telewidzów potrafiło ją skojarzyć z opowieścią o rodzie z Grabiny. Nie wyszła jednak w zauważalny sposób poza obręb serialu – środowisko internetowe raczej nie prowadziło na szerszą skalę jej, jak to mawiają badacze mediów, "ponownego odczytania" (za sprawą memów, żartów czy parodii). Jednak, jak dobrze pamiętamy, wszystko zmieniło się w 2011 roku.
Już od dawna mówiło się, że Małgorzata Kożuchowska odchodzi z M jak Miłość. Z jakiego powodu? Krążyły różne wersje - od szukania nowych wyzwań, po konflikt z producentami. Po cichu widzowie zastanawiali się, w jaki to sposób Hanka zostanie uśmiercona. TVP delikatnie podsycało atmosferę. Całość zaczęła nabierać rumieńców, kiedy do sieci, kilka dni przed emisją, wyciekła scena śmierci bohaterki. Już wtedy internauci wychwycili chyba kluczowy element dla całej sprawy – kartony, a raczej absurdalną zależność: zgon od zderzenia z pudłami. Sieć zaczynała huczeć od żartów na temat śmierci Hanki. Kulminacja przyszła w momencie emisji odcinka.
Byli tacy, którzy płakali po Hance. Zdarzały się osoby, które naprawdę przeżyły jej odejście, dając temu świadectwo w sieci. Ale w zdecydowanej większości internet, a także świat medialny, odpowiedział humorem i żartem na tę sytuację. Powstały dziesiątki grafik, przeróbek wideo, profili na Facebooku. W niektórych tylko wspominano Hankę, inne ostrzegały przed śmiertelnymi kartonami. Ktoś twierdził, że to był zamach i postulował śledztwo, inni chcieli pochówku Hanki na Wawelu. Pewien portal związany z dużym tabloidem na stronie głównej miał odnośnik do raportu specjalnego nt. śmierci Hanki. Satyrycy, ci zawodowi i amatorzy, tworzyli własne skecze czy piosenki "upamiętniające" poległą. Małgorzata Kożuchowska też uczestniczyła czynnie w tym zamieszaniu – czy to wywiady, czy to zaproszenia do różnych programów. Do dziś na wspomnienie kartonów co poniektórym widzom/internautom łezka (śmiechu) w oku się kręci.
Na pewno było to ważne wydarzenie i TVP chciało dać temu wyraz, odpowiednio wcześniej informując i promując "śmierć". Jednak, jak widać, wyrwało się to spod kontroli – albo wręcz przeciwnie, rozwinęło zgodnie z logiką internetu. Ostatecznie, postać mniej charakterystyczna, bez jakiejś specjalnej legendy, miała swoje wielkie 5 minut, które zapisało się w annałach sieci.
Można byłoby mówić, że w przypadku Ryszarda Lubicza zadziałał podobny mechanizm, jednak bliższa analiza wskazuje, że mogło być inaczej.
Pieśń o Ryszardzie
Ryszard Lubicz. Najmłodszy z synów seniorów rodu. W {{Klanie}} od 1 do 2235 odcinka. Od początku do końca człowiek ułożony i spokojny, niektórzy mogliby nawet o nim powiedzieć "ciapa i pierdoła". Wiódł szczęśliwy żywot ze swoją żoną Grażynką oraz dziećmi w skromnym mieszkaniu gdzieś w Warszawie. Zawodowo nie odniósł oszałamiającego sukcesu – taksówkarz i budowlaniec. Można powiedzieć – postać, której w sumie nie ma po co zauważać. Jednak sieć, jak to było już wcześniej stwierdzone, rządzi się swoimi prawami. Ryszard był jedną z najbardziej charakterystycznych postaci Klanu, posiadał swoistą "legendę", był "internetowym bohaterem".
Wszystko za sprawą manii "czystych rączek" – czyli pytania dzieci, czy umyły je przed posiłkami. Jak kiedyś ktoś stwierdził, to właśnie dlatego, że Rysiek miał coś specyficznego w swoim języku, został zauważony przez widzów. Nie czarujmy się – to, jak mówią bohaterowie większości polskich seriali, jest za nudne i aż nad wyraz poprawne. Poza tym Ryśkowi udawało się przeżywać różne "ciekawe" przygody, niezbyt pasujące do tak "kluchowatej" postaci. A to kiedyś łapał groźnego pedofila na osiedlu, a to wszedł do piwnicy, która wyleciała w powietrze. Z nowszych wydarzeń szerokim echem w internecie obili się kolędnicy czy wypadek z bronią. No i brawurowa akcja wyrwania nastolatki z domu publicznego – prawdopodobnie najbardziej sensacyjna scena w całej historii Klanu.
W odróżnieniu od "śmierci" Hanki, inaczej wyglądała sytuacja aktora grającego Ryśka, Piotra Cyrwusa. Szerokiej publiczności kojarzył się on praktycznie tylko i wyłącznie z Lubiczem. Co prawda grywał w teatrach czy mniejszych, filmowo-serialowych rolach, ale dla kultury masowej to zawsze był Rysiu. I koniec. Jak sam aktor przyznał, męczyła go już ta sytuacja.
Kiedy Cyrwus zdecydował się odejść z serialu, a Ryszard miał umrzeć, sieć zawrzała. Od razu było wiadomo, że to będzie wydarzenie porównywalne ze śmiercią Hanki. W kontekście śmierci Lubicza widzowie po cichu liczyli na kolejne "kartony" – czyli absurdalny zgon. W sieci krążyły różne przeróbki czy grafiki powiązane z tym tematem – jak choćby zdjęcie Maćka i Ryśka, z podpisem "To dobry dzień, by umrzeć, mój synu". TVP ponownie odpowiednio zapowiadało odejście kolejnego bohatera. Wykorzystali do tego samego Piotra Cywrusa, który, między innymi, w dzień emisji odcinka miał specjalny wywiad w… TVP Info.
Sama scena śmierci pojawiła się w sieci wcześniej niż odcinek. Tym razem obyło się bez kartonów – do załatwienia Ryśka wystarczył jeden złodziej. Na pewno wypadło zdecydowanie lepiej niż zgon Hanki – jednak dalej daleko było do naprawdę dobrze zrobionej sceny śmierci. Tymczasem w internecie rozbuchała się "żałoba" po Ryśku. Ponownie powstawało wiele grafik i przeróbek wideo. Znów żądano pochówku na Wawelu. Kto chciał, mógł w prostej grze ratować Rysia przez elektrowstrząsy, zimną wodę czy sztuczne oddychanie. Wyszło to nawet poza sieć – w Kolbuszowej pojawiło się rondo imienia Ryśka z Klanu.
Wydaje się, że na całym tym zamieszaniu najwięcej zyskał Piotr Cyrwus. Jak do tej pory rzadko można było widzieć go w telewizji gdzie indziej niż tylko w Klanie. Po "śmierci" zaproszenia polały się dla niego szerokim strumieniem. Między innymi był bardzo stałym gościem w "Szymon na żywo", jednosezonowym programie Szymona Majewskiego. Pokazał tam swoją zupełnie inną twarz – mało ciapowatego i szalonego Piotrka. Choć gdzieś z tyłu ciągle kołatało się, że to jest Rysiek. Ostatnio zaś głośno było o reklamówce akcji społecznej pomagającej psom, z jego udziałem. Jako szef mafii w bardzo dobitny (i zabawny!) sposób przekonywał, że o psa trzeba dbać. Niezależnie jakiego.
Pamięć o Ryśku została. Śmierć doskonale wpisała się w "heroiczną" postawę jego życia, lecz nie była najważniejszym wydarzeniem w nim (jak w przypadku Hanki). Może sama "ryśkomania" trwała krócej niż w przypadku pani Mostowiak, jednak nie można jej odmówić silnego oddziaływania – czy to na sieć, czy to na widzów.
A jak przy tym wypada śmierć Bromskiego z Komisarza Alexa? Do kogo mu bliżej? Hanki? Ryśka? Czy może stanowi on zupełnie inną klasę bohatera serialowego?
Śmierć na jednej i pół minie
Pieska produkcja TVP pt. Komisarz Alex w środowisku znawców seriali nie zbiera pochlebnych opinii. Przede wszystkim wypada o wiele gorzej niż oryginał, czyli Kommissar Rex. Nie posiada ani atmosfery pierwowzoru, ani nie potrafi stworzyć własnego. Dodatkowo Jakub Wesołowski, czyli Marek Bromski, grał przez wszystkie odcinki na jednej minie. Nie udało mu się wykreować postaci charakterystycznej; takiej, która zainteresowałaby na dłużej niż 40 minut. Jednak, co ciekawe, patrząc na wyniki oglądalności, serial utrzymywał poziom średnio 3 milionów widzów przy każdym odcinku. Dlatego telewizja publiczna bez wahania robiła kolejne sezony.
Kto był bardziej zaznajomiony z Komisarzem Rexem, ten wiedział, że skoro TVP bardzo dokładnie przenosi oryginalny scenariusz, to musiał zdarzyć się odcinek, w którym opiekun psa ginie w czasie akcji. Ten moment nadszedł w ostatnią sobotę, ale już długo, długo wcześniej było o nim głośno. Informacja o śmierci Bromskiego zdobiła okładki programów TV, portale internetowe też ochoczo donosiły o tym fakcie. Jednak nie było widać, by użytkownicy sieci podchodzili do tego w jakiś szczególny sposób; by "ponownie odczytywali" ten fakt – jak w przypadku Hanki i Ryśka.
Nadeszła ostatnia sobota, a z nią odcinek o wiele mówiącym tytule "Śmierć Bromskiego" (dla usprawiedliwienia twórców z TVP: w oryginalnej serii był podobny tytuł). Zgon miał miejsce na końcu epizodu i na pewno wypadł najbardziej blado z tych, które były omawiane - ani nie wzruszył, ani nie był absurdalny (może poza "wejściem" radosnych służb medycznych). Na plus można zapisać, że Wesołowski w momencie postrzału zrobił pół innej niż dotychczas miny. Co nie zmienia faktu, że nasza realizacja przegrała z oryginałem. "Nawet pies zagrał lepiej" - orzekł ktoś mądry.
Co można powiedzieć w kontekście poprzednich dwóch śmierci o zgonie Bromskiego? Że pomimo porównań i próby promowania za pomocą poprzednich zajść, nie stał się on takim "hitem". Sieć nie oszalała, widzowie, jeśli oglądali, przeszli nad tym faktem do porządku dziennego. Trudno trafić na memy czy inne parodie tej sytuacji. Wyjaśnienie tego może być proste – Bromski ani nie był na tyle dobrze znaną postacią, ani też nie miał swojej specjalnej legendy, by móc swoim odejściem narobić wielkiego szumu. Poza tym, może być to kwestia tego, że ten serial bądź co bądź jest adaptacją formatu zagranicznego – i na pewno nie wywołuje takich emocji, jakby to był oryginalny pomysł.
Choć gdyby ta sprawa tyczyła ojca Mateusza, to nie wiem, czy nie byłoby nowego zamieszania.
[image-browser playlist="592301" suggest=""]
Czyli w końcu o co chodzi z tym umieraniem w serialach?
Tego nie wie nikt. Seriale próbują udawać naszą rzeczywistość, ale jak wiadomo, nigdy nie są w stanie zrobić tego w pełni. Świat tam przedstawiony jest o wiele bardziej płaski i mniej wymiarowy. Dotyka to też śmierci – ona nie jest taka, jaką znamy: nieprzewidywalna, niespodziewana. Jest "sztuczna", zaplanowana, a więc emocje z nią związane niekoniecznie muszą być takie, jakie w rzeczywistości.
Ale może też być inna kwestia opisywanych zjawisk. Może przez płaszcz humoru i satyry ludzie próbują zmniejszyć straszność śmierci? Uczynić ją bardziej "ludzką"? Rzecz jasna nie wypada śmiać się ze śmierci "prawdziwych" ludzi. Jednak bohaterowie seriali to zupełnie inna kategoria. Podświadomie wiemy, że to tylko gra, ułuda, że tak naprawdę nikomu nic się nie stało – więc nie śmiejemy się z tragedii, tylko ze spektaklu. Sami odreagowując swój lęk przed odejściem.
W całym tym kontekście umierania warto poruszyć jeszcze jedną sprawę – tego, jak to się robi za granicą. Promocja zgonów bohaterów chociażby w amerykańskich serialach bazuje na czymś zupełnie innym, niż w omawianych przypadkach – tam w większości sytuacji jest to praktycznie do końca tajemnica. "Zobaczcie, kto zginie" zdają się (i tak też robią) wołać zwiastuny odcinków. I te epizody faktycznie przyciągają spore widownie. U nas dzieje się coś wręcz odwrotnego – na długo przed emisją wiadomo, kto zginie. Sceny odejścia, jak było wspominane, potrafią pojawić się wcześniej w sieci. Gdzie szukać przyczyny tej różnicy? Czy może w tym, że twórcy nie doceniają Polaków jako widzów, których przyciągnie tajemnica? A może tym, że omawiane seriale są najczęściej oglądane zupełnie bezrefleksyjnie, jako zapychacz czasu, i tylko informacja podana wprost jest w stanie zaintrygować mało zaangażowanego w produkcję widza?
Na pewno w kwestii zabijania bohaterów seriali i tego, co się dzieje później, zostaje wiele niejasności, pytań. Jednak najpoważniejszym wydaje się być teraz jedno: kto będzie kolejny? I jak zniesie to publika?
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat