Najlepsze filmowe rebooty
Czasami, gdy oglądamy kolejną część jakiejś kinowej serii, myślimy, że każdy następny film jest coraz słabszy i nie dorównuje poprzednim odsłonom. Pragniemy wówczas pewnej świeżości, nowego spojrzenia na cykl z naszymi ulubionymi bohaterami. Wtedy z pomocą przychodzą wytwórnie filmowe, które coraz częściej postanawiają resetować swoje dochodowe serie. Tak na rynku filmowym pojawiają się rebooty. Chciałbym przedstawić te, które według mnie są najlepsze.
Czasami, gdy oglądamy kolejną część jakiejś kinowej serii, myślimy, że każdy następny film jest coraz słabszy i nie dorównuje poprzednim odsłonom. Pragniemy wówczas pewnej świeżości, nowego spojrzenia na cykl z naszymi ulubionymi bohaterami. Wtedy z pomocą przychodzą wytwórnie filmowe, które coraz częściej postanawiają resetować swoje dochodowe serie. Tak na rynku filmowym pojawiają się rebooty. Chciałbym przedstawić te, które według mnie są najlepsze.
Trylogia Batmana Christophera Nolana (2005-2012)
Pierwsze słowa, które przychodzą mi do głowy na hasło najlepszy reboot, to Batman i Nolan. Dwa słowa, bez których światowe kino nie byłoby tym, czym jest dzisiaj. Po masakrze, jaką z filmową serią o Rycerzu Gotham zrobił Joel Schumacher, doprowadzając ją swoim Batman & Robin do granic absurdu i śmieszności, bohater ten został na wiele lat zapomniany w środowisku kinowym. Wtedy z dna postać Batmana wyciągnął młody brytyjski reżyser, Christopher Nolan. Swoim filmem Batman Begins z 2005 roku przedstawił nam nowego, bardziej mrocznego Człowieka-Nietoperza. Jego Batman był bohaterem z misją, targanym wewnętrznymi rozterkami. Film w fantastyczny sposób przedstawił nam jego genezę, wprowadził także dwóch ikonicznych superłotrów – Ra’s Al Ghula i Stracha na Wróble, w których brawurowo wcielili się kolejno Liam Neeson i Cillian Murphy. Jednak to The Dark Knight Nolan wniósł kino superbohaterskie, jak i w ogóle filmy sensacyjne na wyższy poziom. Doskonale w tym dziele Brytyjczyk wymieszał kilka gatunków filmowych, takich jak thriller, akcja czy dramat. Wybitnie swoje role wykreowali Christian Bale, wcielający się w Bruce’a Wayne’a / Batmana, Gary Oldman jako bezkompromisowy komisarz Gordon i Aaron Eckhart grający Harveya Denta, prokuratora z mroczną stroną. Jednak na miano geniuszu zasługuję postać Jokera, którą stworzył Heath Ledger. Jego piekielnie inteligentny, psychopatyczny posłaniec chaosu przebił o kilka klas kreację Jacka Nicholsona i na stałe wpisał się do kanonu ikonicznych postaci filmowych. Nolan Mrocznym Rycerzem bardzo wysoko podniósł poprzeczkę dla późniejszych twórców filmów opartych na komiksach. Przez niego zmienił się także w Hollywood sposób postrzegania i podejście do ekranizacji powieści obrazkowych. Sam Nolan ostatnią częścią trylogii - The Dark Knight Rises - nie przeskoczył niestety poziomu poprzedniej części, chociaż mimo wszystko film jest dobry, miejscami nawet znakomity i było to godne pożegnanie postaci Batmana przez reżysera.
Casino Royale (2006)
W swojej historii seria filmów o przygodach Jamesa Bonda miała już kilka restartów, według mnie jednak najlepszy okazał się ten najświeższy, zapoczątkowany w 2006 roku - Casino Royale. Agent Jej Królewskiej Mości przyjął wtedy twarz Daniela Craiga. Wiele osób nie zgadzało się z castingowym wyborem producentów; faworytem fanów był przede wszystkim Clive Owen. Gdy nowym Jamesem Bondem został Craig, Internet zagrzmiał. Mówiono, że Anglik jest za stary do roli i nie nadaje się na kinowego szpiega-amanta. Ostateczny efekt przerósł jednak najśmielsze oczekiwania widzów. Craig stał się Bondem na miarę nowych, postbournowskich czasów. W Casino Royale agent nie używał już wymyślnych gadżetów od Q, wolał raczej wykonywać brudną robotę przy pomocy pistoletu lub własnych pięści i nie obchodziło go, czy martini ma być wstrząśnięte czy zmieszane. Za kamerą stanął Martin Campbell, twórca jednaj z lepszych części całego cyklu, GoldenEye. Ten ruch się opłacił. Reżyser doskonale rozumiał specyfikę bondowskiego świata, nadając mu nowy, świeży charakter. O sile Casino Royale świadczą przede wszystkim postacie. Do wspomnianego wcześniej Craiga należy dołożyć doskonałą Evę Green w roli tajemniczej miłości głównego bohatera, Vesper Lynd oraz Madsa Mikkelsena jako demonicznego Le Chiffre'a. Dodajmy do tego doskonałe dialogi i sceny akcji (na zawsze będę pamiętał scenę pościgu za mistrzem parkouru Sebastienem Foucanem) i dostajemy film o Jamesie Bondzie na miarę XXI wieku.
Dredd (2012)
Szczerze mówiąc, przez długi czas nie mogłem się przełamać, aby zobaczyć ten film. Powód był prosty: nie byłem nigdy fanem wersji z Sylvestrem Stallone'em w roli głównej. Nie lubiłem jej za niepotrzebne wprowadzanie humoru i nadmierne moralizatorstwo. Seria komiksowa, na bazie której powstał film, jest brutalna i mroczna, dlatego nie spodobało mi się takie potraktowanie materiału źródłowego. Jednak gdy zobaczyłem w końcu Dredda, było to świetnie spędzone półtorej godziny. Już sam wybór aktora do tytułowej roli był strzałem w dziesiątkę. Karl Urban naprawdę wygląda jak komiksowy Dredd i roztacza wokół siebie aurę majestatu. Doskonale sprawdza się jako sędzia, ława przysięgłych i kat w jednym. Na uwagę zasługuje także Olivia Thirbly jako posiadająca parapsychologiczne umiejętności rekrutka Anderson. Obydwoje bardzo dobrze sprawdzają się jako ekranowy duet typu mistrz-uczeń. Przede wszystkim na bardzo dobrym poziomie stworzono sekwencje strzelanin i choreografię walk, a filmowe momenty pokazane w zwolnionym tempie wgniatają w fotel. Dredd A.D. 2012 to doskonały film akcji. Nic dziwnego - za fabułę odpowiada twórca zeszłorocznej, świetnej Ex Machiny, Alex Garland. Co ciekawe, na samym początku za reżyserię miał zabrać się Duncan Jones, człowiek odpowiedzialny za bardzo dobry Kod nieśmiertelności.
Star Trek (2009)
Nie bez powodu o J.J. Abramsie mówi się "mistrz hollywoodzkiego recyklingu". Reżyser doskonale potrafi odświeżać filmowe serie. To, co w 2006 roku zrobił z cyklem Mission: Impossible, dokonał następnie z inną popularną franczyzą. Abrams odmłodził trochę już wypaloną i stetryczałą serię, tworząc ze swojego Star Treka wysokoenergetyczny koktajl rozrywkowy. Do głównych ról zatrudnił świeżą krew Hollywood - Chrisa Pine'a, Zachary'ego Quinto i Zoe Saldanę. Do tego dochodzi znakomity czarny charakter, Nero, w którego wcielił się Eric Bana, wygrywając rywalizację o te rolę z Russellem Crowe'em. Sam Matt Damon, gdy usłyszał, że zostanie nakręcony nowy Star Trek, zadzwonił do Abramsa z chęcią zagrania Jamesa T. Kirka, reżyser jednak grzecznie odmówił aktorowi, twierdząc, że jest zbyt zaawansowany wiekowo, aby zagrać w jego wersji klasyka science fiction. Abrams pokazał w swoim filmie genezę poznania się kultowych postaci uniwersum, Kirka i Spocka, ich początkowej wzajemnej nienawiści i późniejszej przyjaźni, która zrodziła się w obliczu zagrożenia ze strony Romulan. Mimo że reżyser całkowicie odmienił wizerunkowo załogę USS Enterprise, nie zapomniał o aktorach z oryginalnej serii - w swoim filmie obsadził Leonarda Nimoya jako starszego Spocka. To połączenie tradycji z innowacją doprowadziło do tego, że otrzymaliśmy świetny blockbuster.
- 1 (current)
- 2
Źródło: fot. materiały prasowe
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat